piątek, 30 grudnia 2011

"Miętkość" i ckliwa aura

2011 rok kończy swoje panowanie i powoli przekazuje pałeczkę koledze oznaczonemu numerem 2012. Nie jestem zwolennikiem podsumowań. Nie będę spinał pupki i wygrzebywał najlepsze smakołyki z 2011 roku. W moim mniemaniu podsumowania są niezwykle krzywdzące. Ominiesz jednego, dwóch, trzech wykonawców i całe podsumowanie można wyrzucić do kosza. Dlatego skupiam się na przyszłości.

Wybiegając myślami do przodu można bawić się w rzeczy typu Sound of, a w tym roku jesteśmy świadkami prawdziwej klęski urodzaju. Zanosi się na to, że 2012 rok wcale nie będzie gorszy pod względem muzycznym od poprzedniego. Dodając do tego "starych", sprawdzonych ulubieńców zapowiadających nowe wydawnictwa - nie powinno być nudno. Ale co ja Wam będę plótł jakieś pieprzone banały. Następne 12 miesięcy zweryfikuje wszystkie przypuszczenia i bajania.

Tutaj, teraz, w tym czasie i miejscu mogę jedynie zasugerować, że jedną z kluczowych postaci 2012 roku może być pani Lana Del Rey. Chodzą słuchy głoszące tezę, jakoby była ona istotą w pełni ukształtowaną przez menedżerów. W złym słowa znaczeniu. Niektórzy mówią, że przedobrzyli i Lana, a właściwe Elizabeth Grant trąca plastikiem. Nawet, jeśli. Kruca bomba! Zjadliwy jest ten plastik. Nie wiem, czy zrobiłem się "miętki", czy ogarnęła mnie jakaś ckliwa aura, ale ta niewiasta ma na mnie patent. Najpierw zabłysnęła vintage'owym Video Games. Drugi odsłuch, trzeci i tak dalej... "Okej. Nie kopie, aż tak bardzo, ale... Ciekawy klimacik. Trzeba obserwować".
Niedawno wypuściła kolejną zapowiedź albumu, który ma pojawić się w styczniu 2012. Longplej ma się nazywać Born To Die i tak właśnie zowie się następny singiel Lany Del Rey. Tytułowa piosenka to kolejny konkret. O wiele bardzie podoba mi się niż Video Games. Jak tak dalej pójdzie to na naszych półkach zagości kolejna wysokiej jakości płyta.

Pięknie to brzmi, pięknie to wygląda. Ale czy nie za pięknie? Cały czas to pytanie wierci mi dziurę w głowie. A co Wy na to? Kupujecie to czy nie za bardzo?


niedziela, 25 grudnia 2011

Dead Silence Festival 2011 [23.12.2011] oczami/uszami Pana Boltza

Święta, Świętami, ale relacyja z Dead Silence Festival 2011 musi być ;D

Wieczorem 23 grudnia nogi poniosły mnie do Drukarni na długo wyczekiwany Dead Silence Festival 2011. Mimo, że zima oficjalnie się zaczęła w drodze na miejsce zmagaliśmy się z moimi kompanami nie z padającym śniegiem, lecz z kapuśniakiem siąpiącym z nieba. W drodze powrotnej kapuśniak zamarzł i bez opanowanego kroku ślizgowego ani rusz. Ale "dojechałem" i mogłem w będąc w całości uskutecznić poniższą relację.

Przygotowałem wypolerowaną, lśniącą pięciozłotówkę z 2009 roku, dorzuciłem ją do puli,a w zamian otrzymałem pieczęć - "No, teraz już mnie nie wywalą."
Niedługo później jakoś tak mniej więcej punktualnie o 19:00 rozbrzmiały pierwsze dźwięki zespołu...
NameLess. Przyznam, że były niezłe przebłyski, ale solidny szlif bardzo wskazany. Jak na moje ucho, cięższe fragmenty wypadały bardziej korzystnie. Ton wszystkiemu nadawał perkusista kojarzony z tarnogórską kapelą Mental Vexation, o której słuch zaginął.
Red House, czyli ktoś tu się chyba inspiruje The White Stripes ;> 23 grudnia miałem przyjemność usłyszeć ich po raz pierwszy i oprócz jednej skopanej solówki cały występ oceniam niezwykle pozytywnie. Próbujcie, twórzcie i grajcie koncerty. Z tej mąki może być ociekający zacnością chlebuś.
Następnie scenę opanował Toonel. Najwyraźniej muszę im dać jeszcze jedną szansę, gdyż nie doszukałem się czegoś szczególnego. Wiadomo - Łukasz Loskot rządzi i dzieli, ale to nie wystarczy. Ciężki blues to może nie moja bajka?
Ewoluujący, rozwijający się Heath. Gęba się śmieje jak widzi się postęp tych jegomościów. Przykuwają uwagę, nie pozwalają oderwać uszu. Człek chłonie każdy wybrzmiewający dźwięk. Post-rockowa końcówka ostatniego utworu - ukłony Panowie! A z kolei Wash Your Name siedzi mi w głowie od dłuższego czasu. Do studia Chłopaki! Ale już! ;D
Na koniec gwiazda wieczoru - God's Gotta Boyfriend. Odrobina słonecznego punk-rocka w zimowy wieczór. Wielkim zaskoczeniem okazał się poszerzony skład zespołu zamykającego festiwal. Oryginalny skład GGB w postaci Mateusza Koniecznego (wokal, gitara), Sebastiana Brzuszczaka (perkusja), czyli twarzy znanych z Mougi oraz Oskara Ludziaka (bas) został wsparty kolejnym członkiem Mougi - Marcinem Misdziołem. W tym projekcie Dywan nie dzierżył basu, lecz gitarę elektryczną. Efekt? Godsi brzmią jeszcze potężniej. A ogólnie to nudy. Idziesz na koncert Godsów i wiesz, że nie zejdą poniżej pewnego poziomu. Pewność ruchów i pełna profeska ot, co. To, co Stepol wyrabia ze swoim perkusjonaliami - czapki z głów. Konyu jak zwykle pewnie i jakościowo. Oskar udowadnia, że potrafi z basu wyciągnąć smakowite dźwięki, a Dywan na elektryku - musiała minąć chwila, abym mógł przyzwyczaić oko. Suma sumarum dał radę ;D

Kto postanowił wpaść na DSF 2011 miał świetne podsumowanie muzycznego roku tarnogórskiej sceny muzycznej. Byli nowicjusze i stare wygi. Mam nadzieję, że na następną edycję nie trzeba będzie czekać trzy lata ;)

sobota, 24 grudnia 2011

Najweselszych Świąt!

Chciałbym Wam coś pożyczyć. Już tak na stałe. Na zawsze. Jak uznacie, że chcecie oddać to również się nie obrażę. Wręcz przeciwnie będzie mi bardzo miło ;]

Wszystkiego najdźwięczniejszego, bądźcie dla siebie mili i uważajcie na ości! ;D

Zapuście sobie poniższy kawałek. Christmas Time (Don't Let The Bells End) w wykonaniu The Darkness. To chyba mój ulubiony świąteczny track. Dobra alternatywa dla osłuchanych, wszechobecnych szlagierów wałkowanych przez lata.

Najweselszych Świąt!

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Pan Boltz i Sound of 2012

Przy okazji poprzedniej edycji nakreśliłem dokładnie o co w Sound of się rozchodzi. Leci cytacik:

Jest takie przedsięwzięcie, które począwszy od 2003 roku elektryzuje cały świat muzyczny. Krytycy muzyczni oraz ludzie siedzący w branży fonograficznej przygotowują listę debiutujących, obdarzonych dużym potencjałem, utalentowanych wykonawców, którzy mogą w danym roku mocno namieszać na rynku muzycznym. Działa to tak, że wstępna lista kandydatów pojawia się w grudniu, a na początku stycznia poznajemy 10 laureatów (w edycji Sound of 2010 było tylko 5). Następnie przez cały rok obserwujemy czy rzeczywiście wykonawcy spełnili pokładane w nich nadzieje.
Przez lata w Sound of... przewinęło się mnóstwo świetnych zjawisk muzycznych. Zwycięzcami zostali m.in. 50 Cent, Keane, Mika i Adele. Z kolei w ścisłych czołówkach znajdowali się np. Yeah Yeah Yeahs, Franz Ferdinand, Bloc Party, Klaxons, White Lies, Florence + the Machine, Hurts... Można wymieniać i wymieniać.

Tak się właśnie sprawy mają. Nic się nie zmieniło. No może oprócz zupełnie nowych wykonawców chcących podbić świat muzyczny.
W tej edycji typy na 2012 rok przedstawiło 184 tastemakerów z Wielkiej Brytanii. Każdy z nich mógł przyznać 3 nominacje. Tastemakerzy to ogół krytyków i wcześniej wspomnianych ludzi zajmujących się muzyką. Czy w tym roku wyniuchali kogoś na miarę Adele, która zawładnęła 2011 rokiem?
Przed Wami lista 15 kandydatów "skazanych na sukces":

- A$AP Rocky
- Azaelia Banks
- Dot Rotten
- Dry the River
- Flux Pavilion
- Frank Ocean
- Friends
- Jamie N Commons
- Lianne La Havas
- Michael Kiwanuka
- Niki & The Dove
- Ren Harvieu
- Skrillex
- Spector
- Stooshe


Podkreślenia nie pojawiły się przypadkowo. Oj nie. Oj nie. Oj nie ;D Podkreśleni zostali moi "wybrańcy" ;>

1. Spector




Niby takie cuś już było, ale brzmi świeżo. Lubię niepozornych jegomościów, którzy chwytając za instrumenty muzyczne, albo sięgając po mikrofon zamieniają się w muzyczne bestie. Dotarli do mojej muzycznej czasoprzestrzeni jeszcze przed ogłoszeniem longlisty Sound of 2012. Dalej twierdzę, że charyzmatyczny wokalista to więcej niż połowa sukcesu. Trzymam kciuki za młodych Brytyjczyków.

2. Skrillex




Jestem zdania, że grzechem było by nie wymienić jako faworyta Sound of 2012 Skrillexa, człowieka, który na fali dubstepowej mody wyrasta do rangi dubstepowego giganta. First Of The Year (Equinox) to pierwszy dubstepowy utwór, który wywołał u mnie syndrom ciarzastości. Autentycznie. Prawie 25 milionów (!) odtworzeń (stan na 19.12.2011) kawałka wykonawcy trudniącego się takim a nie innym gatunkiem muzycznym robi wrażenie, czyż nie?

3. Jamie N Commons




Nowy Nick Cave? 22-latek z bluesowym wokalem brzmiącym przynajmniej o 30 lat starzej. Raczej nie wygra, ale niechaj uzyska rozgłos, bo zasługuje.

4. Friends



Coś mi się wydaje, że zostaną muzycznymi przyjaciółmi wielu ludzi ;) Coś mi ten pięcioosobowy projekt przypomina, ale za cholerę nie mogę sobie pokojarzyć. Hm? Ale jest zacnie. Chętnie sięgnąłbym po płytę tego zespołu.

5. Stooshe



Poprzednio na przekór sobie postawiłem na Jessie J i co? I wygrała Sound of 2011 ;P Tym razem też na przekór typuję girlsband Stooshe ;D




Mocna ekipa w tm roku. Miałem twardy orzech do zgryzienia z finałową piątką. Dlatego postanowiłem dodatkowo wyróżnić:

- Niki & The Dove (brzmi wtórnie, pachnie The Knife, albo Fever Ray, ale ja lubię te projekty ;D)
- Dry the River (folk-rockowa kapela)
- Michael Kiwanuka (świetny soulowy głos)

Pewnie jeszcze jakiś przedstawiciel rapu ostro namiesza, ale nie jestem kompetentny w tej kwestii. Przesłuchałem propozycji nominowanych wykonawców. Nie było tzw. chemii. Jakoś mną nie poruszyły.

