poniedziałek, 29 lipca 2013

KIY

Pora wrzucić kilka ociekających potem zdań. Jest ciepło. Może i nawet bardzo ciepło. No dobra. Jest gorąco. I dobrze. Kiedy ma być gorąco jak nie w lato? Widzicie i czujecie na sobie co się dzieje na dworze toteż nie zamierzam jakoś się nad aktualną sytuacją atmosferyczną rozwodzić. Napiszę cosik o zespole z Chorzowa. 29 dnia miesiąca lipca chciałem wspomnieć o zespole Keira Is You.

Nie bez powodu wspominam dziś projekt tworzący muzykę z pogranicza post-rocka łamanego na post-punka. Dwa tygodnie temu został udostępniony pierwszy kawałek z nadchodzącego świeżutkiego długograja Keira Is You zatytułowanego Last row needs heroes. 9 lutego 2013 w MDK Batory w Chorzowie miałem okazję i niewątpliwą przyjemność słuchać materiału z Last row needs heroes. Chłopaki zdecydowali się zagrać premierowo cały materiał tuż przed wyjazdem do Szwecji. Byłem pod wrażeniem? Mało powiedziane. Jak na kawałki, które słyszałem pierwszy raz wielce pozytywne odczucia. Zimowy koncert był ostatnim przed wyjazdem do Sztokholmu gdzie pod okiem Magnusa Lindberga z Cult of Luna nagrywali nowy materiał. Efekt sesji nagraniowej poznamy 9 września 2013 roku. Wtedy właśnie nakładem Edils Recordings światło dzienne ujrzy nowe wydawnictwo Keira Is You. Wydaniu nowej płyty będzie towarzyszyła europejska trasa koncertowa obejmująca takie kraje jak Anglia, Hiszpania, Dania, Czechy i wiele innych. Płyta Last row needs heroes będzie się składała z 10 tracków:

1. Friends with time
2. Monitors
3. Chariot of the sad
4. Dis
5. Wait Dale
6. Ashtray & the beat of his heart
7. O' Brien
8. Jill
9. Treblinka
10. Last row needs heroes

Zapraszam do odsłuchu kawałka nr 2. Monitors jest pierwszą pozycją z nowego wydawnictwa Keira Is You, którą można w całości odsłuchać. 9 września zaznaczony w kalendarzu w kółeczko z dopiskiem KIY ;)
 

poniedziałek, 22 lipca 2013

Wielkie rozstrzygnięcie konkursu z małą koszulką

Fanfary! Przynoszę rozstrzygnięcie konkursu, którego nagrodą jest koszulka zespołu Palma Violets w rozmiarze "S". Dziękuję bardzo za zdjęcia Waszych rąk! Liczyłem na kreatywność i się nie zawiodłem. Cieszę się, że całkiem przychylnie przyjęliście moje widzimisię z kończynami górnymi. Żuri w jednoosobowym składzie miało twardy orzech do zgryzienia. Pojadę frazesem, ale serio najchętniej dałbym Wam wszystkim po koszulce. Co zrobisz jak nic nie zrobisz. Ostała mi się jedna sztuka. T-shirt, który przeszedł przez ręce basisty Palma Violets Chilli'ego Jessona. Do kogo powędruje?

Zwyciężczynią i szczęśliwą posiadaczką koszulki została Agnieszka Kwiatkowska. Strzeliła o właśnie taką fotę:



