sobota, 27 listopada 2010

posTroCK

Gdybym powiedział, że jestem specem od post-rocka wyszedłbym na kłamczucha. Jeżeli chodzi o post-rock to wiem tylko, że charakteryzuje się instrumentarium typowo rockowym, długimi kompozycjami i brakiem bądź małą ilością wokali. Z racji, że uważam swoją skromną osobę za osobnika z otwartym umysłem cały czas staram się eksplorować muzyczny świat i zaznajamiać się z nowymi gatunkami. W nadchodzący poniedziałek będę miał okazję uczestniczyć w prawdziwej post-rockowej uczcie. W Tarnowskich Górach, czyli moim zacnym mieście będzie organizowany cykl koncertów post-rockowych - posTroCK.
29 listopada Tarnogórskie Centrum Kultury postanowiło rozpocząć cykl koncertów post-rockowych dając ludziom szansę na zapoznanie się z niszowym gatunkiem muzyki. Z zapowiedzi wynika, że koncerty będą odbywać się, co dwa miesiące, a Tarnowskie Góry odwiedzą znane w post-rockowym światku osobistości m.in. z USA, Wielkiej Brytanii i Szwecji.
29.11.2010 o 19:00 inauguracyjny koncert zagrają grupy z USA: Constans i Irepress.

Serce roście, że w moim rodzinnym mieście obywatele otrzymują szansę na poszerzenie swoich horyzontów muzycznych. Mnie tam nie może zabraknąć ;)

czwartek, 25 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy III

Zazdroszczę The xx. Zostać scoverowanym przez samego Damona Albarna. Imponujące.
Damon Albarn - człowiek legenda. Jeden z prekursorów britpopu, multiinstrumentalista, świetny kompozytor i tekściarz. Swoje umiejętności miał okazję zaprezentować w Blur, Gorillaz, The Good, The Bad & The Queen oraz solowych projektach.
Skupmy się jednak na Gorillaz. Pod tym właśnie szyldem Pan Albarn wraz z kumplami nagrał cover piosenki Crystalised. Zespół The xx kopnął nie lada zaszczyt. Crystalised jest najjaśniejszym punktem ich debiutanckiej płyty xx, więc wcale nie dziwię się, że i Damon zwrócił na nią uwagę.
W życiu nie wyobrażałem sobie tej piosenki zagranej na cymbałkach i klawiszach. Jestem pozytywnie zaskoczony. Pomysł użycia wyżej wymienionych instrumentów uważam za niezwykle udany. Gdy dodamy przeszywający na wylot wokal Damona bez wątpienia mamy do czynienia ze zjawiskowym coverem.
Nagranie pochodzi z sesji na żywo dla BBC Radio 1. Naprawdę warto posłuchać.

środa, 24 listopada 2010

Syndrom zapętlenia muzycznego

Czy kiedykolwiek mieliście styczność z syndromem zapętlenia muzycznego? Czy kiedykolwiek zdarzyło Wam się puścić kawałek kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy pod rząd? Jeżeli chodzi o mnie z czystym sumieniem mogę pretendować do miana weterana syndromu zapętlenia.
Syndrom jest genialny w swojej prostocie. Wszystko rozchodzi się o to czy piosenka trafi w nasz gust muzyczny czy nie. Z kolei intensywność zapętlenia jest zależna od fenomenalności danej piosenki. Rzecz oczywista. Im większy stopień fenomenalmności tym syndrom jest głębszy.
Zaobserwowałem jeden podstawowy skutek uboczny syndromu zapętlenia. Po pewnej liczbie przesłuchań osoby trzecie znajdujące się w mieszkaniu mogą zasugerować zmianę repertuaru. Ileż to razy usłyszałem: "Ile razy jeszcze będziesz tego słuchał?!".

Jednym z moich ulubionych "zapętlaczy" jest piosenka Mount Wroclai (Idle Days) genialnego multiinstrumentalisty Zacha Condona, który tworzy jednoosobowy projekt Beirut.