Na początku stycznia dowiemy się kto znalazł się w finałowej piątce BBC Sound of 2012 i kto zajmie zaszczytne pierwsze miejsce. Nie wahajcie się próbować wybrać swoich faworytów. Ja już swoich wyselekcjonowałem ;)

piątek, 16 grudnia 2011

Zapowiedź Dead Silence Festival 2011

Czy to będą białe na Święta? Czy ludzie domagający się opadów śniegu dostaną, czego chcą (a po tygodniu będą rzucać na lewo i prawo "Zimo Wyjerdalaj!")?. Szczerze? Obchodzi mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg ;P Czy chmury i deszcz, czy mróz i śnieg w wigilię Wigilii Bożego Narodzenia o 19:00 w Klubie Galerii Drukarnia w Tarnowskich Górach będzie mieć miejsce Dead Silence Festival 2011.
Tarnogórski Dead Silence Festival wraca po trzech latach niebytu. Pierwsza edycja tego wydarzenia miała miejsce w 2008 roku. W ciągu 12 tygodni odbyło się 5 koncertów, podczas, których grały kapele trudniące się uprawianiem zupełnie niekomercyjnych gatunków muzycznych. Sebastian "Stepol" Brzuszczak organizator Dead Silence Festival 2011 powiedział: "Fajnie byłoby zjednoczyć jak najwięcej zespołów Tarnogórskich". Szkoda, że jak najwięcej to tylko 5, ale! I tak jest całkiem nieźle.
Skromniejsza, jednodniowa wersja festiwalu zawierać będzie następujące elementy składowe. Kolejno według rozpiski godzinowej. Jak kto woli chronologicznie.

19:00 - NameLess
19:40 - Red House
20:20 - Toonel
21:00 - Heath
21:40 - God's Gotta Boyfriend

Wjazd na event kosztuje 5 złotych. A gdy wybrzmią ostatnie dźwięki koncertu Godsów rozpocznie się afterparty.

Jak tak zerkam na listę wykonawców to dochodzę to wniosku, że 23 dnia miesiąca grudnia będziemy mogli usłyszeć rocka w różnych odcieniach. Będzie trochę punka-rocka i hardcore'u (God's Gotta Boyfriend), ciężkiego post-rocka (Heath), bluesa (Toonel i Red House) oraz rocka okraszonego damskim wokalem (NameLess).

Proponuję wziąć (nie ma "ś" w słowie wziąć) udział w tej chwalebnej muzycznej inicjatywie. 23 wieczór grudnia, jedna scena, pięć zespołów i ponad trzy godziny grania na żywo. Lokalny rarytasik, rzekłbym.

wtorek, 13 grudnia 2011

Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę

Wszechmogący wysyła mi znaki z "góry" i wrzuca do kompotu owady. Właściwie jednego owada. Sztuk jeden. Wierzcie lub nie, ale dzisiaj tj. 13 grudnia wpadł mi do kompotu... komar. Gdzie w grudniu uchowała się krwiopijna pani komarowa? Zielonego pojęcia nie mam. W każdym razie była dorodna, ale jakaś taka drętwa ;P Z własnego doświadczenia wiem, że w większości przypadków ludziska wyławiają z napojów muchy. A propos Much ;D

Polski alternatywny zespół noszący klawą nazwę Muchy udostępnił do odsłuchu świeżutki utwór. Piosenkę zapowiedź nowego, trzeciego już w dorobku zespołu albumu. Poprzednie dwie płyty Terroromans i Notoryczni Debiutanci zawierają solidny kawał ociekającej zacnością muzyki. Krytycy przyjęli je bardzo ciepło. Moją muzyczną czasoprzestrzeń Muchy zdobyły rockowymi, melodyjnymi kompozycjami oraz korzystnymi tekstami Michała Wiraszko.
Niestety kapeli powstałej w Poznaniu nie ominęły zawirowania personalne. Od lutego 2011 członkiem zespołu przestał być Piotr Maciejewski (gitara, śpiew, klawisze), a w jego miejsce wskoczył Damian Pielka. Jak brzmi jeden z najjaśniejszych punktów polskiej sceny alternatywnej z nowym gitarzystą? Służę. Oto nowy utwór Much - Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę. Nowe, ale jednak stare dobre Muchy ;]




Tańczę z radości, gdyż teraz już kumam dlaczego komar wylądował w moim kompocie. Dlaczego? No jak to dlaczego? Żebym mógł napisać o Muchach ;D

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Tendencje kooperacyjno-mentorskie (część II)

Tendencje kooperacyjno-mentorskie wprost z Oxfordu.
Jest sobie taki korzystnie brzmiący muzyczny twór, muzyczne trio uprawiające jak to sami zainteresowani nazwali ambitionless office disco. Co by się nie powtarzać proponuję zerknąć o tutaj, gdyż o Trophy Wife już miałem niekłamaną przyjemność pisać.
Dokonało się! Pochodzący z Oxfordu Trophy Wife zaszczycili nas zawierającą 5 utworów EPką pod tytułem Bruxism. Znowuż potwierdzili swój potencjał, ale wciąż nie jest to apogeum domniemanych umiejętności. Tak się zacnie złożyło, że do EPki przysłowiowe 3 grosze dorzucił Yannis Philippakis głos i gitara oxfordzkiego zespołu Foals. Znaczna część gawiedzi poznała Trophy Wife właśnie dzięki pochlebnym opiniom Yannisa i jego kompanów z macierzystej grupy Foals. Philippakis wsparł przedstawicieli macierzystej sceny muzycznej i wyprodukował zespołowi Trophy Wife ostatnią piosenkę na EPce Bruxism. Utwór nosi tytuł Wolf i bez dwóch zdań Yannis zdołał przemycić w nim pierwiastek charakterystyczny dla swojego bandu. Zasugerował Trophy Wife cholernie klimatyczne (przestaję lubić to słowo za często go używam ;P) mroczne, psychodeliczne, przestrzenne, przeszywające na wylot rozwiązania. Dźwięki, które pojawiły się na drugiej płycie Foalsów Total Life Forever i eksperymentalnych b-side'ach po debiucie Antidotes.





Polecam całą EPkę Bruxism. Jest czego posłuchać. Oprócz Wolf na szczególną atencję zasługują kawałki Canopy Shade i Sleepwalks (te dęciaki! Miodzio!).

czwartek, 8 grudnia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXVIII

8 grudnia 1980 roku równo 31 lat temu został zastrzelony John Lennon. Jeden z członków The Beatles. Zespołu, o którym można śmiało powiedzieć, że jest najbardziej wpływowym bandem wszech czasów. Po dziś dzień w wywiadach młodych zespołów czytamy, że kluczową inspiracją do tworzenia własnej twórczości są Czterej Chłopcy z Liverpoolu. Fakt faktem projekty skupiające obdarzonych tak niewyobrażalnym talentem muzyków pojawiają się bardzo rzadko. Każdy z nich miał „patent na granie”.
Wszyscy zapamiętają Lennona, jako wybitnego kompozytora, multiinstrumentalistę, wokalistę i autora tekstów. Zostanie nam w pamięci również za działalność polityczną. Jak tylko mógł starał się krzewić pokojowe nastawienie wśród ludzi. Tak też powstał utwór Imagine.
W Czwartkowym Cyklu Coverowym zaprezentuję godny cover Imagine w wykonaniu A Perfect Circle ze zjawiskowym Maynardem Jamesem Keenanem przy mikrofonie. Pokój!

środa, 7 grudnia 2011

Darkwave'owy trubadur

Magnetyczny darkwave’owy trubadur zmusił mnie do refleksji. Co jak robiłem w wieku 17 lat? No, cóż. Spuśćmy na to zasłonę milczenia. Lepiej skupmy się na „dzieciaku” z Wielkiej Brytanii, który nazywa się Archy Marshall. Rudowłosy, 17-letni chłopak już w tak młodym wieku może pochwalić się dwoma projektami muzycznymi. Najpierw w muzycznych kręgach zaistniał Zoo Kid, a później King Krule.



Obok głębokiego, przejmującego głosu siedzącego w tym 17-letnim chłopcu (z uporem maniaka będę o tym przypominać) grzechem jest przejść obojętnie. Przyznam, że przy pierwszym kontakcie z twórczością młodzieńca z południowo-wschodniego Londynu nie kupiłem go w całości. Trzeba dać chwilę narządom słuchu na przywyknięcie do tego surowego głosu. Jednak po dwóch, trzech przesłuchaniach powiedziałem sobie pod nosem: "Tak jest!". Chudziutki rudzielec posiada magnetyzm działający na słuchacza jak lep na muchy. Cenny atut. Jego zmyślne kompozycje z pogranicza darkwave, lo-fi, new wave, dream popu, chillwave i wielu innych brzmią bardzo świeżo i obiecująco. W kwietniu 2010 roku, jako Zoo Kid wypuścił swojego pierwszego singla – Out Getting Ribs. Jak wieść niesie został on nagrany w sypialni Archy’iego wraz z jego kumplami. Następnie w listopadzie już, jako King Krule wypuścił King Krule EP. Wyróżniającym się utworem na wcześniej wymienionym minialbumie jest The Noose Of Jah City. Do odsłuchu poniżej.



Proces obserwacji rozwoju Archy’iego Marshalla uważam za rozpoczęty. Jestem zdania, że posiada predyspozycje, odpowiedni poziom zacności, aby grono jego słuchaczy powiększało się z każdą minutą.

środa, 30 listopada 2011

Tendencje kooperacyjno-mentorskie (część I)

Ostatnio zwróciłem uwagę na uroczą tendencję na wspieranie młodych wykonawców przez bardziej doświadczonych muzyków. Piękna sprawa, że „mentorzy” chcą służyć pomocą, radą i wsparciem debiutantom będącym na samym początku kariery. Kiwam głową z uznaniem.
Mam dwa przykłady na tego typu zajście. Będzie to dwuczęściowy wpis. Jedna część dzisiaj druga… kiedyś tam. Ostatni post o festiwalach był 2in1, więc dzisiaj czas na podział.

Bohaterami ostatniego listopadowego wpisu będą Albert Hammond Jr. z The Strokes oraz moim skromnym, boltzowym zdaniem zjawiskowi debiutanci z Wielkiej Brytanii – The Vaccines. Gitarzysta The Strokes figuruje, jako producent nowego ledwie ponad dwuminutowego utworu The Vaccines – Tiger Blood. Wynik kooperacji jest bardzo korzystny. Pan Albert odcisnął znaczące, strokesowskie piętno, które ewidentnie Szczepionkom pasuje. Rzekłbym, że do twarzy im w tej dźwiękowej szacie.
Szacuneczek! Chcemy więcej? Pytanie retoryczne ;D



wtorek, 29 listopada 2011

Prezentacja festiwalowych newsów

Pora przerwać czas wpisowej posuchy. Zakałapućkałem się zdrowotnie no i masz... Prawie miesiąc z życia w plecy (konkretniej w żołądek ;P). Grunt, że hospitalizacja się powiodła. Ale co ja Wam tu będę o chorobach nawijać. Pozdrowię tylko przemiłe panie pielęgniarki ;) Ludzie uchodzący za obdarzonych dobrym pomyślunkiem mają w zwyczaju głosić przecudne zdanie. Co cię nie zabije to cię wzmocni. Podpisuję się pod tym zarówno prawą i lewą ręką.

O czym to jak chciałem? Festiwale! Co prawda jeszcze duuużo czasu do festiwalowego lata, ale pojawiły się już pierwsze newsy. Prezentują się następująco.
Po pierwsze informacje od Mikołaja Ziółkowskiego, człowieka pociągającego za sznurki Heineken Open'er Festival 2012. Podczas spotkania w Trójkowej audycji Program Alternatywny ogłosił pierwszego headlinera Open'era 2012. W zasadzie korzystniej było by napisać headlinerkę. Islandzka bogini muzyki - Björk! Zjawiskowa muzyczna persona. "Wyjątkowe wydarzenie artystyczne". Tako rzecze Pan Mikołaj Ziółkowski. Jestem w stanie przytaknąć i w ciemno przyznać, że to będzie coś.





Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że Heineken Open'er Festival 2012 odbędzie się od 4 do 7 lipca 2012 na Lotnisku Gdynia Kosakowo. Ceny bez zmian. Open'er od środy do soboty? Kontrowersja? Osobiście nie widzę żadnych przeszkód. Lubię innowacje.