Widzę w tych rękach determinację i przebojowość - lubię! Odnoszę wrażenie, że koszulka wpadła w powołane ręce ;)

sobota, 13 lipca 2013

Bośniackie Tęcze

Lubię tęczę. To bardzo fajne zjawisko pogodowe jest. Jeszcze nie skończy padać deszcz, a już wychodzi słońce i masz - tęcza. Jak się okazuje w muzyce też się zdarzają tęcze. Ta jest bośniacka. Nie tak dosłownie z Bośni, no ale tako się rzekło no i zostało. Co więcej jak mnie ucho nie myli ta tęcza może urosnąć do duuużych rozmiarów.
Bosnian Rainbows. Nowy projekt Omara Rodrigueza Lopeza znanego chociażby z zespołu The Mars Volta. Niedawno wydali pierwszego debiutanckiego długograja pod taki samym tytułem jak nazwa grupy. Słucham sobie tego wydawnictwa od wczoraj i z każdym odsłuchem Bośniackie Tęcze coraz bardziej mi się podobają. Połowa składu to osoby znane z The Mars Volta. Są nimi wspomniany wcześniej Omar Rodriguez Lopez oraz Deantoni Parks. Resztę składu wypełnia Nicci Kasper oraz jedyna, niepowtarzalna, wspaniała Teresa Suarez vel. Teri Gender Bender (ktoś kojarzy Le Butcherettes to i skojarzy Teresę). Patrzę i słucham Teri Gender Bender no i cholercia nie mogę się napatrzeć ani nasłuchać. Widzę/słyszę kolejną zacną kobitę w przemyśle muzycznym obdarzoną wielkim potencjałem.
U Bosnian Rainbows słyszymy dużo elektroniki przeplatanej gitarą Lopeza. Są momenty gdzie czuję się jakbym błądził po najciemniejszych rejonach YouTube, ale i zdarzają się takie melodie, że mam ochotę zrobić salto niczym brazylijski piłkarz po strzeleniu gola. Polecam zapoznać się z tą płytą. Próbka Bosnian Rainbows poniżej. Turtle Neck na boltzowym blogu.

czwartek, 11 lipca 2013

Oddam w dobre ręce - konkurs Palma Violets

Historyczna chwila dla Pana Boltza i jego Muzycznej Czasoprzestrzeni. Pierwszy (i mam nadzieję, że nie ostatni) konkurs z nagrodą materialną w postaci koszulki brytyjskiego zespołu Palma Violets w rozmiarze "S". Wielką frajdą jest dawać i tak też chcę uczynić. Wedle zapowiedzi złożonej w relacji z Heineken Open'er Festival 2013 ogłaszam konkursiwo. Pozwolę sobie skopiować część relacji traktującą bezpośrednio o zaistniałej sytuacji.

"Pod koniec koncertu basista Chilli Jesson rzucił otwartą butelką w górę. Zgadnijcie kto ją złapał. Jam to nie chwaląc się sprawił. Oblałem się trochę, ale co tam. Jak już odchodziłem od Alter Klub Stage pomyślałem: "Kurde, jak już złapałem tę pieprzoną butelkę to czemu by nie zdobyć na niej autografów. Przecież nikt mi nie uwierzy, że to butelka od Palma Violets." Obejrzałem się w stronę sceny i namierzyłem Chilliego Jessona palącego papierosa tuż przy barierkach. "Lecę". Zawołałem, zapytałem czy się podpisze na butelce, którą rzucił w tłum, bo tak się składa, że udało mi się ją złapać. Powiedział, żebym poczekał. Nie przyszedł z markerem. Przyszedł z koszulkami. "Rozdaj je ludziom". Toteż rozdałem, ale została mi jedna. Oddam ją w dobre ręce. Biała eska z okładką singla Best of Friends."
O taka:





Obietnicę oddania w dobre ręce potraktowałem dosłownie. Koszulkę zdobędzie osoba, która nadeśle najciekawsze zdjęcie własnych rąk. Obu. Liczę na wielką dozę kreatywności z Waszej strony. Dodatkowo wspieram integrację. Raczej będziecie musieli zaangażować kogoś jeszcze, aby pyknąć fotę. No pardonsiwo, wymagającym Boltzem jestem ;)