Hmmm, to ja sobie wysłucham kawałka jeszcze raz ;D

wtorek, 23 listopada 2010

Muzyczne newsy Pana Boltza - White Lies

Nowiusieńkie wieści z obozu White Lies. Mam zaszczyt zaprezentować Państwu przedsmak drugiej płyty White Lies. Możemy być pewni, że na pojawiającej się 17 stycznia 2011 roku płycie Ritual znajdziemy piosenkę Bigger Than Us. Studyjna wersja świeżego dzieła Anglików wraz z wideoklipem raptem kilka dni temu pojawiła się w sieci. Bigger Than Us nie jest dla fanów piosenką zupełnie anonimową. Zespół prezentował ją już na letnich koncertach. Jako, że uważam młodych Brytyjczyków za band niezwykle perspektywiczny i obdarzony solidnym potencjałem starałem się trzymać rękę na pulsie i za pośrednictwem YouTube'a (God bless YouTube! ;D) dorwałem się do wersji live. Zawiodłem się. Jakieś takie to wydawało się mało whiteliesowe. Można było wyczuć, że deklaracje o ewolucji brzmienia nie były niewinnym kłamstwem. Mnie z kolei owa ewolucja niekoniecznie zachwyciła. Przeszedłem obok nowej piosenki z niekłamaną obojętnością. Za dużo elektroniki, słaby wokal, ogólnie kawałek jakoś nie trzymał się kupy.
Kilka miesięcy później powraca temat Bigger Than Us. Wersja studyjna jest o niebo lepsza. Dopracowana, ale nie wymuskana. Poukładana, elektronicznie zbilansowana, a świetny wokal Harry'ego McVeigh zaciera złe wrażenie wersji live.
Polecam do zapoznania się z kawałkiem. Śmiem twierdzić, że jeśli wszystkie numery na nowej płycie White Lies będą na poziomie Bigger Than Us możemy mieć pierwszego kandydata do najlepszego albumu 2011.



White Lies bardzo lubią Polskę. Już kiedyś tam wspominałem, że często do nas wpadają. Zawitają po raz kolejny. Dadzą dwa koncerty. 4 marca 2011 zagrają w Poznaniu w Klubie Eskulap, a dzień później w Warszawskiej Stodole.

sobota, 20 listopada 2010

Trzy kolory: zielony, żółty i czerwony

W życiu człowieka cyklicznie następuje chwila, w której należy opróżnić kieszenie spodni z okazji domowego eventu zwanego praniem. Tak, tak. Ile razy Rodzicielka wylewała na mnie frustrację z powodu braku wyciągnięcia chusteczek, papierków, drobnych monet i innych ciuciołów z przygotowanych do prania spodni... Chcąc zaoszczędzić sobie i Mamuśce nerwów odważnie przeczesałem i opróżniłem wszystkie kieszenie. Oprócz tony zużytych chusteczek (efekt chorych zatok), papierku po miętowym cukierku (efekt poczęstowania mnie miętowym cukierkiem), ulotki banku proponującego pożyczki na najlepszych według nich warunkach (efekt braku ignorowania ludzi rozdających ulotki) i 11 groszy (byłoby więcej gdyby panie za ladą wydawały grosiki) znalazłem 3 dodatkowe gadżety. Zieloną, żółtą i czerwoną gumkę recepturkę.
To był znak! Dzisiaj zaprezentuję Wam kawałek reggae. Legendarny Toots and the Maytals i kawałek 54-46 Was My Number

piątek, 19 listopada 2010

"Cholera, gdzieś to już widziałem..."

W dniu dzisiejszym kopnął mnie zaszczyt instalowania wystawy współczesnej ilustracji - Koktajl w Eterze. Swoją drogą jestem pod wielkim wrażeniem, że jestestwo na kształt komiksu zaczyna pojawiać się w galeriach. Mimo, że moje umiejętności manualno-techniczne są nazwijmy to umiarkowane wystawa wisi i miejmy nadzieję, że wytrzyma tyle ile ma wytrzymać. Dlaczego o tym mówię? Otóż podczas rozpakowywania jednego z dzieł, me oczy ujrzały znajomo wyglądające czarne kreatury. "Cholera, gdzieś to już widziałem...". Przeszukując wszystkie zakamarki pamięci, bezczelnie zerwałem kontakt ze światem na niecałe 3 sekundy. Ping! Po chwili zorientowałem się, że owe potworki kojarzą mi się z teledyskiem do wyśmienitej piosenki Gotye, Hearts a Mess.
Piosenka i teledysk mają jedną wspólną cechę. Są magiczne.