Po drugie chciałbym zakomunikować o istnieniu nowego festiwalu - Impact Festival. Za muzyczna inicjatywę jest odpowiedzialny Live Nation. Pewnie zakrzątałbym sobie tym głowy, bo festiwali jest na pęczki, ale mają mocny argument. Pierwszą gwiazdą jednodniowego festiwalu, który ma mieć miejsce 27 lipca 2012 w Warszawie na Lotnisku Bemowo zostali Red Hot Chili Peppers! W 2007 doświadczyłem Red Hotów na żywo w Chorzowie i nie miałbym nic przeciwko zobaczyć ich ponownie. Chętnie zobaczyłbym jak radzi sobie na żywo nowy gitarzysta, następca Johna Frusciante, Josh Klinghoffer.



Dbajcie o zdrowie. Bywajcie!

wtorek, 8 listopada 2011

Dzień dobry wieczór! Jestem Boltz (rok później)

Wczoraj minął rok od zamieszczenia mojego pierwszego wpisu. Dacie wiarę? Rok pisania o muzyce. Jak ten czas zapiernicza... Jak pisałem post rozpoczynający blogową przygodę nawet nie wyobrażałem sobie, że rok później dalej będę wystukiwał na klawiaturze boltzowe, muzyczne herezje ;)
Doskonale pamiętam wieczór 7 listopada 2010 roku. Chociaż jak tak głębiej pomyślę to może jednak nie tak doskonale, gdyż za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie znalazłem utwór Foalsów dołączony do najpierwsiejszego posta. Fejsbuk czy Jutjub? Hmm. Jak sobie przypomnę to dam znać ;P W każdym razie to był impuls. Tak jak wówczas napisałem. Tak Panie Boltzu! To jest ten moment! No i ryps! Rąsie się trząsły, ale ciiii... Nikomu ani mru mru ;) Nerwowo wklepywałem myśli tworzące się w mej kudłatej głowie.
I tak zostało po dziś dzień.

Ten blog, moja wykreowana muzyczna czasoprzestrzeń jest swoistym hołdem dla muzyki. Muzyka inspiruje. Muzyka porusza. Muzyka potrafi wkurzyć, rozczulić, rozśmieszyć. Cała gama emocji. Dziękuję za to wszystko i chcę więcej! Dalej będę eksplorować, wyszukiwać, drążyć i penetrować w celu znalezienia muzycznych perełek, których jest mnóstwo. Tylko, że skubane mają tendencję do chowania się w przeróżnych zakamarkach. Ależ o ile większa jest satysfakcja jak już się je znajdzie.

Do tego posta chciałbym dołączyć video październikowego info.kultur.tg stworzone przez GwarekTV, w którym udowadniam, że słowo pisane bardziej mi leży niż słowo mówione ;) (od 1:20)

info.kultur.tg - X.2011 from gwarektv on Vimeo.

niedziela, 6 listopada 2011

Pan Boltz zapowiada: koncert zespołu Mouga i Heath

W dzień, w którym intensyfikacja jedynek w dacie osiąga maksymalny poziom, a Polacy świętują Dzień Niepodległości w tarnogórskim Klubie Drukarnia będzie mieć miejsce koncert pochodzącej z Tarnowskich Gór formacji Mouga oraz ich specjalnych gości z kapeli Heath

Niedajaca się zaszufladkować Mouga uprawia coś na kształt alternatywnego metalu z hardcore'owymi naleciałościami. Mamy tutaj do czynienia z ociekającycm zacnością wokalem, są zjawiskowe bębny, gęsty bas oraz miażdżąca siła dwóch gitar elektrycznych. Nikt nie odmów chłopakom nieprzeciętnego potencjału. Potencjał idący w parze z niebagatelnymi umiejętnościami musiał zostać dostrzeżony przez recenzentów Debiutancki album The God & Devil's Schnapps wzbudził niemałe poruszenie. Dziennikarze muzyczni rzucali "ochy" i "achy" na lewo i prawo nie mogąc wyjść z podziwu, że muzyka tworzona przez Mougę powstała w Polsce. Równie dobre granie przychodzi do nas z zagranicy.
Prawie miesiąc temu, dokładnie 9 października światło dzienne ujrzał utwór Arrows. Jest to track, który znajdziemy na najnowszej EPce pt.: Hyperdrive. Moje narządy odbierania muzyki entuzjastycznie zareagowały na wyżej wymieniony kawałek. Utwór brzmi bardzo korzystnie i umiejętnie rozbudza apetyt na usłyszenie całego mini albumu. Koncertu zespołu Mouga będzie połączony z oficjalną premierą teledysku do piosenki Arrows.

Przed Mougą próbkę swoich możliwości pokaże świeżuteńki twór na tarnogórskiej mapie muzycznej. Heath, czyli muzyczny kolektyw czterech jegomościów łączący ciężkie granie z klimatami post-rockowymi. Miałem przyjemność usłyszeć Heath na żywo i bez cienia wątpliwości stwierdzam, że aż kipiało od nich dużym potencjałem. Serio. Moim skromny zdaniem jest to projekt, obok, którego grzechem jest przejść obojętnie. Obserwujmy i rozwój.

Występ zespołu Mouga i Heath odbędzie się 11 listopada 2011 roku o 20:00 w Klubie Drukarnia na ul. Piłsudskiego 13 w Tarnowskich Górach.
Co więcej, wjazd na koncerciwo jest wyceniany na śmieszną, promocyjną, kompletnie nieadekwatną do poziomu muzycznych wrażeń cenę 5 złotych polskich. Po koncercie planowane jest rockowe after party.

Zaszaleję angielszczyzną i na odchodne rzucę nonszalanckie see you there ;D

A tak oto jawi się plakat z tegoż zacnego wydarzenia:


Image and video hosting by TinyPic

piątek, 4 listopada 2011

posTroCK nr 4 - Valerian Swing i Late Night Venture [26.10.2011] oczami/uszami Pana Boltza

„Phi. Koncert w środę. Ciekawe kto znajdzie czas, aby przyjść w środku tygodnia na koncert.” Biję się w pierś moi drodzy. Jednak są jeszcze ludzie, którzy nawet w pozornie mało koncertowym dniu tygodnia potrafią zagospodarować czas na doświadczanie muzyki na żywo. Mówiąc za siebie przyznaję, że czas poświęcony na przybycie na posTroCK nr 4 do Tarnogórskiego Centrum Kultury i usłyszenie na żywo Valerian Swing i Late Night Venture był całkiem nieźle poświęcony.

Według zapowiedzi na początek na scenę wskoczyli Włosi. Olbrzymie wyrazy szacunku dla perkusisty Valerian Swing. Pracy tego człowieka przyglądałem i przysłuchiwałem się z szeroko otwartymi oczami. Zadziwiające, że nawet z przedmiotu wyglądającego jak coś na kształt starożytnego nocnika potrafił wydobyć pasujące do całości dźwięki. Miałem wrażenie, że to właśnie David, spec od perkusjonaliów nadawał ton koncertowi Valerian Swing. Zjawiskowe zmiany rytmiki, zmiany tempa, połamane kompozycje. Miodzio. Wszystko w odpowiedniej jakości. Chwila wyciszenia, aby za momencik zerwać się ze zdwojoną siłą. Chłopak z gitarą elektryczną czarował efektami i sprawiał wrażenie, że nie gra na gitarze od wczoraj. W końcowej fazie występu postanowił wskoczyć na fotel, lecz siedzenie zrobiło mu psikusa i zachowało się nie tak jak sobie wyobrażał. Mało, co by się chłopina potrzaskał i potłukł, ale z refleksem się wyratował. Ekspresja go rozpierała. Najwidoczniej chciał dać jej upust. Basista troszku śmiesznie wyglądał, gdyż miał wyuczony jeden ruch i miotał się ciągle tak samo. Kilka razy przesadził i odbił się od ściany. Muzycznie bez zarzutu. Robił swoje tak jak reszta Valerian Swing.

Po przerwie technicznej na scenę weszła 5 chłopaków z Late Night Venture. Koncertowe oblicze Duńczyków okazało się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Popowe brzmienia ze studyjnych wydawnictw na żywo brzmią o wiele bardziej drapieżnie. Utrzymany na równym poziomie koncert obfitował w mocne gitarowe ściany. Late Night Venture zagrał stricte post-rockowy koncert. Spokojniejsze fragmenty, w których przenosili słuchaczy w odległe rejony umysłu, kreując dźwiękiem malownicze pejzaże wyszły wyśmienicie. Gołym okiem/uchem można dostrzec zasobne doświadczenie koncertowe. Pięcioosobowy kolektyw rodem z Danii okazał się być bardzo smakowitym kąskiem. Momentami muzyka Late Night Venture zmusiła mnie doświadczania jej z oczami szeroko zamkniętymi - szacunek. Zjawiskowe muzyczne przeżycie.
Sukcesywne eliminowanie instrumentów zwiastowało finisz koncertu. Raz po raz kolejny członek zespołu kończył swoją partię i odkładał instrument. Przyznaję, że był to bardzo ciekawy zabieg i zaprawdę nieźle wypadł. Chociaż nie do końca, bo publiczność nie pozwoliła zespołowi zejść ze sceny. Po bisie zostali pożegnani zasłużonymi, gromkimi brawami.

Obie ekipy zgodnie stwierdziły, że koncertowanie dla publiki przyjmującej pozycję siedzącą było dla nich ciekawym doświadczeniem. Zazwyczaj grywają w miejscach gdzie słuchacze stoją, ale tym razem jak sami przyznali poczuli się jakby byli w teatrze. W kameralnej sali TeCeKu pojawiła się solidna gromada fanów muzyki alternatywnej. Czy równie dużo osób pojawi się na kolejnym, piątym z kolei posTroCKu, który ma się odbyć w styczniu? Pożyjemy - zobaczymy.

czwartek, 3 listopada 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXVII

Zapalenia gardła i krtani! Ałć! Nawarzyłem sobie piwa i teraz muszę owy trunek wypić. Ale zaraz, zaraz. Nic z tego. Przecież mam antybiotyki... Niefartownie. Jestem zmuszony pisać dzisiejszy wpis na leżąco (ciemno to widzę), gdyż polecenia Sz.P. Doktora były jasne i przejrzyste. Leżeć, pić (gorącą herbatę ;>) i brać leki o odpowiedniej porze i w odpowiednich dawkach. Fizycznie może rzeczywiście jestem niedysponowany, ale całe szczęście paluszki mimo wszystko rwą się do pisania. Po krótkim wstępie przechodzę do konkretów.

Mając w pamięci sobotnie wydarzenie chciałbym połączyć je z dzisiejszy Czwartkowym Cyklem Coverowym. 29 listopada w Katowickim Spodku grał legendarny Kult. Nie boję się użyć słowa "legendarny". Kto jak nie Kult zasługuje na takie miano? Miałem przyjemność zobaczyć Kult na żywo po raz drugi i po raz drugi wychodziłem po koncercie z wielką satysfakcją. Muzycznie bez zarzutu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to aranżacja Celiny. Można było to zagrać lepiej. Oprócz tego klasa sama w sobie. Szalony koncert. Najlepszym dowodem jest sytuacja, podczas, której płynący na rękach tłumu Kazimierz Staszewski został pozbawiony buta oraz skarpetki. Oj, Wy! Kazikowi obuwie podkradać. Nieładnie! :P

A teraz czas na cover. Pewnie pomyśleliście, że jak już wybrałem Kult do CCC to pewnie będzie The Passenger Iggy'ego Popa, albo Dom Wschodzącego Słońca Animalsów. Otóż nie! Całkiem przypadkowo dotarłem do informacji, że tytuł płyty Kultu, Tata Kazika wcale nie wziął się z kosmosu. Płyta z 1993 jest poświęcona właśnie twórczości ojca Kazimierza Staszewskiego - Stanisławowa Staszewskiego. Taki Baranek, albo Celina to kompozycje, które wyszły spod ręki ojca Kazika.
Rodzinny cover. Takiego czegoś jeszcze w mojej muzycznej czasoprzestrzeni nie było. Niechaj zabrzmi wcześniej wymieniony Baranek.