Zdjęcia rąk proszę wysyłać na adres iamboltz.konkurs@op.pl do... powiedzmy 21 lipca. W tytule maila wpiszcie proszę Konkurs PV. 22 dnia lipca wbijam na maila, dziwię się, że takie duże zainteresowanie, przeglądam, uśmiecham się, oceniam, wyłaniam zwycięskie zdjęcie i ogłaszam na blogu komu oddam koszulkę Palma Violets. Powodzenia! ;D

środa, 10 lipca 2013

Heineken Open'er Festival 2013 [03-06.07.2013] oczami/uszami Pana Boltza

Strzaskałem się na mahoń. NA OPEN'ERZE! Abstrakcja? A jednak. Tyle słońca! Tyle wygrać!
Było gorąco nie tylko ze względu warunków atmosferycznych. Artyści będący częścią składową tegorocznego Open'era przywieźli w swoich sercach ogień i nie omieszkali się nim podzielić. Relacjo, dziej się!

Dzień 0 - Red Bull Tour Bus na polu namiotowym


Purist - Red Bull Tour Bus przyjechał na pole namiotowe Open'era i przywiózł słowacki zespół Purist. Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem. Szału nie było. Skoczne electro popowe kawałki. Jeden czy dwa się wyróżniały reszta toporna.

Kamp! - W końcu! Nie wierzę! W końcu zobaczyłem Kamp! na żywo. Wykonałem przynajmniej 3 podejścia, aż w końcu na drugim końcu Polski udało mi się ich naocznie i nausznie doświadczyć. Wcale się nie dziwię, że bilety na ich koncerciwa tak szybko się wyprzedają. Choreografia chłopaków, która nazwę "nóżka pracuje" w sumie nawet pasowała do pola namiotowego. Podobny ruch wykonują ludzie używający pompki do materaca. Kamp! poradził sobie w plenerze, a co do tego miałem obawy. Mimo wszystko kolejny raz chciałbym ich zobaczyć w klubie. Rozbudowane kawałki z LP i pozostałych wydawnictw świetnie sprawdzają się na żywo. Przezacny openerowy before.


Dzień nr 1

Dawid Podsiadło - Młodość w natarciu. Debiutant z 93' rocznika, który wypłynął dzięki X Factorowi. Elegancko, że katalizator kariery w postaci wygranej w talent show przypadł właśnie jemu. Ma chłopak warunki na granie i wykorzystuje je należycie. A jaki on skromny! No chyba najskromniejszy artysta, jakiego widziałem. Na początku koncertu sprawiał wrażenie wręcz speszonego ilością osób w Tent Stage. Między piosenkami z charakterystycznym dla siebie stylu rozbawiał publikę licznymi zabawnymi tekstami. Zapożyczam od niego stwierdzenie, którego użył oceniając frekwencję i widok ze sceny: "w skali piękna - bardzo piękne". Czyż nie urocze? ;) Comfort and Happiness świetnie brzmi na żywo. Powodzenia Kudłaty Kolego!

Mikromusic - Pani Natalia Grosiak bardzo ładnie śpiewa. Może się pochwalić ciepłym, nastrojowym wokalem, który zacnie współgra z jazzującą muzyką graną przez towarzyszy Pani Grosiak. Piękny początek mojej przygody z Mikromusic.

Editors - Priorytetowo traktowałem zespoły, których jeszcze nie widziałem na żywo, więc Editorsów oglądałem z daleka w oczekiwaniu na Vavamuffin. Obawiałem się, że po nowej płycie Editorsi za przeproszeniem spuszczą z tonu, ale koncertowo jednak wciąż żywioł. Ostatnia płyta delikatnie mówiąc mi nie siadła. Ach, nawet nie będę mówił jak bardzo mnie rozczarowała. W Gdyni podobnie jak 2 lata temu w Krakowie - ogień. Stare utwory dalej "żrą".

