Zapach pizzy wkradający się w nozdrza, wszechogarniająca duchota, łapczywe przechwytywanie porcji świeżego powietrza i niewielki skrawek miejsca, na, którym ludzie zgromadzeni w Magazyn Pizza Club mieli nadzieję zobaczyć dwa zespoły z tarnogórskiej sceny muzycznej. 15 lipca w piątkowy wieczór zespół
Heath oraz supportująca ich
Insomia zmierzyły się z delikatnie mówiąc trudnymi warunkami do grania koncertu, ale wyszły z tego pojedynku zwycięsko. Obiecana, wakacyjna dawka rocka została zaaplikowana.
Insomia, która rozpoczęła muzyczną ucztę chcąc nie chcąc mimowolnie kojarzy mi się z polskim zespołem Coma. Wydaje mi się, że wpływają na to, co najmniej trzy czynniki. Przede wszystkim analogia między Piotrem Roguckim, a Markiem Bulą. Roguc jest aktorem, z kolei Marek udziela się, jako aktor i jest integralną częścią Teatru ZL, działającego w Tarnogórskim Centrum Kultury. Po drugie obaj panowie odpowiadają w swoich zespołach za teksty piosenek. Po trzecie, aspekt muzyczny. Chociaż jeżeli chodzi o tę kwestię, Insomia prezentuje łagodniejsze brzmienie niż Coma.
Na plus Insomii działa fakt, że utwory wykonywane na koncercie znacznie lepiej smakują od wersji piosenek znalezionych na ich profilu na myspace. Otóż przyznaję, że niekiedy współpraca między muzykami ewidentnie kulała, ale takie są uroki grania na żywo. Zaliczam się do grupy osób, które w takich momentach przytaczają trafiające w sedno powiedzenie: praktyka czyni mistrza. Dla ludzi będących na początku swojej muzycznej drogi powyższe zdanie powinno być mottem. W rameczkę i powiesić nad łóżko.
Podczas koncertu zaniepokoił mnie strzał w stopę w postaci covera
Babe I’m Gonna Leave You. Są piosenki, których nie wolno wręcz ruszać. Utwór Led Zeppelin okazał się za wysoką poprzeczką do przeskoczenia dla młodych muzyków. Muzycznie odtworzony całkiem przyzwoicie, ale stawiając go obok oryginału wypadł blado.
Pocieszający jest fakt, że doskonale czują się we własnym repertuarze. Długi wakat na pozycji wokalisty zostaje bardzo dobrze zrekompensowany obecnością Marka Buli.
Kilka chwil przed rozpoczęciem koncertu
Heath, „scenę” spowiły ciemności. Tak już zostało do końca. Pierdoła, ale ileż ona dodała wartości klimatycznych! Na pierwszy ogień czwórka debiutantów zaprezentowała utwór
Wash Your Name. Od razu było słychać inspiracje największymi. Gitarzysta
Heath Bartek Stanik odwalił kawał dobrej roboty prezentując solówkę a’la Tom Morello, jednego z najlepszych gitarzystów rockowych na świecie znanego z m.in. Rage Against The Machine lub Audioslave.
Odczuwam solidny niedosyt z niepodważalnego faktu braku słyszalności wokalu. A szkoda, gdyż jak już usłyszałem Marcina Czaplę kiwałem głową z uznaniem dla jego walorów wokalnych. Dorzucając do tego jego swobodę bycia w centrum uwagi osiągającą apogeum w przerwach pomiędzy piosenkami - imponujące.
Cieszę się, że miałem przyjemność zobaczyć/usłyszeć dobrze naoliwiony mechanizm z ociekającą zacnością sekcją rytmiczną. Perkusista Piotr Szwarnóg, człowiek zdolny do odnalezienia wspólnego języka z perkusją i potrafiący wycisnąć z niej to, co najlepsze + dosadny, gęsty, konkretny bas, basisty Kuby Pietrygi tworzą świetną, trzymającą poziom, wpędzającą w kompleksy inne początkujące bandy sekcję rytmiczną. Wplatając w to jeszcze soczyste, pełne pasji riffy gitarzysty Bartka Stanika - to jest godne doświadczenia na żywo.
Z każdym utworem utwierdzałem się w przekonaniu, że mamy do czynienia z czymś niebagatelnym, czymś, na czym warto zawiesić ucho. Powaga. Kompozycje były nieprzekombinowane, wciągające i bardzo chętnie usłyszałbym je po raz kolejny.
Koncert
Heath okazał się sentymentalną podróżą do moich korzeni muzycznych. Dużą uwagę zwracam na muzyczne, pierwsze wrażenie. W kryteriach, jakości pierwszego wrażenia debiutancki koncert Heath w Tarnowskich Górach okazał się być przerażająco dobry. Stopień wyrachowania i świadomości swoich umiejętności ukształtował przednie przedstawienie.
Jak spieprzycie swój potencjał to osobiście skopie Wam tyłki – tako rzecze Pan Boltz.
Słowem podsumowania chciałbym przyznać, że warto było wypocić swoje, żeby usłyszeć to co zarejestrowałem narządami słuchu. Uwielbiam być zaskakiwany muzycznie, a 15 lipca zostałem skrajnie pozytywnie zaskoczony.