Niech to szlag! Pisanie na leżąco ssie ;P

wtorek, 1 listopada 2011

Każda piosenka kiedyś się kończy

Mimo, że 1 listopad jest zaznaczony w kalendarzu na czerwono jest to jeden z najbardziej pracowitych dni w roku. Bywa, że już od wczesnych godzin porannych jesteśmy na nogach i uskuteczniamy rytualne wycieczki po cmentarzach w celu oddania czci ludziom, którzy kiedyś stąpali po ziemskim padole. Dzisiejszy dzień odcisnął na mnie swoje piętno i nasunął mi muzyczno-egzystencjonalną refleksję.
Życie jest jak utwór muzyczny. Czasami jest za głośno i dźwięki zaczynają się zlewać tworząc chaos i degrengoladę. Innym razem jest bardziej melodyjnie. Dźwięki tworzą całość i wszystko ładnie płynie - swoisty czas mocarnego refrenu. A jeszcze kiedy indziej ciszej, spokojniej, niby okejka, ale jednak wieje nudą. Zawsze jednak nadchodzi kres. Moi drodzy, każda piosenka kiedyś się kończy. Nawet ta najbardziej zjawiskowa.

Żyjcie tak, aby Wasza piosenka wpadała w ucho ;)

sobota, 29 października 2011

Chilloutowy długi weekend - zapowiedź koncertu Al-Mucha

Jako, że 11 listopad wypada w piątek po raz kolejny będziemy mieli długi weekend. Zawrotne 3 dni wolne od pracy. Nie dla wszystkich. 12 listopada ekipa Tarnogórskiego Centrum Kultury zarządza pełną mobilizację i proponuje fanom muzyki sobotę spod znaku chilloutu, trip hopu i elektro jazzu.
12 listopada o 19:00 kameralna sala TeCeKu zarezerwowana dla przedsięwzięć Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Olbrzym” zamieni się w pomieszczenie umożliwiające naoczne/nauszne doświadczanie muzyki. Tym razem za jedyne 5 złotych polskich zaprezentuje się zespół Al-Mucha z Bytomia, a dokładniej z jego dzielnicy – Suchej Góry. Projekt Al-Mucha to duet damsko-męski. Damską częścią Al-Mucha jest wokalistka Marlena „Mari” Zielińska, a męską basista Wojtek „Srakol” Nędza. Oprócz nakreślonych przeze mnie wcześniej ról Marlena i Wojtek odpowiadają również za loop station.
Po wielokrotnym wysłuchaniu dema Al-Mucha doszukałem się następujących pozytywów. Po pierwsze, pragnę zwrócić szczególną uwagę na solidnie brzmiąca partię basu serwowaną przez basistę „Srakola”. Jakość przez duże „J”. Swoją drogą, pozwalając sobie na odrobinę prywaty przyznaję, że ma Pan mocną ksywkę Panie Wojtku ;) Oprócz jakości basisty kieruję wyrazy uznania za umiejętne wprowadzenie klimatyczności. Czymże jest chillout bez klimatyczności? Podstawowe kryterium oceny chilloutowych, jazzowych, a nawet trip hopowych gatunków zostało spełnione.
Uważam, że urozmaicenie długiego weekendu koncertem Al-Mucha nie byłoby złym pomysłem.

czwartek, 27 października 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXVI



I jak? Dacie wiarę, że to cover piosenki zespołu Coldplay? Ha! A jednak! God Put a Smile Upon Your Face z featuringiem The Daptone Horns.

Marku Ronsonie kłaniam się przed Panem w pas za album Version. 4 lata po premierze dotarłem do takiego zacnego wydawnictwa. Oj,wykazałem się refleksem, nie ma co ;P
Album składa się z przeróbek utworów znanych brytyjskich artystów. Pojawiają się na nim gościnnie m.in. Santo Gold, Lilly Alen, Kasabian, Paul Smith z Maxïmo Park lub śp. Amy Winehouse. Cały urok w tym, że covery osadzone są w smakowitym funky klimacie. Zacne dęciaki, klawa sekcja rytmiczna, nóżki pracują, a ramiona się kołyszą. Przyssałem się do tego albumu niczym glonojad do przedniej szyby akwarium. Polecam i staram się nadrobić 4 stracone lata odsłuchu tegoż zacnego albumu Marka Ronsona.

I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego ;D

wtorek, 25 października 2011

Tydzień, który koncertami stoi

Gdy zerkam na kalendarz koncertowy Pana Boltza i na eventy w nim zaznaczone na mojej niezbyt malowniczej facjacie pojawia się jakże malowniczy uśmiech. Środa – koncerciwo, piątek – koncerciwo, sobota… A jakże! Również koncerciwo! Wszystko zaczyna się już jutro w Tarnogórskim Centrum Kultury. W środę o 19:00 odbędzie się czwarta odsłona cyklu posTroCK. Zagrają Valerian Swing (Włochy) i Late Night Venture (Dania). Jesteście ciekawi jak gra się muzykę post-rockową we Włoszech i w Danii? Wbijajcie! Na tyle na ile jestem poinformowany bileciki na koncert jeszcze można nabyć u przemiłych Pań w recepcji TeCeKu (15 złotych w przedsprzedaży, 20 złotych w dniu koncertu).

Dwa dni później, 28 dnia miesiąca października tarnogórski zespół O’reggano z charyzmatycznym Kubą Nyczem (tak, tak to ten 27-letni bezrobotny z Mam Talent i X Factor) da popis swoich muzycznych umiejętności w Klubie Galerii Drukarnia (były Detox) na ul. Piłsudskiego 13. Gig rozpocznie się o 20:00, a wjazd kosztuje 10 zł. W cenie 1 (słownie: „ jeden”) browar.

Na koniec 29 października o 19:00 majestatyczny Kult w Spodku. Grupa Kazika Staszewskiego uskutecznia "Trasę okołopaździernikową", podczas której nie może zabraknąć występu w Katowickim Spodku. Wjazd na płytę kosztuje 50 złotych, lecz w dniu koncertu cena rośnie o 10 zł. Ukłon w stronę mojej kuzynki Kasi i jej świeżo upieczonego męża Olka za bardzo trafiony prezent urodzinowy ;]

Mam nadzieję, że do zobaczenia, na którymś z wyżej wymienionych wydarzeń ;)

poniedziałek, 24 października 2011

Dla takich kawałków warto oglądać reklamy (wejście nr 3)

Wyciągając do Was pomocną dłoń służę ogłoszeniem muzycznym. Ogłaszam wszem i wobec, iż w reklamie supermarketu Lidl użyto kawałka projektu Mark Ronson & The Business Intl - Somebody to Love Me (feat. Boy George and Andrew Wyatt). Jest na czym ucho zawiesić. Gdzieś tak z 3 razy zabierałem się do sprawdzenia, co to za smakowity utwór pobrzmiewa z telewizora. W końcu w weekend dopiąłem swego i jak się okazało moja muzyczna czasoprzestrzeń została wzbogacona bardzo wartościowym nabytkiem. Zaprawdę zacny kawałek. Imię i nazwisko Marka Ronsona przewinęło mi się kilka razy tu i ówdzie, ale nigdy nie zagłębiłem się w jego dokonania. Niechaj ten reklamowy bodziec stanie się zaczątkiem pięknej muzycznej przygody z Markiem Ronsonem. Czego i sobie i Wam życzę.



czwartek, 20 października 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXV

Dobra! Czas zarzucić trochę ekshibicjonistycznych, może nawet trochę kontrowersyjnych treści. Jako, że w muzyce nie mamy do czynienia tylko z dziełami wybitnymi i powodami do syndromu ciarzastości , a w życiu nie dzieją się same ociekające zacnością wydarzenia postanowiłem pokojarzyć dwa incydenty i wysmażyć wpis, który właśnie czytacie. Wszystko zaczęło się od tego, że wlazłem. Idąc w miejscu publicznym, w centrum mojego miasta wlazłem w... sami wiecie co. Gdzie ja miałem oczy, gdzie patrzyłem, co mnie rozproszyło, nie mam pojęcia. Od dziecka mówili: "Zawsze patrz pod nogi". Nosz kurna zdekoncentrowałem się na chwilę i masz chłopie placek. Niewyspany jestem ostatnio. Zrzucam winę na niewyspanie. Ech, nie ma to jak zaliczyć odchód zwierzęcy. Chociaż po jego wielkości rodzą się w mojej głowie wątpliwości czy aby na pewno była to pamiątka po zwierzaku. Brrr. Szkoda gadać. Heh, a mówią, że jak się wejdzie w kupę to, że niby szczęście na nas spłynie. Taa. Mój faworyt w kategorii najgłupszy przesąd świata.

Część z życia wzięta za nami, a teraz odwołanie do muzyki, bo przecież do cholery jest to blog muzyczny ;) Po przygodzie z twardym dowodem (nie był wcale taki twardy) z mojej kopalni pomysłów wydobyłem ideę o zamieszczeniu za przeproszeniem gównianego covera. Określenia genialny, świetny, zjawiskowy dzisiaj odrzucam w kąt.
Audiofeels, polska grupa gębofonów, czyli ludzi robiących muzykę samą buzią. Pomysł fajny, ciekawie to wszystko brzmi, ale jedną rzecz chłopakom, którzy wypłynęli w Mam Talent nie wybaczę. Nie ruszajta piosenek idealnych! Wzięli na warsztat klasyk Metalliki Nothing Else Matters. Urwać jaja takiej piosence. Wstydzilibyście się Panowie. Wybaczcie, ale zupełnie to do mnie nie trafia.




Posłuchajcie, zniesmaczcie się i zapomnijcie, że słuchaliście.

Dziękuję za uwagę. Idę czyścic buta ;)

poniedziałek, 17 października 2011

Muzyczna przekąska, czy już danie główne? SWNY - Among Shores EP


Lubicie EPki? Przyznaję, że bardzo szanuję minialbumy. To takie muzyczne przekąski. Najlepsze są rarytasiki, które mimo swojego statusu przekąski zasługują na miano dania głównego. Jak już sypię pytaniami to sypnę jeszcze jednym. Wiecie, co lubię bardziej od zwykłych EPek? Darmowe EPki. A w momencie gdy okazuje się, że EPka jest zarówno rarytasikiem jak i można ją pobrać za darmo to proszę ja Was – euforia. 
Tym razem udało mi się trafić na wyżej opisane jestestwo i aż się palę, aby je zarekomendować. 

Enigmatyczne SWNY to po prostu Someone Who's Not You, projekt dwóch członków nieistniejącego już zespołu Indigo Tree - Peve'a Lety'ego i Michała Kupicza oraz członka grupy Kyst - Adama Byczkowskiego. Materiał powstały w okresie wakacyjnym w Żurominie, w domostwie Michała Kupicza po ostatecznym miksie został udostępniony 19 września 2011.
Jakież potężne wyczucie muzyczne musi drzemać w tych trzech Jegomościach. Nadanie zgrzytom, szelestom i innym surowym odgłosom muzycznego charakteru skłania do pochylenia się z szacunkiem i przyznania, że dzięki takim Ludziom muzyka ciągle ewoluuje. Zakładam, że doświadczyliście kiedyś dźwięku, który przeszył Was na wylot zostawiając ekstatyczne uczucie muzycznego katharsis. Uważam, że Among Shores EP może być czymś na miarę muzycznego oczyszczenia. Coś na kształt połączenia skrajnej pierwotności z nowoczesnością. Coś na kształt więzi marnych rozmiarów robaczka pełzającego po źdźble trawy z odległym kosmosem. Swoista materia łącząca tytułowe brzegi. Na EPce SWNY mamy do czynienia z wprowadzającymi w trans powtarzającymi się dźwiękami przeplatanymi wypuszczanymi w przestrzeń psychodelicznymi motywami muzycznymi popartymi współgrającym, kompletnie nieprzeszkadzającym ogółowi wokalom. Zachowując przy tym subtelność i podniosłość (niezahaczającą o pompatyczność) przed nami jawi się dzieło charakteryzujące się intrygującym brzmieniem, obok, którego trudno przejść obojętnie.
Trzyosobowy kolektyw eksperymentuje z folkiem, elektroniką, lo-fi i mid-fi. Ciekawie Panowie kombinują. Według członków SWNY gatunek przez nich wykonywany to folkstep.