Vavamuffin - W końcu udało mi się zobaczyć/usłyszeć Vavamuffin na żywca! Największy entuzjazm wywołały u mnie utwory z pierwszej płyty. Może, że najbardziej osłuchane? Don Gorgone, Reggaenerator i Pablopavo tworzą przezacne trio. Dla każdego wielki szacun. Front frontem, ale i tyły odwalały kawał dobrej roboty. Bujało aż miło. Pozytywnie! Zawodowcy.

Savages - Załapałem się na ostatnie 2 kawałki. Żałuję, że tylko na dwa. Choć album Silence Yourself nie wydał mi się wybitny, koncertowo panie radzą sobie rewelacyjnie. Rockowy pazur, hałasu co niemiara - lubię.

Alt-J - Jeszcze na dłuższą chwilę przed koncertem po namiocie rozchodziło się głośne "Andrzej, Andrzej". Głupich skojarzeń nigdy za wiele ;) Andrzej nie wyszedł. Wyszli za to wielbiciele trójkątów z Wielkiej Brytanii. Alt-J sprawiali wrażenie zdziwionych tak ciepłym przyjęciem, a przecież An Awesome Wave to przynajmniej w moim odczuciu czołówka najlepszych albumów 2012 roku. Cieszyłem się ze sposobności skonfrontowania studyjnego oblicza Alt-J z koncertowym. Wynik. Korzystny dla Alt-J. Drżałem o fragmenty śpiewane a cappella. Jak się okazało niepotrzebnie. Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić to jakiś niedowład nagłośnieniowy gitary czy coś w ten deseń przy kawałku MS. Szkoda, bo ten gitarowy motyw jest niezwykle smakowity. Zacny gig. Nie ma to tamto.

Crystal Castles - Mój pierwszy raz z Crystal Castles. Słyszałem różne opinie na temat koncertów kanadyjskiego duetu. Skrajne. Od zarzutu degrengolady po duchowe katharsis. Ja jestem niezwykle ukontentowany. Już pierwszego dnia solidnie sobie poskakałem i pomachałem czupryną. Wszechogarniający mrok, ciemność przecinana, krótkimi aczkolwiek intensywnymi rzutami świateł. Niezły efekt. Pół metra. Pół metra zabrakło mi, żeby dotknąć Alice Glass...

Dzień nr 2

Kim Nowak - Nazwisko Waglewski zobowiązuje. Fisz, Emade wraz z Michałem Sobolewskim zaserwowali solidną dawkę rockowej muzyki. Kim Nowak to nie jest to przełom w muzyce rockowej, ale nie o to tu chodzi. Myślę, że to bardziej taki tribute dla korzeni rockowych. Końcówka koncertu niestety odpuszczona ze względu na wiszącą nad głową ciemną chmurę zwiastującą wodę lecącą z nieba. Kierunek pole namiotowe w celu zaopatrzenia się w kalosze i palerynę, bo jak to mawia Rodzicielka - lepiej nosić niż się prosić. Tylko szkoda, że przez to straciłem kilka koncertów...


Tame Impala - Psychodela w lekkim deszczu plus jakościowe wizuale? Bomba. Cóż więcej dodać. Nie zawiodłem się.

Arctic Monkeys - Ale, że w garniakach?! Jakoś tak ten anturaż mi do nich nie pasuje. Sypnęli hitami ze swoich rękawów marynarek. Począwszy od debiutu o wielce długim tytule (mój ulubiony album) po najnowszy singiel Do I Wanna Know? z nadchodzącej płyty AM. Do setlisty przyczepić się raczej nie można. Zawadiacki Alex Turner ciągle coś dogadywał. Podobały mi się światełka w tle sceny na czymś na kształt rusztowania ułożone w litery A i M. Oko się cieszyło. Poprawny gig. Bez ochów i achów. We wrześniu nowa płyta. Pamiętajcie.