GOTYE HEARTS A MESS

czwartek, 18 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy II

Dzisiejszy Czwartkowy Cykl Coverowy poświęcam zespołowi The Wombats.
Trzech tryskających pozytywną energią i poczuciem humoru, zacnych jegomościów z Liverpoolu od pierwszego usłyszenia zaskarbiło sobie moją sympatię. W świecie indie-papki, milionów nijakich zespołów silących się na bycie jedynymi i niepowtarzalnymi, Wombaty są dobrym przykładem, że dzięki swojej oryginalności można wybić się z tego tłumu i przyciągnąć liczną rzeszę fanów. Kocham ich naturalność i widzę, że zabawa muzyką daje im wiele przyjemności.
Każdy z członków zespołu potrafi śpiewać. Głównym wokalistą jest Matthew, chłopina z czupryną a'la Robert Smith z The Cure. Z kolei Tord - basista i Dan - perkusista wtórują mu tworząc smakowite chórki. Świetnie im to wychodzi. Wombaty często korzystają z atutów wokalnych. Prawdziwa gratką jest, więc nagranie a cappella Tales of Girls, Boys and Marsupials otwierające pierwsze wydawnictwo Brytyjczyków The Wombats Proudly Present: A Guide to Love, Loss & Desperation, w którym chłopaki dają próbkę swoich możliwości.

Czas na cover. W takiej wersji jeszcze wyciskacza łez Bryana Adamsa (Everything I Do) I Do It For You nie słyszeliście. Wyciągajcie zapalniczki oraz zaopatrzcie się w chusteczki by otrzeć ociekające łzy wzruszenia ;)



Dodam jeszcze, że na oficjalnej stronie The Wombats została ogłoszona data wydania drugiego krążka. Płyty This Modern Glitch możemy spodziewać się 7 lutego 2011 roku. Czekam z niecierpliwością a Wy?

środa, 17 listopada 2010

Podróż sentymentalna

System Of A Down był moją pierwszą prawdziwą fascynacją muzyczną, którą będę nosił w serduchu do końca swoich dni. Dla młodego Pana Boltza, nieogarniętego chłopaczka na początku procesu dziwaczenia muzycznego, SOAD był bandem idealnym. Było "pierdzielnięcie", wpadające w ucho melodie i majestatyczne dwugłosy Darona i Serja. Praktycznie każda pieśń ormiańskiego zespołu była absolutnym majstersztykiem. Kwartet w składzie: Serj Tankian (wokal, gitara, klawisze), Daron Malakian (gitara, wokal wspierający), Shavo Odadjian (bas) oraz John Dolmayan (perkusja) stworzył styl porażający oryginalnością. Podobnie jak w przypadku Foalsów mam problem z nazwaniem wykonywanej przez nich muzyki. Alternatywny metal? Hard rock? Niektórzy nawet sugerują, że są zespołem nu metalowym, co jest kompletnie nie trafne. Zaryzykowałbym sformułować stwierdzenie, że stworzyli nowy styl – soil.
Wszystko zaczęło się od płyty Mezmerize. Dzień, w którym pierwszy raz usłyszałem w Antyradiu singiel B.Y.O.B. stał się dniem przeklętym dla moich sąsiadów. Domyślcie się dlaczego ;)



Postawiłem sobie cel zgromadzenia wszystkich pięciu płyt Systemu i ten cel zrealizowałem. Albumy zajmują honorowe miejsce w mojej kolekcji.
- System Of A Down 1998
- Toxicity 2001
- Steal This Album! 2002
- Mezmerize 2005
- Hypnotize 2006

Moim ulubionym wydawnictwem System Of A Down jest genialne Toxicity z 2001 roku. Polecam każdemu. Rzadko możemy się natknąć na skupisko tylu genialnych kawałków na jednej płycie.

