poniedziałek, 23 maja 2011

Koncert Crystal Fighters [21.05.2011] oczami/uszami Pana Boltza

Z nocy 20 na 21 maja śniły mi się strumienie czerwonej krwi. Mój sen był okraszony krwią na tyle, że tuż po powrocie z krainy snów z czystej ciekawości postanowiłem sprawdzić w senniku internetowym, co to do cholery może znaczyć. Okazało się, że czerwona krew zwiastuje radość i szeroko pojętą zabawę. Mimo mojego sceptycznego podejścia do sennikowych jestestw muszę przyznać, że 21 maja ilość wyśnionej krwi była wprost proporcjonalna do ilości radości i zabawy towarzyszącej koncertowi Crystal Fighters.
21 maja w Katowicach na ul. Mariackiej za sprawą TAKK! - Tymczasowej Akcji Kulturalnej związanej z Krajowym Programem Kulturalnym Polskiej Prezydencji 2011 dostąpiliśmy zaszczytu doświadczenia na żywo i kompletnie za darmo debiutantów z naszego podwórka - Rubber Dots oraz zjawiska muzycznego pochodzącego z Hiszpanii - Crystal Fighters.

Na początek usłyszeliśmy warszawski duet Rubber Dots. Miałem z nimi do czynienia pierwszy raz. Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem i byli dla mnie jedną wielką zagadką. Teraz już wiem, że trzeba zapamiętać nazwę tego duetu. Odnoszę wrażenie, że Rubber Dots o wiele korzystniej wypadliby w zamkniętym pomieszczeniu aniżeli w plenerze. Niewątpliwie chciałbym porównać ich występ klubowy z plenerowym. Uważam, że w klubie usłyszałbym więcej atutów. Abstrahując od faktu, że zostali ofiarami niezbyt korzystnego nagłośnienia (linia basu utrudniała dosłyszenie wokalu Ani Iwanek, a wokal Ani można nazwać co najmniej intrygującym. Kciuk w górę!) zwrócili na siebie moją uwagę i z chęcią usłyszałbym ich debiutancki longplay. Szykuje się solidna electropopowa płyta.
Po solidnej pauzie stopniowo na scenie pojawiali się długo wyczekiwani goście z Hiszpanii. Snułem już nawet domysły, że może czekają aż porządnie się ściemni dla lepszego efektu widowiska, ale obsuwa stała się nieistotna, gdy tylko do moich narządów odbierania dźwięków doszedł znajomy rytm z otwierającego album Star Of Love kawałka Solar System. Czas reakcji ludzi stojących w tłumie był imponujący, gdyż statyczny tłum w jednym momencie ruszył w tany. Pospolite ruszenie rzekłbym.
Na chwilę obecną zespół Crystal Fighters może pochwalić się jedną, genialną płytą długogrającą – Star Of Love. Wydawnictwo, które ujrzało światło dzienne w zeszłym roku jest w całości grane na koncertach. W Katowicach nie mogło być inaczej.
Temperatura i tak ciepłego powietrza skoczyła jeszcze do góry o parę stopni. Wokalista Sebastian Pringle wraz z ekipą z marszu rozgrzał publiczność do czerwoności. Folktroniczne show z każdą sekundą rozkręcało się coraz bardziej. Champion Sound następnie Follow. Nagłośnienie, które pracowało na niekorzyść Rubber Dots, pracowało na korzyść Crystal Fighters. Mocarne brzmienie przeszywało na wylot. Szczególnie mile wspominam dubstepowy fragment utworu Swallow, który został zaprezentowany zaraz po Follow. Kolejnym wyróżniającym się elementem koncertu był kawałek I Love London. Jakże ociekające zacnością wykonanie! Czuć było chemię pomiędzy publicznością a zespołem. Energia godna Wojowników udzielała się publice.
Oczywiście nie obyło się bez wyzwania zgromadzonych od najlepszej publiczności w tym roku. Odrobina kokieterii nie zaszkodzi. Chociaż rzeczywiście, zabawa wśród ludzi pod sceną była przednia.
Na utwór Plage Sebastian Pringle uzbroił się w gitarę akustyczną. W tym utworze nie mogło jej zabraknąć. Letni przebój jednoznacznie kojarzący się z okresem wakacyjnym został niezwykle ciepło przyjęty.
Koniec koncertu zbliżał się wielkim krokami. Po odrobinie interakcji przy At Home i co za tym idzie chóralnym odśpiewaniu „No, no, no, no… Yeah! Yeah!” zespół pożegnał się z widzami. Koniec? Oj, nie! Musieli wyjść na bis. Przecież nie zagrali Xtatic Truth. Tak też się stało. Po chwili zobaczyliśmy ponownie cały zespół i nastała chwila, na którą czekałem z niecierpliwością. Xtatic Truth na żywo miażdży.
I to by było na tyle. Tak skończył się najlepszy koncert tego roku, na którym byłem.