Nick Cave & The Bad Seeds - Nick Cave to wielka postać. Przeszywający do szpiku kości wokal, charyzma, spluwanie na scenę, wchodzenie w tłum przy barierkach. No jednym słowem żywioł, moi drodzy. Nie spodziewałem się, aż tak ociekającego zacnością koncertu. W pewnym momencie zapytał publikę, jaki kawałek chcą usłyszeć. Odpowiedź padła Red Right Hand. Na co Nick Cave ironicznie podziękował poprzednikom z Open'er Stage, czyli Arktycznym Małpom za zwiększenie popularności kawałka Red Right Hand poprzez uskutecznienie covera. Generalnie Cave ma gadane. Jak już mówił to uderzał w sedno. "And now song called Mermaids. About... Mermaids." Australijczyk ze swoją świtą pozamiatał. Bez wątpienia jeden z najlepszych koncertów Open'era 2013.


Dzień nr 3

Rebeka - Electro popy zawsze spoko. Były momenty. Wypada wziąć na warsztat ich długograja Hellada.

Palma Violets - No tutaj się działo, oj działo! Takie wariaty, że buzia się uśmiecha. Definicja młodzieńczej fantazji. Weszli w zatarg z ochroniarzami, drummer łamał pałeczki jedna za drugą, a techniczny napocił się ze strojeniem ich gitar. Pod koniec koncertu basista Chilli Jesson rzucił otwartą butelką w górę. Zgadnijcie kto ją złapał. Jam to nie chwaląc się sprawił. Oblałem się trochę, ale co tam. Jak już odchodziłem od Alter Klub Stage pomyślałem: "Kurde, jak już złapałem tę pieprzoną butelkę to czemu by nie zdobyć na niej autografów. Przecież nikt mi nie uwierzy, że to butelka od Palma Violets." Obejrzałem się w stronę sceny i namierzyłem Chilliego Jessona palącego papierosa tuż przy barierkach. "Lecę". Zawołałem, zapytałem czy się podpisze na butelce, którą rzucił w tłum, bo tak się składa, że udało mi się ją złapać. Powiedział, żebym poczekał. Nie przyszedł z markerem. Przyszedł z koszulkami. "Rozdaj je ludziom". Toteż rozdałem, ale została mi jedna. Oddam ją w dobre ręce. Biała eska z okładką singla Best of Friends. Zaglądajcie na iamboltz.blogspot.com, kminię nad jakimś konkursem, czy coś.


Ifi Ude - Wpadłem na chwilę -  zostałem do końca. Gruby gig. Afrykańskie klimaty, taniec, pozytywne wibracje. Elektroniczne wygibasy, energia płynąca ze sceny - miodzio. Ifi, jesteś na mojej liście artystów, których chcę zobaczyć jeszcze raz. Bardzo mi się podobało! Takie moje osobiste odkrycie Open'era.


Skunk Anansie - Tuż po Ifi Ude skierowałem kroki z Alter Space na Open'er Stage. Co tam zastałem? Niemniej gorący koncert. Skin szalała na scenie i poza nią. Nie słucham Skunk Anansie, a byłem zdziwiony, że znam tyle ich utworów. Końcówka występu magiczna. Skin zapytała publikę czy się nią zaopiekuje? Coś się święciło. Coś wisiało w powietrzu. Skin podeszła do barierek i prosiła, żeby tłum przykucnął i się rozstąpił. Część ludzi, albo nie skumała o co jej chodzi, albo po prostu wolała wyciągnąć telefon, czy inną suszarkę do nagrywania, aby uwiecznić Skin na poruszonym, kiepskiej jakości nagraniu. Tak czy owak, było cacy.