W dniu, kiedy świat obiegła informacja o zawieszeniu działalności zespołu System Of A Down wiele osób pogrążyło się w smutku. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przez chwilowy rozpad (mam nadzieję, że wrócą i nagrają razem jeszcze niejeden zacny album) zostaliśmy uraczeni solowymi projektami Serja Tankiana i Darona Malakiana. W projekcie Darona, Scars on Broadway pojawia się też John Dolmayan. Na tę chwilę nagrali jedną płytę o takim samym tytule jak nazwa zespołu. Z kolei Serj nagrał już trzy płyty: Elect the Dead z 2007, Elect the Dead Symphony z 2010 oraz najnowsze "dziecko" Imperfect Harmonies z 2010.
Rozpad System Of A Down to niepowetowana strata, ale chłopaki dają z siebie wszystko, żeby nam tę stratę wynagrodzić.

wtorek, 16 listopada 2010

Your sex is on fire

Nie jest tajemnicą fakt, iż prawdziwym katalizatorem kariery Kings Of Leon była piosenka Sex on Fire. Zabawne jak to piosenka nazwana przez Caleba Followilla, dziwaczną i napisaną dla zabawy odniosła taki niesamowity sukces. W wielu wywiadach możemy spotkać się ze stwierdzeniem, że przebojowość pierwszego singla z Only By The Night wręcz zawstydza wokalistę i gitarzystę KoLa.
Szczerze powiedziawszy mam to gdzieś czy Caleb się wstydzi, czuje zakłopotanie albo ogrom jego dzieła go przeraża. Ja, jako osoba wielce podziwiająca dokonania kwartetu z Nashville, w stanie Tennessee jestem wdzięczny za stworzenie wielkiego kawałka, o którym będzie się jeszcze długo mówiło. A, że przerażająco przebojowy? Tylko się cieszyć.
Głównie dzięki tej piosence Kings of Leon zyskał mnóstwo nowych fanów, a niewątpliwie zespół zasługuje na to, by ilość ich sympatyków ciągle rosła. Moim zdaniem chłopaki pukają już do przedziału zarezerwowanego dla bandów legendarnych. Nie wyobrażam sobie, co wtedy skromny Caleb będzie czuł.



Gdy porządnie "przetrawię" najnowsze wydawnictwo Kings of Leon Come Around Sundown (podobnie jak przy poprzednich płytach pięciosylabowy tytuł), zobowiązuję się zamieścić subiektywną recenzję. Póki co świadomie mogę powiedzieć, że na najnowszym krążku Followillów nie znajdziemy równie fenomenalnego kawałka jak Sex on Fire, ale mamy zbiór bardzo dobrych piosenek okraszonych zjawiskowym głosem Caleba Followilla.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Poniedziałkowe znalezisko

Mój ciężki, poniedziałkowy umysł (pieprzyć poniedziałki!), został dzisiaj uraczony garścią złotych myśli Roberta Schumanna. Co ciekawe kartki z kserokopiami znalazłem wywieszone na honorowym miejscu w salce, którą kiedyś zajmował zespół black metalowy (strange, huh? Schumann i black metal ;D)

Jak się później okazało na czterech kartkach A4 znajdują się Rady dla kształcącej się muzycznie młodzieży R. Schumanna. Jest to zbiór jak sama nazwa wskazuje rad dla młodocianych muzyków. Jako, że nigdy talentu, do grania na instrumentach muzycznych nie przejawiałem, tytuł zbytniego entuzjazmu we mnie nie wzbudził. Jednak skusiłem się i postanowiłem zaznajomić się ze słowami niemieckiego kompozytora.
W miarę zapoznawania się z tekstem, przesiąknięta „poniedziałkową euforią", walcząca z bólem zatok głowa zaczęła się rozchmurzać, a na twarzy nieśmiało pojawiał się uśmiech. Najbardziej soczysty banan zawitał na mojej twarzy przy tym oto fragmencie:

"Oceniając utwory musisz odróżniać dzieła sztuki od utworów przeznaczonych dla rozrywki dyletantów. Do pierwszych zawsze odnoś się pozytywnie; drugie niech cię nie gniewają."


