środa, 30 listopada 2011

Tendencje kooperacyjno-mentorskie (część I)

Ostatnio zwróciłem uwagę na uroczą tendencję na wspieranie młodych wykonawców przez bardziej doświadczonych muzyków. Piękna sprawa, że „mentorzy” chcą służyć pomocą, radą i wsparciem debiutantom będącym na samym początku kariery. Kiwam głową z uznaniem.
Mam dwa przykłady na tego typu zajście. Będzie to dwuczęściowy wpis. Jedna część dzisiaj druga… kiedyś tam. Ostatni post o festiwalach był 2in1, więc dzisiaj czas na podział.

Bohaterami ostatniego listopadowego wpisu będą Albert Hammond Jr. z The Strokes oraz moim skromnym, boltzowym zdaniem zjawiskowi debiutanci z Wielkiej Brytanii – The Vaccines. Gitarzysta The Strokes figuruje, jako producent nowego ledwie ponad dwuminutowego utworu The Vaccines – Tiger Blood. Wynik kooperacji jest bardzo korzystny. Pan Albert odcisnął znaczące, strokesowskie piętno, które ewidentnie Szczepionkom pasuje. Rzekłbym, że do twarzy im w tej dźwiękowej szacie.
Szacuneczek! Chcemy więcej? Pytanie retoryczne ;D



wtorek, 29 listopada 2011

Prezentacja festiwalowych newsów

Pora przerwać czas wpisowej posuchy. Zakałapućkałem się zdrowotnie no i masz... Prawie miesiąc z życia w plecy (konkretniej w żołądek ;P). Grunt, że hospitalizacja się powiodła. Ale co ja Wam tu będę o chorobach nawijać. Pozdrowię tylko przemiłe panie pielęgniarki ;) Ludzie uchodzący za obdarzonych dobrym pomyślunkiem mają w zwyczaju głosić przecudne zdanie. Co cię nie zabije to cię wzmocni. Podpisuję się pod tym zarówno prawą i lewą ręką.

O czym to jak chciałem? Festiwale! Co prawda jeszcze duuużo czasu do festiwalowego lata, ale pojawiły się już pierwsze newsy. Prezentują się następująco.
Po pierwsze informacje od Mikołaja Ziółkowskiego, człowieka pociągającego za sznurki Heineken Open'er Festival 2012. Podczas spotkania w Trójkowej audycji Program Alternatywny ogłosił pierwszego headlinera Open'era 2012. W zasadzie korzystniej było by napisać headlinerkę. Islandzka bogini muzyki - Björk! Zjawiskowa muzyczna persona. "Wyjątkowe wydarzenie artystyczne". Tako rzecze Pan Mikołaj Ziółkowski. Jestem w stanie przytaknąć i w ciemno przyznać, że to będzie coś.





Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że Heineken Open'er Festival 2012 odbędzie się od 4 do 7 lipca 2012 na Lotnisku Gdynia Kosakowo. Ceny bez zmian. Open'er od środy do soboty? Kontrowersja? Osobiście nie widzę żadnych przeszkód. Lubię innowacje.

Po drugie chciałbym zakomunikować o istnieniu nowego festiwalu - Impact Festival. Za muzyczna inicjatywę jest odpowiedzialny Live Nation. Pewnie zakrzątałbym sobie tym głowy, bo festiwali jest na pęczki, ale mają mocny argument. Pierwszą gwiazdą jednodniowego festiwalu, który ma mieć miejsce 27 lipca 2012 w Warszawie na Lotnisku Bemowo zostali Red Hot Chili Peppers! W 2007 doświadczyłem Red Hotów na żywo w Chorzowie i nie miałbym nic przeciwko zobaczyć ich ponownie. Chętnie zobaczyłbym jak radzi sobie na żywo nowy gitarzysta, następca Johna Frusciante, Josh Klinghoffer.