Queens of the Stone Age - Stężenie słów posiadających pozytywny wydźwięk sięgnie teraz zenitu. Queensi aż palili się do grania. Na samym początku podczas wizualizacji z sukcesywnie pękającą szybą Josh Homme odziany w długi czarny płaszcz podskakiwał w miejscu. Napięcie rosło. Pierwsze dźwięki Feel Good Hit of the Summer. Zaczęło się! Świetne wizuale do tracków z ...Like Clockwork składające się z teledysków doń stworzonych urywały pupkę. Make It Wit Chu zagrane z dedykacją dla pięknych kobiet. Josh poprosił, aby wziąć je na barana. Tyle serdeczności od artysty w stronę publiki nie słyszałem jeszcze nigdy. Josh nie mógł się nachwalić. Była nawet krótka narada zespołu, po której Homme oświadczył, że jesteśmy najlepszym tłumem na całej trasie - "Number fuckin' 1 and there's nobody even close". Ja wiem, że zespoły ciągle tak mówią, ale tym razem wyglądało to naprawdę szczerze. Ja to kupuję. Ponadto nie przypominam sobie takiego nasilenia ciarek na koncercie w ostatnich latach. Apogeum syndromu ciarzastości osiągnąłem przy bodaj 3 minutowej solówce w I Appeared Missing. Masterpiece! Go with the Flow, Little Sister, No One Knows i Song for the Dead, jako zwieńczenie koncertu. Czego chcieć więcej? Setlista marzenie. Godzina i 20 minut z groszami zleciało ot tak. Pstryk. Koniec. Podsumowując. 5 lipca byłem na najlepszym koncercie w swoim życiu. Byłem na koncercie Queens of the Stone Age.

The National - Matt Berninger krzyczał. A to zbój. Mało tego! On rzucał mikrofonem i pluł winem!  Zdziwiony byłem niezmiernie. Wyobrażałem sobie ten koncert, jako oazę spokoju, wyciszenia, a tu takie awantury na scenie. Niemniej jednak ucho się cieszyło. Jakość bijąca z aranżacji - wielki plus.

Disclosure - Dotarliśmy w mniej więcej połowie koncertu. Zastaliśmy wielką wixę. Dołączyliśmy. Nawet mojemu kompanowi nastawionemu na rocka koncert Disclosure nie przeszkadzał. Ja się jaram, wielce, że udało mi się usłyszeć na żywca Latch, White Noise i Help Me Lose My Mind. Bracia Guy znają się na rzeczy. Rozgrzali namiot do czerwoności.

Rykarda Parasol - Trafiłem na finałową piosenkę. Szkoda, że tak krótko było mi dane się wsłuchać.


Dzień nr 4

Everything Everything - Ach, ten akcent Jonathana... Ciągle zamiast thank you słyszałem f*** you. Najgorzej było przy Thank you Poland/F*** you Poland. Obruszyłem się przez chwilę, aby później się uśmiechnąć. W przypadku Everything Everything trochę naruszyłem zasadę priorytetową. Słyszałem już Brytyjczyków w 2010 roku na Coke Live. Jednakże wydali naprawdę zacny album ostatnimi czasy, więc uznałem, że całkiem niegłupim pomysłem byłoby posłuchać nowych kawałków na żywo. Nie żałowałem. Cenię ich oryginalność, bo drugiego tak wydziwiającego dźwiękiem zespołu nie zarejestrowałem. No, a Jonathan Higgs to takie rzeczy robi ze swoim głosem, że włosy na głowie stają dęba.


Fismoll -  Jeśli artysta potrafi utrzymać w skupieniu prawie cały Alter Space to musi być coś na rzeczy. Przejawił również umiejętności przywódcze poprzez zaproponowanie publiczności pozycji siedzącej. Tak też się stało. Mniej lub bardziej wygodniej zasiedliśmy. Koniec końca wstaliśmy, bo było mniej wygodnie niż się spodziewaliśmy. W każdym razie Fismoll zbudował piękną atmosferę. Akustyczna muzyka, nastrojowy wokal. Klimat. Poznań ma się czym pochwalić. Macie perełkę ;)