Warto poświęcić garść kilobajtów na ściągnięcie Among Shores EP, aby przeżyć kosmiczno-folkstepową, muzyczną przygodę. Ciągnijcie na potęgę! Klikacie, łączycie się ze stroną SWNY na bandcamp.com i ściągacie. Niech każdy odpowie sobie na pytanie zadane przez Pana Boltza w tytule wpisu ;)


czwartek, 13 października 2011

Kuba Nycz – człowiek, dzięki, któremu Małgorzata Foremniak naraziła się tłumom widzów Mam Talent


Część widzów Mam Talent może kojarzyć tarnogórzanina z wyróżniającego się spośród innych wykonów występu w X Factor. Ach, podśpiewywało się pod nosem brawurowo zaprezentowany przez Kubę Nycza utwór Up & Down. Niestety nie udało mu się przejść dalej, ale Kuba postanowił spróbować sił w innym talent show. 
Po raz kolejny przejaw jego zjawiskowości ujrzeliśmy w 4 edycji Mam Talent. Jegomość z Tarnowskich Gór zaprezentował się następująco: klikacie-oglądacie.

Agnieszka Chylińska „kupiła” Kubę w całości, nawet Robert Kozyra dostrzegł, że mamy do czynienia z kimś niebagatelnym. A Małgorzata Foremniak? Przez internet przelała się fala dezaprobaty wobec niekorzystnej dla Nycza decyzji Doktor Zosi z popularnego serialu Na dobre i na złe. Jak można powiedzieć Nyczowi „nie”?! Że niby nie będzie miał, co pokazać w następnym etapie? Oj coś mi się wydaje, że kto, jak kto, ale Kuba przygotuje na odcinek live kolejny występ zapadający w pamięć. Ups, wygadałem się. Chociaż… Przecież i tak już każdy o tym wie. Swoista tajemnica poliszynela.  Już dawno po ostatecznych obradach jury. Kuba Nycz na przełomie października i listopada zaśpiewa dla milionów przed telewizorami w odcinku na żywo!

Warto wspomnieć, że tarnogórski zespół O’reggano gdzie Kuba Nycz jest frontmanem 7 listopada 2011 planuje wydać drugi album. Następczyni debiutanckiego albumu Nocą będzie nosić nazwę Za dnia. Oto przedsmak tej płyty. Kawałek (za przeproszeniem) Stare baby ;)




poniedziałek, 19 września 2011

Zapowiedź czwartego posTroCKa

Tarnogórskie Centrum Kultury reaktywuje cykl koncertowy posTroCK! No tak, ale to już wiemy. Nie omieszkałem wspomnieć o tej jakże zacnej nowinie. "Panie Boltzu, niech Pan powie coś czego nie wiemy." Ha! Mówicie - macie ;D


26 października o 19:00 w Kameralnej Sali Tarnogórskiego Centrum Kultury w ramach posTroCKa zagrają... Duński zespół Late Night Venture oraz włoski Valerian Swing 
Bilety kosztują 15 zł (w przedsprzedaży), a w dniu koncertu 20 zł.



Podczas czwartego spotkania z post-rockiem będziemy mogli dostrzec różnorodność i elastyczność tego gatunku. Włoski zespół Valerian Swing, który 26 października o 19:00 rozpocznie muzyczną ucztę stawia na mocniejszą, głośniejszą i charakteryzującą się większą dynamiką dźwięków odmianę post-rocka. Wydany 12 kwietnia album A Sailor Lost Around The Earth został okrzyknięty muzyczną bombą energetyczną. Włoskie trio supportowało takie post-rockowe tuzy jak Russian Circles oraz EF.

 Z kolei duńska kapela Late Night Venture urzeka popowymi melodiami zachowując przy tym charakterystyczny dla skandynawskich bandów chłód, mrok oraz aurę tajemniczości. 26 października nie powinno również zabraknąć post-rockowych krajobrazów malowanych dźwiękiem. W kompozycjach Duńczyków znajdziemy też elementy shoegaze oraz indie rocka. Pięcioosobowy kolektyw z Danii może pochwalić się dwoma oficjalnymi wydawnictwami.  Premierowy album Late Night Venture został wydany w 2006 roku i nosi nazwę Late Night Venture. Dwa lata później zespół nagrał składającą się z 4 utworów EP-kę Illuminations EP. Krążą informacje, że kwintet rodem z Danii nagrywa materiał na nową płytę długogrającą.

Co by nie być gołosłownym próbka możliwości Valerian Swing:

"Jedynka" z tegorocznego albumu. Płyta została nagrana z gościnnym udziałem jegomościa odpowiedzialnego za dęciaki. Kto wie może wspomoże włoskie trio podczas koncertu 26 października?

 Late Night Venture prezentuje się następująco:

Do odsłuchu wybrałem wyróżniający się kawałek Pay the Moon z debiutanckiego longplay'a o zaskakującym tytule Late Night Venture ;)


Niech ktoś uruchomi czasoprzyspieszacz i niech już będzie 26 październik ;D
Do zobaczenia!






środa, 7 września 2011

posTroCK - Reaktywacja!

Jupijej! posTroCKi wracają - jest okej! ;D Rymowanki nie są moją mocną stroną... Rozentuzjazmowanemu (ciężko wymówić, a co dopiero napisać - trudne słowo) młodemu jegomościowi wpadają do głowy różne, dziwaczne pomysły na rozpoczęcie posta.
Drodzy moi, nowina jest przednia. Tarnogórzanie oraz mieszkańcy bardziej okolicznych miejscowości i tych mniej okolicznych zacznijcie zacierać ręce i przygotowujcie uszy na solidną dawkę post-rockowego grania.
Uprzejmie donoszę, że oferta Tarnogórskiego Centrum Kultury zostaje urozmaicona cyklem koncertowym zwanym posTroCK. Jesteśmy świadkami kontynuacji cyklu zapoczątkowanego pod koniec 2010 roku, którego ideą jest prezentowanie post-rockowej muzyki niszowej oraz pochodnych. Zaletą posTroCKowych koncertów jest kontakt z zagranicznymi wykonawcami. Dotychczas dzięki TCK do Tarnowskich Gór zawitały zespoły z USA i jeden z Wielkiej Brytanii.

Dotarłem do informacji, że Tarnogórskie Centrum Kultury przebiera w ofertach wykonawców, którzy chcieliby zaprezentować swoją twórczość w kameralnej sali TeCeKu. Z tego co udało mi się wywęszyć, są to propozycje bandów europejskich. Kto? O której? W jakim terminie? Burza mózgów i ustalanie daty pierwszego koncertu trwa. Jak tylko uzyskam cenne informacje doczołgam się do komputera i wystukam konkretną zapowiedź. Tymczasem ;)

czwartek, 25 sierpnia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXIV

Ależ mam dla was zacnego covera! Aj, aj! W sumie lepiej wycyrklować nie mogło. Wczoraj do niego dotarłem, a dzisiaj w coverowy czwartek wrzucam do przesłuchania.
W środę zaplanowałem sobie, że pójdę spać wcześniej. Praca, upał, skwar, duchota - zmęczenie murowane. Ogólnie spanie to fajna sprawa. Czyż nie? Tym razem nie było mi dane się wyspać. Fakt, miałem okropiczne zapotrzebowanie na sen. Postanowiłem przeglądnąć jeszcze raz najulubieńsze, boltzowe strony internetowe. Tu nudy, tam bida z nędzą, aż tu nagle post pewnego zespołu na fejsbukowej tablicy. Cover z zacnego BBC Radio 1 Live Lounge. To może być dobre! Czaję, skupiam dźwięki. Pierwszy odsłuch i od razu przysłowiowy strzał w 10. Nie pozwolili mi się poprzedniego dnia kimnąć wcześniej niż zwykle. Kilkanaście odsłuchań pod rząd, a czas napierniczał.
Najbardziej lubię covery skrajnie popowych kawałków w wersji gitarowo-rockowej. Ostatnimi czasy jestem narażony na wtłaczanie "muzyki" przez radio, które odbiera zawsze i wszędzie. Wiadomo, o które chodzi. Ta ich "muzyka" rzekomo jest najlepsza. Tam właśnie usłyszałem kawałek Katy Perry Last Friday Night, który scoverowali pochodzący z Wielkiej Brytanii, moim zdaniem najlepsi debiutanci tego roku The Vaccines. W ich wersji utwór stał się przystępny i jakiś taki bardziej prawdziwy, surowy, z jajem.
Sami zczajcie, ale nie przed snem, bo jak macie wstać skoro świt to możecie się nie wyspać ;) Kawałek wciąga jak nie wiem co.







wtorek, 23 sierpnia 2011

Coke Live Music Festival 2011 [19-20.08.2011] oczami/uszami Pana Boltza

Wiecie, co? Pieniądze wydane na Coke Live Music Festival 2011 to najlepiej wydane przeze mnie pieniądze ostatnimi czasy. Jedno mnie jednak martwi. Zamiast radować się po zakończeniu festiwalu złapałem doła. Dlaczego 19 i 20 sierpnia zleciały jak z bicza strzelił? Piękne chwile powinny zostać wydłużone w czasie. Ale co tam! Jest co wspominać.
Przejdźmy do konkretów. Nakreślę Wam jak wyglądał tegoroczny CLMF oczami/uszami Pana Boltza.

Rozważając wszystkie za i przeciw, wielokrotnie przeglądając line-up i debatując z samym sobą, co bardziej warto, a co nie mniej warto zobaczyć/usłyszeć postanowiłem cały pierwszy dzień spędzić na Main Stage’u. Pomysł został zaakceptowany przez moich kompanów, więc tuż przed 17:00 opuściliśmy pole namiotowe i udaliśmy się spokojnym krokiem w kierunku bramek, a później w okolice sceny głównej.

Na pierwszy ogień ruszył brytyjski You Me At Six. Przyznam, że o istnieniu YMAS dowiedziałem się dopiero poprzez ogłoszenie wykonawców na Coke Live Music Festival 2011. Wcześniej nie natrafiłem na chociażby jeden kawałek ich autorstwa. Za to teraz już wiem, że największą radochę sprawiają młodym niewiastom, które reagowały niezwykle żywiołowo na utwory kapeli z Wielkiej Brytanii. Cóż, dla takich zespołów festiwale to chyba jedyna okazja do pokazania się polskiej publiczności (podobnie z Everything Everything – Main Stage drugiego dnia). Koncerciwo You Me At Six okazało się energetyczną niespodzianką. Wokalista wzorowo łapał kontakt z publiką i pozostawił po sobie dobre wrażenie. Nie będę rozbierał koncertu na czynniki pierwsze, ale przyznaję z pełną świadomością, że You Me At Six zagrali bardzo przyzwoity koncert. Żadna rewelacja, żadnych ochów i achów, ale wstydu nie narobili. Kolejną dawkę brytyjskiego rocka zapewnił zespół…

White Lies. Przed koncertem White Lies założyłem, że będę oszczędzać siły na Interpol. A niech to! Życie, a raczej White Lies zweryfikowali moje założenia i plany, gdyż zagrali świetny koncert, przy którym niesamowicie się wybawiłem. Co prawda przy pierwszych kawałkach ograniczałem się do podskoków i oklasków, ale później postanowiłem dołączyć do dobrze zorganizowanego, zacnego kółeczka (pozdrowienia dla osób uczestniczących w tym przedsięwzięciu – byliście genialni!) i zebrałem parę siniaków i zadrapań. Pierwsza rzecz, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła to forma wokalna Harry’ego McVeigh. Chłopina jest bardzo solidny. Przyznaję, że nie sądziłem, że na żywo aż tak dobrze sobie poradzi. Raz na jakiś czas coś mu „nie zagrało”, ale co tam, ogólnie zostawił po sobie dobre wrażenie.
Nie mam najmniejszych zarzutów do setlisty. Wszystkie moje ulubione kawałki zostały zaprezentowane. Śmieszne, a za razem niezwykle pozytywne było zachowanie członków zespołu. Mimo stosunkowo krótkiego scenicznego stażu zachowywali się jak starzy wyjadacze. Doświadczenie koncertowe jest widoczne gołym okiem. A może to dlatego, że czują się w Polsce jak u siebie? Zaliczyli Orange Warsaw Festival, Open’era teraz dorzucają Coke’a. Jeżeli chodzi o mnie to częstotliwość odwiedzania przez nich Rzeczpospolitej Polskiej może utrzymać się na takim poziomie. Są tutaj bardzo mile widziani. Mało brytyjskiego rocka? Proszę bardzo. Oto kolejny przedstawiciel wyspiarskiego, gitarowego grania…