Ogólnie rzecz ujmując cały materiał z debiutu Crystal Fighters sprawdza się na żywo. Jak na debiutantów radzą sobie nadzwyczaj dobrze. Zdecydowanie warto ich zobaczyć/posłuchać live. Poraziła mnie ich brawura i swoboda działania. Serce rośnie, gdy widzi się świeżynki na muzycznej scenie grające w tak zacny sposób. Człowiek zadaje sobie pytanie skoro na tym etapie kariery radzą sobie tak dobrze to, co będzie później? Trzeba ich obserwować, gdyż oni dopiero się rozkręcają.

czwartek, 19 maja 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXII

Dzisiaj serwuję przykład interesującego zjawiska przerabiania stricte popowych kawałków na cięższy, rockowy sposób. Moja coverowa propozycja udowadnia, że kawałek taki jak Careless Whisper zaśpiewany i zagrany w sposób kompletnie różny od oryginału wcale nie jest gorszy od pierwowzoru. I powiem Wam, że jakoś wcale nie brakuje mi saksofonu z oryginału. Nie brakuje mi miałkiego wokalu George'a M. Fajnie, że w rockowy sposób również można przekazać solidny bagaż emocji niesiony w tej piosence. Kciuk w górę!

Przed Państwem Seether i Careless Whisper!

wtorek, 17 maja 2011

Rola słuchawek w nausznym doświadczaniu muzyki

Widział ktoś moje słuchawki? Nosz pieronsik, wsysły gdzieś na dobre. Człowiek chce sobie posłuchać świeżo wrzuconych na empeczwórkę kawałków a tu lipa z miodem. Każdy wie, że tylko na słuchawkach można wycisnąć maksimum z piosenki. Bywa, że słuchając na głośnikach coś umknie, czegoś się nie dosłyszy, jakiś inny dźwięk pochodzący ze środowiska otaczającego słuchacza (np. gruchający gołąb na parapecie, robotnicy uskuteczniający remont u sąsiadów lub dżingiel jakiegoś programu w telewizji) zaburzy czasoprzestrzeń danego utworu. W momencie, gdy mamy na/w uszach słuchawki, odtwarzając rzekomo znany na wylot utwór, nie raz zdrowo się dziwimy, że wcześniej nie wychwyciliśmy różnorakich dźwiękowych smaczków. Jest tak? No jest tak czy nie? Pan Boltz wielokrotnie grał główną rolę w takich scenach.
Podsumowanie: słuchawki umożliwiają głębszą eksplorację muzyczną, o!
Jedno "ale". Trzeba je mieć. Być może czas poświęcony na ubranie w słowa tego wpisu spożytkowałbym na zakończone sukcesem poszukiwania słuchawek. Przeczesałbym wszystkie szuflady, zajrzałbym pod biurko, a nawet sprawdziłbym pod łóżkiem, ale wychodzę z założenia, że w końcu same zdecydują się wyjść z ukrycia i ukarzą się w całej okazałości. Im bardziej czegoś szukasz tym bardziej nie możesz znaleźć.