Crystal Fighters - 3 festiwal Alter Artu z rzędu Crystal Fighters. 2011 rok - Open'er, 2012 - Coke Live Music Festival, 2013 - Open'er. Ja z kolei doskonale pamiętam ich zjawiskowy koncert z maja 2011 roku w Katowicach na Mariackiej. Do 5 lipca byli moim nr 1 w osobistym, prywatnym, subiektywnym rankingu najlepszych koncertów. Zostali zdetronizowanie nie przez byle kogo. Przez samych Queens of the Stone Age. Crystal Fighters zawsze w formie. Nawet stojąc daleko od sceny tłum obok mnie bawił się, skakał, tańczył, klaskał. Nowe kawałki z Cave Rave już nie mają takiej siły jak te z LP Star of Love. Ale co tam. W listopadzie chcę ich zobaczyć jeszcze raz!

Kings of Leon - Czuję niedosyt. Odnoszę wrażenie, że nie są jakimś wybitnym zespołem koncertowym. Nie mam czego wspominać po tym koncercie. Odegrane kawałki, żadnego "znaku rozpoznawczego", "punktu odniesienia". Nie ma o czym pisać. Wiadoma sprawa, osoby z takim głosem jak Caleb rodzą się raz na... No rzadko się rodzą. Chłop ma wokal nie z tej ziemi. Tylko, że kurczę czułem się jakbym słuchał płyty, a po koncercie oczekuję czegoś więcej, elementu ludzkiego, losowości, oczekiwanie nieoczekiwanego. Elegancko, że zobaczyłem/usłyszałem Kings of Leon na żywo, ale nie będę tego wspominał z wypiekami na twarzy.

Lao Che - Pomimo faktu, że są z naszego polskiego podwórka widziałem ich pierwszy raz. Byłem na nich krótko, ale na tyle długo, aby podnieść kciuk w górę i powiedzieć, że warto było podejść na Alter Klub Stage. Szkoda, że zachciało mi się pieprzonego hot doga (którym z resztą później sparzyłem sobie podniebienie) i skierowałem kroki do części gastronomicznej.

UL/KR - Przez kolejki po żarcie słyszałem raptem 1 (słownie jedną) minutę koncertu. Ale spoko, spoko. Kiedyś w końcu Was posłucham na żywo.


+ Dworcowa Scena Akustyczna. Wielki szacunek za pomysł stworzenia tej sceny. Winszuję Alter Artowi, za znalezienie miejsca dla muzyki akustycznej. Możliwość położenia się na leżaku i chłonięcia muzyki od nieprzypadkowych artystów oceniam celująco.

Peter J. Birch - Brodacz z Wołowa okazał się być fantastycznym gościem. Zagadał, popytał jak Open'er, zagrał swoje kawałki i ulubione innych cenionych przez niego songwriterów. Kciuk w górę, a później ściskam go mocno za dalszy rozwój.

Skubas - Kolejny strzał w 10. Dobrze, że udało się go namówić na bis, bo późno dotarliśmy z ekipą na jego występ. Zjawiskowy wokal. Gdzie on się tak długo ukrywał? Podobnie jak w przypadku Bircha. Trzymam mocno kciuki.

Rihanna i Dizzee Rascal nie przypadli mi do gustu.

Przepraszam, że tak dużo słów. Upychałem je niczym ekłipment na Open'era w bagażniku auta. Pan Boltz kłania się nisko ;)

wtorek, 2 lipca 2013

Kierunek - Gdynia

Sesja, sesja i po sesji! Dużo nerwów, całkiem niemało wyrzeczeń, ale udało się! Jestem wolny ;D

Są takie momenty w życiu, które mogą być nazwane wyznacznikami czasu. Jednym z wydarzeń, które wyróżnia się na tle pozostałych jest Open'er. Queens of the Stone Age, Crystal Castles, Alt-j, Kings of Leon... Ach... Co się będę rozpisywał. Pojadę, posłucham i wtedy będę opowiadał ;)

Pan Boltz kłania się w pas ;]