Dbajcie o zdrowie. Bywajcie!

wtorek, 8 listopada 2011

Dzień dobry wieczór! Jestem Boltz (rok później)

Wczoraj minął rok od zamieszczenia mojego pierwszego wpisu. Dacie wiarę? Rok pisania o muzyce. Jak ten czas zapiernicza... Jak pisałem post rozpoczynający blogową przygodę nawet nie wyobrażałem sobie, że rok później dalej będę wystukiwał na klawiaturze boltzowe, muzyczne herezje ;)
Doskonale pamiętam wieczór 7 listopada 2010 roku. Chociaż jak tak głębiej pomyślę to może jednak nie tak doskonale, gdyż za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie znalazłem utwór Foalsów dołączony do najpierwsiejszego posta. Fejsbuk czy Jutjub? Hmm. Jak sobie przypomnę to dam znać ;P W każdym razie to był impuls. Tak jak wówczas napisałem. Tak Panie Boltzu! To jest ten moment! No i ryps! Rąsie się trząsły, ale ciiii... Nikomu ani mru mru ;) Nerwowo wklepywałem myśli tworzące się w mej kudłatej głowie.
I tak zostało po dziś dzień.

Ten blog, moja wykreowana muzyczna czasoprzestrzeń jest swoistym hołdem dla muzyki. Muzyka inspiruje. Muzyka porusza. Muzyka potrafi wkurzyć, rozczulić, rozśmieszyć. Cała gama emocji. Dziękuję za to wszystko i chcę więcej! Dalej będę eksplorować, wyszukiwać, drążyć i penetrować w celu znalezienia muzycznych perełek, których jest mnóstwo. Tylko, że skubane mają tendencję do chowania się w przeróżnych zakamarkach. Ależ o ile większa jest satysfakcja jak już się je znajdzie.

Do tego posta chciałbym dołączyć video październikowego info.kultur.tg stworzone przez GwarekTV, w którym udowadniam, że słowo pisane bardziej mi leży niż słowo mówione ;) (od 1:20)

info.kultur.tg - X.2011 from gwarektv on Vimeo.

niedziela, 6 listopada 2011

Pan Boltz zapowiada: koncert zespołu Mouga i Heath

W dzień, w którym intensyfikacja jedynek w dacie osiąga maksymalny poziom, a Polacy świętują Dzień Niepodległości w tarnogórskim Klubie Drukarnia będzie mieć miejsce koncert pochodzącej z Tarnowskich Gór formacji Mouga oraz ich specjalnych gości z kapeli Heath

Niedajaca się zaszufladkować Mouga uprawia coś na kształt alternatywnego metalu z hardcore'owymi naleciałościami. Mamy tutaj do czynienia z ociekającycm zacnością wokalem, są zjawiskowe bębny, gęsty bas oraz miażdżąca siła dwóch gitar elektrycznych. Nikt nie odmów chłopakom nieprzeciętnego potencjału. Potencjał idący w parze z niebagatelnymi umiejętnościami musiał zostać dostrzeżony przez recenzentów Debiutancki album The God & Devil's Schnapps wzbudził niemałe poruszenie. Dziennikarze muzyczni rzucali "ochy" i "achy" na lewo i prawo nie mogąc wyjść z podziwu, że muzyka tworzona przez Mougę powstała w Polsce. Równie dobre granie przychodzi do nas z zagranicy.
Prawie miesiąc temu, dokładnie 9 października światło dzienne ujrzał utwór Arrows. Jest to track, który znajdziemy na najnowszej EPce pt.: Hyperdrive. Moje narządy odbierania muzyki entuzjastycznie zareagowały na wyżej wymieniony kawałek. Utwór brzmi bardzo korzystnie i umiejętnie rozbudza apetyt na usłyszenie całego mini albumu. Koncertu zespołu Mouga będzie połączony z oficjalną premierą teledysku do piosenki Arrows.

Przed Mougą próbkę swoich możliwości pokaże świeżuteńki twór na tarnogórskiej mapie muzycznej. Heath, czyli muzyczny kolektyw czterech jegomościów łączący ciężkie granie z klimatami post-rockowymi. Miałem przyjemność usłyszeć Heath na żywo i bez cienia wątpliwości stwierdzam, że aż kipiało od nich dużym potencjałem. Serio. Moim skromny zdaniem jest to projekt, obok, którego grzechem jest przejść obojętnie. Obserwujmy i rozwój.