Teraz najważniejsze. Co wrzuciłem na empeczwórkę. Polecam z całego boltzowego serducha utwór MindKilla. Absolutny nr 1 na boltzowej plejliście w tym tygodniu. Zapraszam do zapoznania się z tym utworem. Kawałek pochodzi z najnowszej płyty Gang Gang Dance - Eye Contact. Obecnie jestem na etapie zaznajamiania się z albumem, na którym znajdziemy ten przezacny track.


poniedziałek, 16 maja 2011

Igry 2011[12.05.2011]: Acid Drinkers i Coma oczami/uszami Pana Boltza

Jakież piękne uczucie towarzyszy człekowi, gdy rano budzi się ze snu, przeciera zaspane oczki i zadając sobie pytanie: „Co do cholery mam dziś do zrobienia?” może odpowiedzieć sobie: „Dzisiaj jadę do Gliwic na Comę i Acid Drinkers!„ Jest po co wstawać z łoża. Chociaż zawsze istnieje obawa, że któryś zespół da ciała albo wszystkie dobre opinie na temat danych zespołów okazują się przerysowane, cień wątpliwości względem Comy został rozwiany od pierwszych taktów utworu Ekhart. Ale po kolei. To się nie godzi zaczynać od pupy strony.

Najsampierw pragnę powiedzieć, iż z większymi wypiekami czekałem na koncert Comy aniżeli na Acid Drinkers. Comie kibicuję od dawien dawna, czyli od pierwszego odsłuchu Leszka Żukowskiego. Gdybym powiedział, że szaleję za Kwasożłopami moglibyście mnie traktować, jako okropnego kłamczucha. Bardzo szanuję Acid Drinkers, ale zdecydowanie nie zaliczam się do grona ich wielbicieli.

O koncercie Acid Drinkers krótko, bo znawcą ich twórczości nie jestem. Był to koncert niepowalający na kolana, niezapadający w pamięć na lata, ot takie doświadczenie na żywo kawału historii ciężkiej, polskiej muzyki okraszonej beznadziejnym oświetleniem. Byłem nieco zawiedziony, że nie zagrali kawałków, które znam. Bo, wiecie jak to jest. Cytując klasyka, podobają mi się melodie, które już raz słyszałem. Powaga. Zabrakło mi (jak podejrzewam nie tylko mnie) chociażby Pizza Driver, Another Brick in the Wall, Satisfaction, Ace of Spades. Wybaczam brak nagrodzonego Fryderykiem za piosenkę roku Love Shack, gdyż wiadomo, że bez Ani Brachaczek wykon nie ma sensu. W każdym razie iście zgrabnie wyszła Kwasożłopom wersja Bad Reputation Thin Lizzy. Kciuk w górę. Zaprawdę powiadam, że spodobała mi się rotacja instrumentów przy utworze Et si tu n’existais pas. Titus, czyli taki nasz polski Lemmy Kilmister (przesadziłem?) zostawił miejsce przy mikrofonie perkusiście Ślimakowi. Podczas gdy techniczni zaopatrywali Ślimaka w gitarę ku mojemu zdziwieniu Titus zasiadł przy perkusji, a Yankiel uchwycił bas. Ładnie to wyglądało. Niecodzienna wersja francuskiego hiciora była przyzwoita. Coś z tym językiem francuskim było na rzeczy gdyż Titus zabawiał nas francuskimi wstawkami pomiędzy kawałkami.
Słowem podsumowania koncertu Acidów, powiem, że było potężnie, głośno, ale monotonnie. Ziewnęło mi się z dwa razy.