Zapisać, oprawić, powiesić nad łóżkiem. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 14 listopada 2010

Coldplay'owa rozkmina

W piątkowy wieczór kulturalnie spędzałem czas ze znajomymi w knajpie. Aż tu nagle wśród kłębów dymu papierosowego i wrzasku osób mniej lub bardziej upojonych alkoholem pojawił się kawałek nowego Coldplay'a. Ach, ten nowy Coldplay...
Po usłyszeniu utworu Viva la Vida Pan Boltz popadł w solidną rozkminę. Efekt rozkminy dostępny poniżej ;)

Z wytęsknieniem czekałem na płytę Viva la Vida or Death and All His Friends będąc przekonanym, że usłyszę starego, dobrego Coldplay'a z trzech pierwszych albumów. Zawiodłem się. Niezwykle doceniam zespoły "kombinujące" w swojej muzyce, poszukujące innowacji. W przypadku zespołu Chrisa Martina nie mamy do czynienia z "kombinowaniem", mamy przykład przekombinowania. Tęsknię za prostym, klimatycznym i ociekającym szczerością Coldplay'em. Zespołem, który omijał wszelkie produkcyjne fajerwerki. Naturalna surowość ich piosenek była cholernie dużym atutem. Rozmach i pompatyczność Coldplay'a z Viva la Vida... zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
Całe szczęście w każdej chwili mogę ponownie zanurzyć się w Coldplay'a z początków twórczości.

czwartek, 11 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy.

Na moim blogu czwartki są zarezerwowane dla coverów. Będę serwował Wam wyselekcjonowane przeze mnie smakowite covery znanych bądź mniej znanych piosenek.
Na pierwszy ogień proponuję cover w wykonaniu jednej z największych muzycznych rewelacji ubiegłego roku. Debiutancki album White Lies To Lose My Life... wydany 19 stycznia 2009 roku, został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę. Band z Wielkiej Brytanii przypadł do gustu również Polakom. Muzycy chętnie przyjeżdżają do naszego kraju. Byli już m.in. na Open'erze 2009 i Orange Warsaw Festival 2010.
Młodziaki z UK podjęli się wyzwania zagrania na swój sposób kawałka niejakiego Kanyego Westa. Love Lockdown w wersji White Lies. Efekt dostępny poniżej.



Dodam jeszcze, że 17 stycznia 2011 White Lies planują wydać swoją drugą płytę. Album będzie nosić nazwę Ritual. Czekam z niecierpliwością na pojawienie się tego wydawnictwa. Oby tylko nie dosięgnął ich syndrom drugiej płyty.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Jesień

Dzisiaj doszedłem do wniosku, że kocham jesień. Dlaczego kocham jesień? Na pewno nie z powodu wszechobecnych, walających się po ziemi, mieniących się najróżniejszymi kolorami liści (o zgrozo!). Fakt, że dostąpiłem zaszczytu przyjścia na ziemski padół pod koniec września też nie jest głównym powodem mojej miłości do jesieni. Otóż już spieszę z odpowiedzią. Genialność jesieni polega na tym, że w razie jesiennej deprechy można otoczyć się mega pozytywną muzyką.
Tak też czynię. Pozytywny hitem dnia został wybrany kawałek Skyful of Rainbows debiutantów z Bristolu zespołu Wilder. Moje osobiste narządy wykrywania dźwięku odnalazły w tej piosence radosny wydźwięk sprawiający, że jesień wcale nie musi być depresyjna.



Pani perkusistka swoją zjawiskowością również potrafi wygrzebać człowieka z jesiennego dołka ;)

niedziela, 7 listopada 2010

Dzień dobry wieczór! Jestem Boltz

Impuls. Czekałem na impuls, który zmobilizuje mnie do zamieszczenia pierwszego wpisu na moim blogu.
Autorami impulsu są moi ulubieńcy z Oxfordu – zespół Foals. Piątka niesamowitych ludzi tworzących muzykę trafiającą w 100% w mój gust muzyczny. Nadzieja współczesnej muzyki. Nie szufladkuję ich. Nie będę starał się poszukiwać odpowiedniego słowa określającego gatunek uprawianej przez nich muzyki. Grają coś nowego. Coś co jeszcze nie znalazło swojej nazwy. Wszelkie próby zaszufladkowania Foalsów uważam za nieudane.
Póki, co niczym pieprzony Midas wszystko, czego się dotkną zamieniają w złoto. Tym razem dotknęli przeboju Tears for Fears Everybody Wants To Rule The World. Gorąco polecam! ;]