Występ zespołu Mouga i Heath odbędzie się 11 listopada 2011 roku o 20:00 w Klubie Drukarnia na ul. Piłsudskiego 13 w Tarnowskich Górach.
Co więcej, wjazd na koncerciwo jest wyceniany na śmieszną, promocyjną, kompletnie nieadekwatną do poziomu muzycznych wrażeń cenę 5 złotych polskich. Po koncercie planowane jest rockowe after party.

Zaszaleję angielszczyzną i na odchodne rzucę nonszalanckie see you there ;D

A tak oto jawi się plakat z tegoż zacnego wydarzenia:


Image and video hosting by TinyPic

piątek, 4 listopada 2011

posTroCK nr 4 - Valerian Swing i Late Night Venture [26.10.2011] oczami/uszami Pana Boltza

„Phi. Koncert w środę. Ciekawe kto znajdzie czas, aby przyjść w środku tygodnia na koncert.” Biję się w pierś moi drodzy. Jednak są jeszcze ludzie, którzy nawet w pozornie mało koncertowym dniu tygodnia potrafią zagospodarować czas na doświadczanie muzyki na żywo. Mówiąc za siebie przyznaję, że czas poświęcony na przybycie na posTroCK nr 4 do Tarnogórskiego Centrum Kultury i usłyszenie na żywo Valerian Swing i Late Night Venture był całkiem nieźle poświęcony.

Według zapowiedzi na początek na scenę wskoczyli Włosi. Olbrzymie wyrazy szacunku dla perkusisty Valerian Swing. Pracy tego człowieka przyglądałem i przysłuchiwałem się z szeroko otwartymi oczami. Zadziwiające, że nawet z przedmiotu wyglądającego jak coś na kształt starożytnego nocnika potrafił wydobyć pasujące do całości dźwięki. Miałem wrażenie, że to właśnie David, spec od perkusjonaliów nadawał ton koncertowi Valerian Swing. Zjawiskowe zmiany rytmiki, zmiany tempa, połamane kompozycje. Miodzio. Wszystko w odpowiedniej jakości. Chwila wyciszenia, aby za momencik zerwać się ze zdwojoną siłą. Chłopak z gitarą elektryczną czarował efektami i sprawiał wrażenie, że nie gra na gitarze od wczoraj. W końcowej fazie występu postanowił wskoczyć na fotel, lecz siedzenie zrobiło mu psikusa i zachowało się nie tak jak sobie wyobrażał. Mało, co by się chłopina potrzaskał i potłukł, ale z refleksem się wyratował. Ekspresja go rozpierała. Najwidoczniej chciał dać jej upust. Basista troszku śmiesznie wyglądał, gdyż miał wyuczony jeden ruch i miotał się ciągle tak samo. Kilka razy przesadził i odbił się od ściany. Muzycznie bez zarzutu. Robił swoje tak jak reszta Valerian Swing.

Po przerwie technicznej na scenę weszła 5 chłopaków z Late Night Venture. Koncertowe oblicze Duńczyków okazało się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Popowe brzmienia ze studyjnych wydawnictw na żywo brzmią o wiele bardziej drapieżnie. Utrzymany na równym poziomie koncert obfitował w mocne gitarowe ściany. Late Night Venture zagrał stricte post-rockowy koncert. Spokojniejsze fragmenty, w których przenosili słuchaczy w odległe rejony umysłu, kreując dźwiękiem malownicze pejzaże wyszły wyśmienicie. Gołym okiem/uchem można dostrzec zasobne doświadczenie koncertowe. Pięcioosobowy kolektyw rodem z Danii okazał się być bardzo smakowitym kąskiem. Momentami muzyka Late Night Venture zmusiła mnie doświadczania jej z oczami szeroko zamkniętymi - szacunek. Zjawiskowe muzyczne przeżycie.
Sukcesywne eliminowanie instrumentów zwiastowało finisz koncertu. Raz po raz kolejny członek zespołu kończył swoją partię i odkładał instrument. Przyznaję, że był to bardzo ciekawy zabieg i zaprawdę nieźle wypadł. Chociaż nie do końca, bo publiczność nie pozwoliła zespołowi zejść ze sceny. Po bisie zostali pożegnani zasłużonymi, gromkimi brawami.