Coma! Aż wstyd się przyznać, ale jestem zaznajomiony z twórczością Comy od lat 6-7 i ani razu nie doświadczyłem ich na żywca. Od późnych godzin wieczornych 12 dnia miesiąca maja powyższe zdanie jest nieaktualne.
Koncertowym „otwieraczem” Comy okazał się utwór Ekhart z ostatniego koncept albumu Hipertrofia. Z każdą sekundą utwierdzałem się w przekonaniu, że stoję właśnie przed zespołem niebagatelnym i wybranie się na ten koncert to cholernie dobry wybór. Piotr Rogucki okazał się być wspaniałym performerem i wokalistą. Rzekłbym, odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Żałuję, że przesadne ilości dymu uniemożliwiły mi przyjrzenie się pracy perkusisty. Żałuję również, że nagłośnieniowcy mieli problem z nagłośnieniem gitar. Jeden z moich kompanów po koncercie żalił się, że momentami wręcz musiał dorabiać sobie melodię, ponieważ trudno było ją usłyszeć. Również i mnie coś tam nie pasowało.
Zadziwiła mnie solidna niegęstość tłumu. Spodziewałem się dużej frekwencji, lecz ścisku nie było.
Po intensywnym fragmencie koncertu zawierającym m.in. piosenki: Trujące rośliny, Tonacja (sygnał z piekła), Ostrość na nieskończoność przyszedł czas chwilę oddechu. Jak chwila oddechu to oczywiście nie mogło zabraknąć utworu z debiutu – Spadam. Cieszę się, że nie zabrakło Pana Leszka Żukowskiego. Darzę go wielkim sentymentem. Moje pierwsze ochy i achy względem Comy zostały skierowane właśnie w stronę tego kawałka. Delikatny deszcz padający w trakcie wykonywania Leszka Żukowskiego dodał niesamowitego wrażenia dramatyczności i niepowtarzalnego klimatu. Wielu osobom mogło skojarzyć się z teledyskiem do tej piosenki, w którym podobnie mamy do czynienia ze zjawiskiem płaczącego nieba. To było bardzo zacne.
Bisowali. Bis był nieunikniony, chociaż ludziska dostali już nieźle w kość, w setliście Roguckiego i spółki znalazły się jeszcze 3 utwory: Święta, Cisza i Ogień oraz zwieńczający koncert anglojęzyczny F.T.M.O. pojawiający się na ścieżce dźwiękowej filmu Skrzydlate Świnie.
Z czystym sumieniem stwierdzam, że warto było czekać ileś tam pieprzonych lat, aby w końcu zobaczyć Comę w dobrej formie muzyczno-fizycznej. Coma to gwarancja świetnego koncertu.

Pozwolę sobie na wycieczkę osobistą, w której chcę raz jeszcze podziękować znajomym studentom Polibudy za przenocowanie i wzorową, gospodarską gościnność!

czwartek, 12 maja 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXI

W ten piękny majowy dzionek wycyrklowałem z coverem, który na 99% usłyszę dziś na żywca. 12 maja w Gliwicach w ramach Igrów 2011 zagrają tuzy polskiej sceny muzycznej: Lao Che, Acid Drinkers i Coma.
Teraz pytanie. Który band z wymienionych najbardziej słynie z wysokiej aktywności coverowej? Tak jest! Kwasożłopy!
Acid Drinkers mają w swoim dorobku znaczną ilość coverów i to nie byle jakich! Dajmy na to wysokiej klasy przeróbka legendarnego hitu Pink Floyd, który uważałem za jeden z takich utworów, których nie wolno ruszać i broń Panje Borze nagrywać po swojemu. Zdziwiłem się, gdyż obok covera Korna wersja Acidów cholernie daje radę. Co jeszcze? Chociażby Satisfaction Stonesów, Proud Mary Creedence Clearwater Revival albo Hit The Road Jack Ray'a Charlesa z najnowszej płyty Kwasożłopów Fishdick Zwei - The Dick Is Raising Again zawierającej same covery.
Na wspomnianej płycie pojawia się przeróbka utworu Love Shack grupy The B-52's. Miodzio!
Piosenka została nagrodzona Fryderykiem w kategorii piosenka roku.
Warto wspomnieć, że w tym roku Acid Drinkers otrzymali aż 4 Fryderyki. Za Love Shack, za grupę roku, za metalowy album roku (Fishdick Zwei - The Dick Is Raising Again) i oprawę graficzną tegoż albumu.




Acid Drinkers + akcent Tarnogórski.
Ania Brachaczek znana chociażby z zespołu Pogodno i Biff pochodzi z Tarnowskich Gór. Nasza dziołszka! ;D

No i wreszcie po 6-7 latach zobaczę w końcu na żywo Comę, której kibicuję od pierwszego odsłuchu Leszka Żukowskiego ;] Do zobaczenia/usłyszenia Como ;D

niedziela, 8 maja 2011

Crystal Fighters za free?! (ze wskazaniem na "!")