The Kooks. Po intensywnym, przebojowym występie White Lies, znalazłem w sobie siłę na kolejne hopsiupy tym razem w rytm twórczości The Kooks. Zaiste jestem zdegustowany migracjami wśród publiki w przednim rzędzie po lewej stronie sceny, gdyż przez pierwsze dwie może trzy piosenki skupiałem się na przepuszczaniu osób chcących wydostać się z przednich rejonów na tylne. Jak już sytuacja się uspokoiła i ludzie, którzy jednak zdecydowali się zobaczyć gig Kooksów z dalszej odległości wybyli mogłem skupić całą swoją uwagę na tym, co najważniejsze – muzyce. I to nie byle jakiej! The Kooks wiedzą jak zrobić przebój, nie boją się melodii i mają prawdziwy skarb na pokładzie w postaci Luke’a Pritcharda. Pan Pritchard oficjalnie dołącza do zacnego grona ulubionych wokalistów wyselekcjonowaną przez moją skromną osobę. To, co wyrabiał 19 sierpnia… Ręce same składały się do braw. Kooksi udowodnili, że nie są na scenie od wczoraj i ich pojawienie się na CLMF 2011 to nie był przypadek. Wiele mówiło się o zapowiedziach zaprezentowania nowych kompozycji. Nowe utwory są wielce okej. Myślę, że nie przesadzę stwierdzając, że nadchodząca, trzecia w dorobku The Kooks płyta nosząca nazwę Junk of the Heart (ma pojawić się 12 września) nie przejdzie bez echa. Singiel Junk of the Heart (Happy) jest bardzo klawy. Sprawdza się na koncertach, a ludziska już teraz znają na pamięć cały tekst. Saboteur (kolejny świeżutki utwór) zabrzmiał z pompą charakterystyczną dla koncertów Muse’a. Mocarny kawałek. Po raz kolejny nie mam zastrzeżeń do setlisty. Podobnie jak w przypadku White Lies usłyszałem wszystkie swoje ulubione utwory. Plan oszczędzania sił na Interpol znów spalił na panewce. 
Dwa ociekające zacnością koncerty pod rząd? Mało! Czas na trzeci. Prosto z Nowego Jorku, zespół…

Interpol! Ileż ja czekałem, żeby w końcu doświadczyć ich na żywca. Majestat moi drodzy. Majestat Interpola zapiera dech w piersiach. Sam Fogarino z wyrachowaniem i dostojnością tłukł swój zestaw perkusyjny. Gitarzysta, Daniel Kessler pieścił swoją gitarę generując przepiękne i przesmutne za razem dźwięki. Paul Banks właściciel niebagatelnego wokalu doceniający zjawiskowość Krakowa sprawia, że jestem dumnym Polakiem, mimo, że do Krakowa dzieli mnie spora ilość kilometrów. Co dziwne odnoszę wrażenie, że są bardzo skromnymi ludźmi. Nie zauważyłem, żeby jakoś specjalnie gwiazdorzyli, czy podeszli do koncertu uskuteczniając tumiwisizm. Wręcz przeciwnie. Skupienie i zjawiskowe odtwarzanie wybranych kompozycji. Interpol ma w sobie coś magicznego. Ich dźwięki wypuszczane w przestrzeń chłonę niczym gąbka. Powiem Wam jedno. Koncert Interpola jest czymś, o czym kiedyś będę opowiadał swoim wnukom (jak dożyję ;P). Setlista cacy. Dorzuciłbym jeszcze Pace Is a Trick, ponieważ uwielbiam ten utwór. Byłem wniebowzięty mogąc usłyszeć na żywo Evil, Slow Hands, Say Hello To The Angels albo zagrane na bis Take You On A Cruise i Obstacle 1. Cudowne zwieńczenie pierwszego festiwalowego dnia.

Drugi dzień to jedno wielkie wyczekiwanie na Editorsów. Ale przed nimi na Mainie zagrało dwóch wykonawców.

Jedyny polski projekt na Scenie Głównej – Pablopavo i Ludziki. Nie poruszam się w prezentowanych przez ten projekt klimatach muzycznych, lecz przyznaję, że Pablopavo to przezacny człowiek. Ma gadane. Konferansjerkę ma opanowaną do perfekcji. Przyjemnie się to oglądało i słuchało. Pozytywne odczucia bez dwóch zdań.

Następnie kolejny przedstawiciel brytyjskiej sceny muzycznej – Everything Everything. Prezentują się o wiele lepiej na żywo niż na płycie. Co prawda charakteryzuje ich muzyczny misz masz, bez ogłady, bez pomysłu na kompozycję, ale wokal mają intrygujący, urozmaicony. Trochę pisku, wrzasku (momentami nieudanego, przedobrzonego) trochę rasowego śpiewu, raz wysoko raz nisko. Jakiś tam potencjał, głęboko ukryty w nich drzemie, ale niestety póki, co pojedyncze przebłyski nie czynią z nich kandydatów do większego zaistnienia na scenie muzycznej. Będą jednymi z wielu.

Stan gotowości! Oto nadchodzi czas Editorsów! Najsampierw chciałbym skierować wyrazy szczerej niewdzięczności dla osób, które skutecznie sabotowały zabawę na Editorsach i wierzcie mi, że ująłem to najdelikatniej jak tylko mogłem. Nie rozwodzę się nad tym, kto za tym stał, kto jest temu winny. Chcę tylko powiedzieć, że nie życzę im, aby doświadczyli podobnej sytuacji na koncercie ich ulubionego artysty. Oprócz tego incydentu, a raczej procesu, który trwał z interwałami praktycznie przez cały koncert chłopaków ze Zjednoczonego Królestwa, wynoszę stamtąd same pozytywne przeżycia.
Moja fascynacja brytyjskim zespołem ciągnie się już kilku dobrych lat. Są zespołem, który zacząłem szanować od pierwszego odsłuchu.
Koncert przerósł moje oczekiwania. Po trzeciej płycie, na której Tom z ekipą zdecydowali się na diametralną zmianę brzmienia, bałem się, że mogę być świadkiem elektronicznego, dusznego przedstawienia. Nic bardziej mylnego. Gitary, energia, elektronika niezbyt wyeksponowana. Editorsi wygenerowali prawdziwą kwintesencję muzyki. Zero przepychu, zero efekciarstwa – muzyka w najczystszej postaci. Genialne kompozycje ubarwione wokalem z najwyższej półki, wokalem Toma Smitha. Swoją drogą zaangażowanie Toma Smitha zasługuje na wielkie wyrazy uznania. Chapeau bas Tom! Widać, że w sobotni wieczór, 20 sierpnia czuł się bardzo dobrze. Szczególną uwagę zwróciłem na nową piosenkę Editorsów, która jak się później okazało zowie się Two Hearted Spider. Będzie hicior. Mówię Wam. A! No i jeszcze jegomość przepływający po tłumie na dmuchanym krokodylu – mistrz!

Po Editorsach obejrzałem kawałek show Kanye Westa i udałem się na Coke Stage gdzie pokaz swoich umiejętności miał dać Gooral. Słyszałem o nim wiele dobrego. Wykonawca gatunku ethno electro, łączącego folk z muzyka elektroniczną. W teorii brzmiało niezwykle pociągająco. Występ Goorala zaczął się z opóźnieniem. Chodziło słuchy, że to przez koncert Westa. Zniecierpliwiona publika skandując wymyślony na poczekaniu i podchwycony w trymiga tekst dosadnie wyrażała przekonanie, że Gooral jest o wiele atrakcyjniejszym artystą niż Kanye West. Kto był ten dobrze wie, o co mi się rozchodzi ;)
Gdy Gooral rozpoczął swoje widowisko muzyczne przekonałem się na własne oczy i uszy skąd tyle zachwytów na jego temat. Coke’owy namiot drżał w posadach. Świetne imprezowe granie, ale poziom zmęczenia dniem poprzednim i pot wylany na Editorsach pozwolił mi dotrwać do połowy koncertu Goorala. Biję się w pierś. Szacunek w jego stronę następnym razem będę przygotowany.

Coke Live Music Festival 2011 przeszedł do historii. To było prawdziwe Święto Muzyki. Zespoły, które, na co dzień goszczą w głośnikach bądź słuchawkach stały tuż przede mną i grały muzykę na żywo. Czołowe miejsca na mojej liście nazwanej „Musisz zobaczyć na żywo!” odhaczone. No i to by było na tyle. Cóż mam więcej dodać. Niech żyje muzyka! Dziękuję za uwagę.

środa, 17 sierpnia 2011

Pan Boltz i Coke Live Music Festival 2011

Zdanie najczęściej powtarzane przeze mnie w ciągu całego tygodnia? "Byle do piątku!". I nie chodzi to o zwykły weekend czy coś. Pff. Musi się rozchodzić o coś większego gdyż mój entuzjazm towarzyszący zwykłym piątkom jest zdecydowanie mniejszy. Objawia się on brakiem wykrzyknika wieńczącego zdanie. Gdyby to był przeciętny, szary piątek zapewne powiedziałbym po prostu: "Byle do piątku".
Hmm, jak zwykle skupiam się na pierdółce, ale wybaczcie. Mawiają, że w "pierdołach" vel "szczegółach" tkwi największe piękno.
O czy to ja mówiłem? Acha! W ten piątek zaczyna się Coke Live Music Festival 2011. Prawdziwe święto muzyki kończące tegoroczne lato festiwalowe Alter Artu. Już pierwsze ogłoszenie line-upu CLMF 2011 uznałem za bardzo zacne. White Lies, The Kooks i przede wszystkim Interpol nie pozostawiły mi cienia wątpliwości. Z kolei czas jakiś później wstrząsnęła mną informacja, że na sobotę dorzucono Editorsów. Tak oto zostałem szczęśliwym posiadaczem karnetu z polem namiotowym na sierpniowy fest Alter Artu.
Stojący tuż za progiem CLMF 2011 jest świetną okazją do usłyszenia w jednym miejscu bardzo szanowaną przez moją skromną osobę indie rockową, mrocznie brzmiącą, melancholijnie melodyjną trójkę: Interpol, Editors i White Lies. Ponadto liderzy zespołu Interpol i Editors, kolejno Paul Banks i Tom Smith są w czołówce moich ulubionych wokalistów.

Ostateczny line-up Coke Live Music Festival 2011 wygląda następująco:

Image and video hosting by TinyPic


Kołkowe hasło brzmi: "Bez Ciebie nie gramy". Nie mogłem im tego zrobić ;) Muszę tam być. Niech to doświadczenie muzyczne mnie nie zawiedzie, a zespoły ociekające zacnością na płytach studyjnych udowodnią swoją wartość podczas koncertu.
Byle do piątku!

poniedziałek, 18 lipca 2011

Muzyczne newsy Pana Boltza - Red Hoci i ich nowy singiel!

Jest mi niezmiernie przyjemnie, ale tak bardzo, bardzo niezmiernie zaprezentować na moim blogu nowy, świeżutki, singiel Red Hot Chili Peppers. Tak, tak! Red Hoci wracają! Co prawda już bez Johna Frusciante (niepowetowana strata! Winszuję sam sobie, że udało mi się zobaczyć i usłyszeć RHCP jeszcze z Johnem w składzie w Chorzowie w 2007), ale za to z wieloletnim współpracownikiem, koncertowym towarzyszem i dobrym kumplem Johna - Joshem Klinghofferem. Jesteście ciekawi nowego oblicza Red Hot Chili Peppers? No ja myślę! ;D
Zapraszam do przesłuchania singla z nowego albumu I'm With You, który ujrzy światło dzienne 30.08.2011. Przed Wami utwór The Adventures of Rain Dance Maggie!