Obie ekipy zgodnie stwierdziły, że koncertowanie dla publiki przyjmującej pozycję siedzącą było dla nich ciekawym doświadczeniem. Zazwyczaj grywają w miejscach gdzie słuchacze stoją, ale tym razem jak sami przyznali poczuli się jakby byli w teatrze. W kameralnej sali TeCeKu pojawiła się solidna gromada fanów muzyki alternatywnej. Czy równie dużo osób pojawi się na kolejnym, piątym z kolei posTroCKu, który ma się odbyć w styczniu? Pożyjemy - zobaczymy.

czwartek, 3 listopada 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXVII

Zapalenia gardła i krtani! Ałć! Nawarzyłem sobie piwa i teraz muszę owy trunek wypić. Ale zaraz, zaraz. Nic z tego. Przecież mam antybiotyki... Niefartownie. Jestem zmuszony pisać dzisiejszy wpis na leżąco (ciemno to widzę), gdyż polecenia Sz.P. Doktora były jasne i przejrzyste. Leżeć, pić (gorącą herbatę ;>) i brać leki o odpowiedniej porze i w odpowiednich dawkach. Fizycznie może rzeczywiście jestem niedysponowany, ale całe szczęście paluszki mimo wszystko rwą się do pisania. Po krótkim wstępie przechodzę do konkretów.

Mając w pamięci sobotnie wydarzenie chciałbym połączyć je z dzisiejszy Czwartkowym Cyklem Coverowym. 29 listopada w Katowickim Spodku grał legendarny Kult. Nie boję się użyć słowa "legendarny". Kto jak nie Kult zasługuje na takie miano? Miałem przyjemność zobaczyć Kult na żywo po raz drugi i po raz drugi wychodziłem po koncercie z wielką satysfakcją. Muzycznie bez zarzutu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to aranżacja Celiny. Można było to zagrać lepiej. Oprócz tego klasa sama w sobie. Szalony koncert. Najlepszym dowodem jest sytuacja, podczas, której płynący na rękach tłumu Kazimierz Staszewski został pozbawiony buta oraz skarpetki. Oj, Wy! Kazikowi obuwie podkradać. Nieładnie! :P

A teraz czas na cover. Pewnie pomyśleliście, że jak już wybrałem Kult do CCC to pewnie będzie The Passenger Iggy'ego Popa, albo Dom Wschodzącego Słońca Animalsów. Otóż nie! Całkiem przypadkowo dotarłem do informacji, że tytuł płyty Kultu, Tata Kazika wcale nie wziął się z kosmosu. Płyta z 1993 jest poświęcona właśnie twórczości ojca Kazimierza Staszewskiego - Stanisławowa Staszewskiego. Taki Baranek, albo Celina to kompozycje, które wyszły spod ręki ojca Kazika.
Rodzinny cover. Takiego czegoś jeszcze w mojej muzycznej czasoprzestrzeni nie było. Niechaj zabrzmi wcześniej wymieniony Baranek.



Niech to szlag! Pisanie na leżąco ssie ;P

wtorek, 1 listopada 2011

Każda piosenka kiedyś się kończy

Mimo, że 1 listopad jest zaznaczony w kalendarzu na czerwono jest to jeden z najbardziej pracowitych dni w roku. Bywa, że już od wczesnych godzin porannych jesteśmy na nogach i uskuteczniamy rytualne wycieczki po cmentarzach w celu oddania czci ludziom, którzy kiedyś stąpali po ziemskim padole. Dzisiejszy dzień odcisnął na mnie swoje piętno i nasunął mi muzyczno-egzystencjonalną refleksję.
Życie jest jak utwór muzyczny. Czasami jest za głośno i dźwięki zaczynają się zlewać tworząc chaos i degrengoladę. Innym razem jest bardziej melodyjnie. Dźwięki tworzą całość i wszystko ładnie płynie - swoisty czas mocarnego refrenu. A jeszcze kiedy indziej ciszej, spokojniej, niby okejka, ale jednak wieje nudą. Zawsze jednak nadchodzi kres. Moi drodzy, każda piosenka kiedyś się kończy. Nawet ta najbardziej zjawiskowa.

Żyjcie tak, aby Wasza piosenka wpadała w ucho ;)