Tytuł wpisu cytuje słowo w słowo (znak interpunkcyjny w znak interpunkcyjny ;D) jaka była moja reakcja na całkiem niekiepską wiadomość, która dotarła do mnie gdzieś koło czwartku lub piątku. Bardziej w czwartek chyba... Albo piątek? Mniejsza o to.
W każdym razie mamy do czynienia z informacją, że palce lizać ;) Dostąpimy okazji do doświadczenia za darmochę (kompletną darmochę!) szanowanego w świecie muzycznym, gorącego zjawiska elektronicznego powstałego w słonecznej Hiszpanii - Crystal Fighters! Koncert Crystal Fighters oraz polskiego Rubber Dots ma mieć miejsce 21 maja w Katowicach na ul. Mariackiej. Rubber Dots zacznie grać o 19:00 a goście z Hiszpanii planowo mają rozpocząć o 20:00. Event zostanie zorganizowany pod szyldem Tak! Katowice - Tymczasowa Akcja Kulturalna.

Powiem Wam, że z radości rypnąłbym salto, lecz tyćku kręgosłup mnie napiernicza. Zespół Crystal Fighters solidnie zatrząsł moją muzyczną czasoprzestrzenią i automatycznie dołączył do grona zespołów, które trzeba zobaczyć na żywca. Genialne połączenie muzyki elektronicznej, dance-punka i dajmy na to baskijskiego folku stworzyło niezwykle smakowity muzyczny kąsek. Debiutancki LP Crystal Fighters - Star Of Love bardzo przypadł mi do gustu. Człek się naczytał jakie to oni zacne koncerty odprawiają. Słowo "odprawiają" pojawia się w pełni świadomie, gdyż ich gigi są podobno swoistymi przedstawieniami. Chętnie zweryfikowałbym naocznie/nausznie tę powielającą się w wielu miejscach informację. Będę miał na to okazję 21 maja.




I jak? Nie usiedzisz, no! ;D

Kto się wybiera rąsia w górę!

czwartek, 5 maja 2011

Pan Boltz vs. ogłoszenia artystów na Heineken Open'er Festival 2011 - Starcie siódme

Ostatni headliner! Ostatnia duża gwiazda, która ma ściągnąć tłumy. Nie będę Was trzymać w niepewności. Napiszę i po sprawie.
Ludziska będący na 10 edycji Heineken Open'er Festival będę mieć szansę zobaczyć na żywo - Prince'a!

Prince na Heinekn Ope'er Festival 2011. Jestem cholernie ciekaw Waszej reakcji na ogłoszenie amerykańskiego gwiazdora. Co Wy na to?

środa, 4 maja 2011

Pozytyw znaleziony w beznadziei weekendowej niepogody

Wiecie, po czym poznać, że zaczyna się weekend? Ostatnimi czasy okazuje się, że pogorszenie pogody zwiastuje rozpoczęcie weekendu. O ironio! Szlag człowieka trafia, gdy przez cały roboczy tydzień mamy słoneczko, wysoką temperaturę i całokształt warunków atmosferycznych wydaje się być perfekcyjny, a w piątek/sobotę następuje kryzys i nici z pięknej aury. Każdy powie, że w weekend otwierają się przeróżne opcje umożliwiające spędzenie wolnego czasu mniej lub bardziej aktywnie na dworze. Weekend majowy przelał czarę goryczy. 3 maja złapałem się za głowę. Wcześniej w moim odczuciu śnieg i maj nie szły w parze. Do wczoraj ;P
Szkoda, że w 2011 mamy do czynienia z utrzymującą się tendencją psucia się pogody na weekend. Ale! Postanowiłem znaleźć w tym całym pogodowym bałaganie pozytyw. W zasadzie znalazł się sam.
Podczas weekendowej niepogody zagłębiłem się w serial sci-fi - "V". Polski tytuł to "Goście". Zacna pozycja na serialowej mapie. Tematyka UFO, cywilizacji pozaziemskich + zgrabne efekty specjalne i gady w ludzkiej skórze. Spoiler alert! ;) Spodobało mi się to jestestwo. Dzięki "V" odkurzyłem sobie twórczość znanemu szerokiemu gronu słuchaczy kolektywu Florence + The Machine. W 9 epizodzie 1 sezonu pojawił się utwór Cosmic Love, który był solidnym bodźcem do wspomnianego odświeżenia albumu Lungs.
Gdyby nie brzydka pogoda nie rozpocząłbym tak szybko przygody z "Gośćmi" i nie przypomniał sobie o zjawiskowości rudowłosej Florence Welch, dziewczyny, którą jeszcze nie raz usłyszymy, bo potencjał ma przeogromny.