Wybiegając myślami do przodu można bawić się w rzeczy typu Sound of, a w tym roku jesteśmy świadkami prawdziwej klęski urodzaju. Zanosi się na to, że 2012 rok wcale nie będzie gorszy pod względem muzycznym od poprzedniego. Dodając do tego "starych", sprawdzonych ulubieńców zapowiadających nowe wydawnictwa - nie powinno być nudno. Ale co ja Wam będę plótł jakieś pieprzone banały. Następne 12 miesięcy zweryfikuje wszystkie przypuszczenia i bajania.
Tutaj, teraz, w tym czasie i miejscu mogę jedynie zasugerować, że jedną z kluczowych postaci 2012 roku może być pani Lana Del Rey. Chodzą słuchy głoszące tezę, jakoby była ona istotą w pełni ukształtowaną przez menedżerów. W złym słowa znaczeniu. Niektórzy mówią, że przedobrzyli i Lana, a właściwe Elizabeth Grant trąca plastikiem. Nawet, jeśli. Kruca bomba! Zjadliwy jest ten plastik. Nie wiem, czy zrobiłem się "miętki", czy ogarnęła mnie jakaś ckliwa aura, ale ta niewiasta ma na mnie patent. Najpierw zabłysnęła vintage'owym Video Games. Drugi odsłuch, trzeci i tak dalej... "Okej. Nie kopie, aż tak bardzo, ale... Ciekawy klimacik. Trzeba obserwować".
Niedawno wypuściła kolejną zapowiedź albumu, który ma pojawić się w styczniu 2012. Longplej ma się nazywać Born To Die i tak właśnie zowie się następny singiel Lany Del Rey. Tytułowa piosenka to kolejny konkret. O wiele bardzie podoba mi się niż Video Games. Jak tak dalej pójdzie to na naszych półkach zagości kolejna wysokiej jakości płyta.
Pięknie to brzmi, pięknie to wygląda. Ale czy nie za pięknie? Cały czas to pytanie wierci mi dziurę w głowie. A co Wy na to? Kupujecie to czy nie za bardzo?