Powiem szczerze, że miłości od pierwszego przesłuchania nie doświadczyłem, ale z czasem im więcej przesłuchań tym bardziej do mnie ten kawałek dociera.

niedziela, 17 lipca 2011

Koncert Heath i Insomia [15.07.2011] oczami/uszami Pana Boltza

Zapach pizzy wkradający się w nozdrza, wszechogarniająca duchota, łapczywe przechwytywanie porcji świeżego powietrza i niewielki skrawek miejsca, na, którym ludzie zgromadzeni w Magazyn Pizza Club mieli nadzieję zobaczyć dwa zespoły z tarnogórskiej sceny muzycznej. 15 lipca w piątkowy wieczór zespół Heath oraz supportująca ich Insomia zmierzyły się z delikatnie mówiąc trudnymi warunkami do grania koncertu, ale wyszły z tego pojedynku zwycięsko. Obiecana, wakacyjna dawka rocka została zaaplikowana.

Insomia, która rozpoczęła muzyczną ucztę chcąc nie chcąc mimowolnie kojarzy mi się z polskim zespołem Coma. Wydaje mi się, że wpływają na to, co najmniej trzy czynniki. Przede wszystkim analogia między Piotrem Roguckim, a Markiem Bulą. Roguc jest aktorem, z kolei Marek udziela się, jako aktor i jest integralną częścią Teatru ZL, działającego w Tarnogórskim Centrum Kultury. Po drugie obaj panowie odpowiadają w swoich zespołach za teksty piosenek. Po trzecie, aspekt muzyczny. Chociaż jeżeli chodzi o tę kwestię, Insomia prezentuje łagodniejsze brzmienie niż Coma.
Na plus Insomii działa fakt, że utwory wykonywane na koncercie znacznie lepiej smakują od wersji piosenek znalezionych na ich profilu na myspace. Otóż przyznaję, że niekiedy współpraca między muzykami ewidentnie kulała, ale takie są uroki grania na żywo. Zaliczam się do grupy osób, które w takich momentach przytaczają trafiające w sedno powiedzenie: praktyka czyni mistrza. Dla ludzi będących na początku swojej muzycznej drogi powyższe zdanie powinno być mottem. W rameczkę i powiesić nad łóżko.
Podczas koncertu zaniepokoił mnie strzał w stopę w postaci covera Babe I’m Gonna Leave You. Są piosenki, których nie wolno wręcz ruszać. Utwór Led Zeppelin okazał się za wysoką poprzeczką do przeskoczenia dla młodych muzyków. Muzycznie odtworzony całkiem przyzwoicie, ale stawiając go obok oryginału wypadł blado.
Pocieszający jest fakt, że doskonale czują się we własnym repertuarze. Długi wakat na pozycji wokalisty zostaje bardzo dobrze zrekompensowany obecnością Marka Buli.

Kilka chwil przed rozpoczęciem koncertu Heath, „scenę” spowiły ciemności. Tak już zostało do końca. Pierdoła, ale ileż ona dodała wartości klimatycznych! Na pierwszy ogień czwórka debiutantów zaprezentowała utwór Wash Your Name. Od razu było słychać inspiracje największymi. Gitarzysta Heath Bartek Stanik odwalił kawał dobrej roboty prezentując solówkę a’la Tom Morello, jednego z najlepszych gitarzystów rockowych na świecie znanego z m.in. Rage Against The Machine lub Audioslave.
Odczuwam solidny niedosyt z niepodważalnego faktu braku słyszalności wokalu. A szkoda, gdyż jak już usłyszałem Marcina Czaplę kiwałem głową z uznaniem dla jego walorów wokalnych. Dorzucając do tego jego swobodę bycia w centrum uwagi osiągającą apogeum w przerwach pomiędzy piosenkami - imponujące.
Cieszę się, że miałem przyjemność zobaczyć/usłyszeć dobrze naoliwiony mechanizm z ociekającą zacnością sekcją rytmiczną. Perkusista Piotr Szwarnóg, człowiek zdolny do odnalezienia wspólnego języka z perkusją i potrafiący wycisnąć z niej to, co najlepsze + dosadny, gęsty, konkretny bas, basisty Kuby Pietrygi tworzą świetną, trzymającą poziom, wpędzającą w kompleksy inne początkujące bandy sekcję rytmiczną. Wplatając w to jeszcze soczyste, pełne pasji riffy gitarzysty Bartka Stanika - to jest godne doświadczenia na żywo.
Z każdym utworem utwierdzałem się w przekonaniu, że mamy do czynienia z czymś niebagatelnym, czymś, na czym warto zawiesić ucho. Powaga. Kompozycje były nieprzekombinowane, wciągające i bardzo chętnie usłyszałbym je po raz kolejny.
Koncert Heath okazał się sentymentalną podróżą do moich korzeni muzycznych. Dużą uwagę zwracam na muzyczne, pierwsze wrażenie. W kryteriach, jakości pierwszego wrażenia debiutancki koncert Heath w Tarnowskich Górach okazał się być przerażająco dobry. Stopień wyrachowania i świadomości swoich umiejętności ukształtował przednie przedstawienie.
Jak spieprzycie swój potencjał to osobiście skopie Wam tyłki – tako rzecze Pan Boltz.

Słowem podsumowania chciałbym przyznać, że warto było wypocić swoje, żeby usłyszeć to co zarejestrowałem narządami słuchu. Uwielbiam być zaskakiwany muzycznie, a 15 lipca zostałem skrajnie pozytywnie zaskoczony.

niedziela, 10 lipca 2011

Zapowiedź koncertu Heath i Insomia - Magazyn Pizza Club

W natłoku większych koncertów i letnich festiwali muzycznych nie wolno zapominać o rzeczach mniejszych, lokalnych.
Tym razem z niekłamaną przyjemnością pragnę zaprosić/zachęcić/nakłonić do licznego zgromadzenia się 15 lipca w Tarnowskich Górach, a dokładniej na Osadzie Jana w Magazyn Pizza Club na darmowym koncercie zespołu Heath oraz Insomia.


Image and video hosting by TinyPic


Start koncertu planowany jest na godzinę 19:00. Muzyczną ucztę rozpocznie Insomia, czyli grupa czerpiąca inspiracje z muzycznych gigantów takich jak chociażby Led Zeppelin lub Pink Floyd. Szczególną uwagę warto zwrócić na walory wokalne Marka Buli, który nie boi się żadnego dźwięku.
Z kolei gwiazda wieczoru, Heath to czwórka jegomościów poruszająca się w klimatach kojarzących się z dokonaniami Toola, bądź A Perfect Circle. Dodając do tego post-rockowe pejzaże i całkiem zgrabne melodie otrzymujemy dźwięki, które warto zarejestrować i doświadczyć na żywo.

Piątkowy koncert będzie przezacną okazją do kontaktu z tarnogórską sceną muzyczną. Dwie obiecujące, młode kapele zbiorą cenne koncertowe doświadczenie, a przy okazji zrobią słuchaczom dobrze przez uszy (;D). Oba zespoły postarają się udowodnić, że wcale nie trzeba daleko szukać chcąc posłuchać porządnego gitarowego grania.
Jedno mogę Wam obiecać w ciemno. Będzie głośno i rockowo! Każdy, kto przyjdzie po solidną dawkę gitarowego grania nie powinien opuścić lokalu zawiedziony.

środa, 22 czerwca 2011

Muzyczne newsy Pana Boltza - Coke Live Music Festival 2011 (podejście nr 4)

Równo tydzień od ostatniego ogłoszenia jest mi niezwykle przyjemnie ogłosić kolejnego wykonawcę będącego integralną częścią Coke Live Music Festival 2011. 20 sierpnia w sobotni wieczór, na głównej scenie zagra zespół... Editors!!

Tegoroczną edycję Coke Live można spokojnie nazwać Coke Live Post-punk Music Festival, gdyż w line-upie znajdziemy tuzy post-punkowego grania: Interpol, Editors i White Lies. 

Do zobaczenia w Krakowie ;D Wujaszek Boltz musi tam być! Editorsi to nr 3 w moim rankingu ulubionych wykonawców według odsłuchań na last.fmie.

sobota, 18 czerwca 2011

Zaprezentowawszy, co wyszperawszy

Ok, przyznaję. Szperałem... Każdemu się zdarza. Przeczesywałem YouTube'a w celu znalezienia czegoś wartościowego, czegoś, na czym można ucho i oko zawiesić. Pierwszy jutjubowy filmik okazał się być bardziej rozkoszą dla oka (muzyka w tle nie jest godna komentarza) - Robert Lewandowski i pokaz jego świetnego wyszkolenia technicznego poprzez zaprezentowanie zapierającego dech w piersiach triku. Noooooo, troszkę przesadziłem z tym zapieraniem tchu w piersiach ;P Taki tam trik na treningu.
Następnie przypomniałem sobie, co ostatnio królowało na mej muzycznej plejliście. Bez chwili namysłu wklikałem w wyszukiwarkę "Foals Black Gold 2". Utwór z dodatkowej płyty z bonusami dodanej do Total Life Forever (chciałbym pogratulować sobie inwestycji ;D). Miodzio kawałek. 8:30 sekund czystej poezji.
W trakcie odsłuchu skierowałem oczęta na propozycje podobnych filmików. Foals Coachella*! Koniecznie trzeba to sprawdzić. Warto było! Na YouTube w 9 partach został umieszczony koncert Foalsów z Coachelli. Paluszki lizać. Przesłuchałem z wypiekami na twarzy i postanowiłem, że muszę się z Wami tym podzielić.

Zapraszam do muzycznej uczty. Zarówno tych, którzy zobaczą Foalsów 1 lipca na Open'erze, tych, którym nie będzie to dane i tych, którym nazwa Foals kompletnie nic nie mówi. Enjoy!




















* Coachella to mega fest zacny, kalifornijski festiwal gromadzący muzyczną śmietankę z całego świata. Bez dwóch zdań jeden z najlepszych festiwali muzycznych.

środa, 15 czerwca 2011

Muzyczne newsy Pana Boltza - Coke Live Music Festival 2011 (podejście nr 3)

Nazwisko ogłoszonego dzisiaj jegomościa często przewijało się w coke'owych spekulacjach. Okres spekulacji został solidnie wydłużony, gdyż od ogłoszenia poprzedniego wykonawcy minęło sporo czasu. Po raz kolejny Alter Art testował cierpliwość zainteresowanych. Aż w końcu nastał dzień, który można nazwać jak najbardziej korzystnym. Aczkolwiek troszkę szkoda, że dowiedzieliśmy się o obecności tylko jednego wykonawcy, ale... Wszystko w swoim czasie.

Otóż w dniu dzisiejszym ukłon w stronę polskiej publiczności skierował zupełnie nieprzypadkowy człowiek. Artysta jego pokroju bez cienia wątpliwości zasługuje na miano headlinera.
Uprzejmie donoszę, że kolejnym headlinerem Coke Live Music Festival 2011 został hip-hopowy gigant - Kanye West!
Swoją wielkość Kanye udowodni 20 sierpnia na głównej scenie.

Dotychczas w Krakowie w dniach 19 i 20 sierpnia zapowiedzieli swoją wizytę Kid Cudi, Interpol, The Kooks, White Lies i You Me At Six.

wtorek, 14 czerwca 2011

Muzyczna niedosłowność - lubię to!

A Boltzu monotematycznie... Znowuż o Foalsach ;P
Nic nie poradzę, że ich twórczość wraca do mnie niczym bumerang.

Ależ oni są niedosłowni. Nie ma nic piękniejszego niż wykonawcy tworzący muzykę niebagatelną, nieodgadnioną, idźmy dalej - tajemniczą. Uwielbiam ciągłą eksplorację, doszukiwania się smaczków, unikatowych brzmień i niekonwencjonalnych rozwiązań. Stąd pewnie moja niechęć do gatunku muzyki bez polotu, związanej w głównej mierze na zarabianiu milionów. Gardzę muzyką, która musi się podobać, muzyką wtłaczaną na każdym kroku.
Sądziłem, że po wielokrotnym przesłuchaniu drugiej płyty zespołu Foals, Total Life Forever co się zowie, znam ją na wylot. Nic bardziej mylnego. Niewiarygodna sprawa, że utwory przesłuchane wzdłuż i wszerz dalej zaskakują. Głębia dźwięków i ich nagromadzenie (nienachalne, nieprzesadne, cholernie przemyślane) zadziwia swoją różnorodnością. Chłopaki z Oxfordu mają dar wytaczania w jednej piosence kilku ścieżek i to tylko od nas zależy, którą wybierzemy.
Ciekawym zjawiskiem nazwałbym również diametralną zmianę zdania na temat danego utworu. Mówię tutaj o 2 Trees. Przyznaję, że obdarzałem ten utwór permanentną obojętnością. Nawet po niezliczonych ilościach odtworzeń niezbyt do mnie trafiał. Czas przeszły. Dzieło, które wyszło spod rąk Brytyjczyków jest zjawiskowe. Wychodzi na to, że cały czas błądziłem po złej ścieżce. W przypadku 2 Trees biję się w pierś i ogłaszam, że mamy do czynienia z czymś wielkim. W życiu nie pomyślałbym, że majestatyczny finał ze zgiełkiem, chaosem i względnym nieuporządkowaniem może tak pięknie brzmieć.

Rekomenduję twórczość zespołu Foals. Zarówno pierwszą płytę (Antidotes) jak i drugą (Total Life Forever). Warto zadać sobie trud i poszukać także smakowitych bonus tracków i b-side'ów. Kopią równie mocno jak rzeczy wydane na longplejach.
Jeżeli lubicie muzyczną eksplorację zdecydowanie powinniście zwrócić na nich uwagę. Zwracam Waszą uwagę, żebyście zwrócili uwagę na nich ;D






1 lipca Foalsi po raz pierwszy zawitają do Polski. Zagrają na Open'erze w Gdyni. Niestety nie będzie mi dane ich zobaczyć na żywo, ale myślami będę pod samą sceną. Mam nadzieję, że wrócą za czas jakiś. Są numerem jeden na mojej liście zespołów, które muszę doświadczyć na żywo.

czwartek, 9 czerwca 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXIII

Nieważne, że nie było mnie grubo ponad tydzień. Nieważne, że to pierwszy post w czerwcu. Kompletnie nieistotny jest czas i jego złośliwa tendencja do raptownego umykania. Serducho mnie boli, gdy niezwykle ciężko jest znaleźć dłuższą chwilę na eksplorację muzyczną, ale nie zamierzam uprawiać tutaj martyrologii i stworzę kolejną odsłonę Czwartkowego Cyklu Coverowego.

Każdy program muzyczno/wokalny dla szarych ludzi niesie ze sobą ryzyko promocji szeroko pojętej beznadziejności. Należę do części traktującej tego typu programy z przymrużeniem oka, ale z drugiej strony wykorzystuję je, jako okazję do znalezienia wokalnych smaczków oraz ewentualnego odkrycia przyzwoitych utworów. Liczę się z tym, że może uda mi się wychwycić jakiś nieznany mi do tej pory, zjawiskowy kawałek. I tym razem oba kryteria zostały spełnione.
Przez pierwszą edycję X Factora przewinęło się kilka osób, które nawet na moim diametralnie niekomercyjnym guście zrobiły wrażenie. Jeden z Tarnowskich Gór. Nasz człowiek - Kuba Nycz. Drugi, który już pierwszym występem zmusił mnie do pokiwania z uznaniem głową - Michał Szpak. I zwycięzca - Gienek Loska. Jak najbardziej zasłużony zwycięzca. Pasjonat, chodząca muzyczna instytucja, odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
A jeżeli chodzi o nowe utwory to bardzo się cieszę, że za pośrednictwem X Factora miałem sposobność nie tyle usłyszeć, co dowiedzieć się o istnieniu covera Co Mi Panie Dasz w wykonaniu Czesława Mozila i Gaby Kulki. Kto by pomyślał, że z takiego można rzec szlagieru Bajmu można jeszcze coś wycisnąć. Brawo dla Cześka i Gaby. Chapeau Bas!



poniedziałek, 23 maja 2011

Koncert Crystal Fighters [21.05.2011] oczami/uszami Pana Boltza

Z nocy 20 na 21 maja śniły mi się strumienie czerwonej krwi. Mój sen był okraszony krwią na tyle, że tuż po powrocie z krainy snów z czystej ciekawości postanowiłem sprawdzić w senniku internetowym, co to do cholery może znaczyć. Okazało się, że czerwona krew zwiastuje radość i szeroko pojętą zabawę. Mimo mojego sceptycznego podejścia do sennikowych jestestw muszę przyznać, że 21 maja ilość wyśnionej krwi była wprost proporcjonalna do ilości radości i zabawy towarzyszącej koncertowi Crystal Fighters.
21 maja w Katowicach na ul. Mariackiej za sprawą TAKK! - Tymczasowej Akcji Kulturalnej związanej z Krajowym Programem Kulturalnym Polskiej Prezydencji 2011 dostąpiliśmy zaszczytu doświadczenia na żywo i kompletnie za darmo debiutantów z naszego podwórka - Rubber Dots oraz zjawiska muzycznego pochodzącego z Hiszpanii - Crystal Fighters.

Na początek usłyszeliśmy warszawski duet Rubber Dots. Miałem z nimi do czynienia pierwszy raz. Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem i byli dla mnie jedną wielką zagadką. Teraz już wiem, że trzeba zapamiętać nazwę tego duetu. Odnoszę wrażenie, że Rubber Dots o wiele korzystniej wypadliby w zamkniętym pomieszczeniu aniżeli w plenerze. Niewątpliwie chciałbym porównać ich występ klubowy z plenerowym. Uważam, że w klubie usłyszałbym więcej atutów. Abstrahując od faktu, że zostali ofiarami niezbyt korzystnego nagłośnienia (linia basu utrudniała dosłyszenie wokalu Ani Iwanek, a wokal Ani można nazwać co najmniej intrygującym. Kciuk w górę!) zwrócili na siebie moją uwagę i z chęcią usłyszałbym ich debiutancki longplay. Szykuje się solidna electropopowa płyta.
Po solidnej pauzie stopniowo na scenie pojawiali się długo wyczekiwani goście z Hiszpanii. Snułem już nawet domysły, że może czekają aż porządnie się ściemni dla lepszego efektu widowiska, ale obsuwa stała się nieistotna, gdy tylko do moich narządów odbierania dźwięków doszedł znajomy rytm z otwierającego album Star Of Love kawałka Solar System. Czas reakcji ludzi stojących w tłumie był imponujący, gdyż statyczny tłum w jednym momencie ruszył w tany. Pospolite ruszenie rzekłbym.
Na chwilę obecną zespół Crystal Fighters może pochwalić się jedną, genialną płytą długogrającą – Star Of Love. Wydawnictwo, które ujrzało światło dzienne w zeszłym roku jest w całości grane na koncertach. W Katowicach nie mogło być inaczej.
Temperatura i tak ciepłego powietrza skoczyła jeszcze do góry o parę stopni. Wokalista Sebastian Pringle wraz z ekipą z marszu rozgrzał publiczność do czerwoności. Folktroniczne show z każdą sekundą rozkręcało się coraz bardziej. Champion Sound następnie Follow. Nagłośnienie, które pracowało na niekorzyść Rubber Dots, pracowało na korzyść Crystal Fighters. Mocarne brzmienie przeszywało na wylot. Szczególnie mile wspominam dubstepowy fragment utworu Swallow, który został zaprezentowany zaraz po Follow. Kolejnym wyróżniającym się elementem koncertu był kawałek I Love London. Jakże ociekające zacnością wykonanie! Czuć było chemię pomiędzy publicznością a zespołem. Energia godna Wojowników udzielała się publice.
Oczywiście nie obyło się bez wyzwania zgromadzonych od najlepszej publiczności w tym roku. Odrobina kokieterii nie zaszkodzi. Chociaż rzeczywiście, zabawa wśród ludzi pod sceną była przednia.
Na utwór Plage Sebastian Pringle uzbroił się w gitarę akustyczną. W tym utworze nie mogło jej zabraknąć. Letni przebój jednoznacznie kojarzący się z okresem wakacyjnym został niezwykle ciepło przyjęty.
Koniec koncertu zbliżał się wielkim krokami. Po odrobinie interakcji przy At Home i co za tym idzie chóralnym odśpiewaniu „No, no, no, no… Yeah! Yeah!” zespół pożegnał się z widzami. Koniec? Oj, nie! Musieli wyjść na bis. Przecież nie zagrali Xtatic Truth. Tak też się stało. Po chwili zobaczyliśmy ponownie cały zespół i nastała chwila, na którą czekałem z niecierpliwością. Xtatic Truth na żywo miażdży.
I to by było na tyle. Tak skończył się najlepszy koncert tego roku, na którym byłem.

Ogólnie rzecz ujmując cały materiał z debiutu Crystal Fighters sprawdza się na żywo. Jak na debiutantów radzą sobie nadzwyczaj dobrze. Zdecydowanie warto ich zobaczyć/posłuchać live. Poraziła mnie ich brawura i swoboda działania. Serce rośnie, gdy widzi się świeżynki na muzycznej scenie grające w tak zacny sposób. Człowiek zadaje sobie pytanie skoro na tym etapie kariery radzą sobie tak dobrze to, co będzie później? Trzeba ich obserwować, gdyż oni dopiero się rozkręcają.

czwartek, 19 maja 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXII

Dzisiaj serwuję przykład interesującego zjawiska przerabiania stricte popowych kawałków na cięższy, rockowy sposób. Moja coverowa propozycja udowadnia, że kawałek taki jak Careless Whisper zaśpiewany i zagrany w sposób kompletnie różny od oryginału wcale nie jest gorszy od pierwowzoru. I powiem Wam, że jakoś wcale nie brakuje mi saksofonu z oryginału. Nie brakuje mi miałkiego wokalu George'a M. Fajnie, że w rockowy sposób również można przekazać solidny bagaż emocji niesiony w tej piosence. Kciuk w górę!

Przed Państwem Seether i Careless Whisper!

wtorek, 17 maja 2011

Rola słuchawek w nausznym doświadczaniu muzyki

Widział ktoś moje słuchawki? Nosz pieronsik, wsysły gdzieś na dobre. Człowiek chce sobie posłuchać świeżo wrzuconych na empeczwórkę kawałków a tu lipa z miodem. Każdy wie, że tylko na słuchawkach można wycisnąć maksimum z piosenki. Bywa, że słuchając na głośnikach coś umknie, czegoś się nie dosłyszy, jakiś inny dźwięk pochodzący ze środowiska otaczającego słuchacza (np. gruchający gołąb na parapecie, robotnicy uskuteczniający remont u sąsiadów lub dżingiel jakiegoś programu w telewizji) zaburzy czasoprzestrzeń danego utworu. W momencie, gdy mamy na/w uszach słuchawki, odtwarzając rzekomo znany na wylot utwór, nie raz zdrowo się dziwimy, że wcześniej nie wychwyciliśmy różnorakich dźwiękowych smaczków. Jest tak? No jest tak czy nie? Pan Boltz wielokrotnie grał główną rolę w takich scenach.
Podsumowanie: słuchawki umożliwiają głębszą eksplorację muzyczną, o!
Jedno "ale". Trzeba je mieć. Być może czas poświęcony na ubranie w słowa tego wpisu spożytkowałbym na zakończone sukcesem poszukiwania słuchawek. Przeczesałbym wszystkie szuflady, zajrzałbym pod biurko, a nawet sprawdziłbym pod łóżkiem, ale wychodzę z założenia, że w końcu same zdecydują się wyjść z ukrycia i ukarzą się w całej okazałości. Im bardziej czegoś szukasz tym bardziej nie możesz znaleźć.

Teraz najważniejsze. Co wrzuciłem na empeczwórkę. Polecam z całego boltzowego serducha utwór MindKilla. Absolutny nr 1 na boltzowej plejliście w tym tygodniu. Zapraszam do zapoznania się z tym utworem. Kawałek pochodzi z najnowszej płyty Gang Gang Dance - Eye Contact. Obecnie jestem na etapie zaznajamiania się z albumem, na którym znajdziemy ten przezacny track.


poniedziałek, 16 maja 2011

Igry 2011[12.05.2011]: Acid Drinkers i Coma oczami/uszami Pana Boltza

Jakież piękne uczucie towarzyszy człekowi, gdy rano budzi się ze snu, przeciera zaspane oczki i zadając sobie pytanie: „Co do cholery mam dziś do zrobienia?” może odpowiedzieć sobie: „Dzisiaj jadę do Gliwic na Comę i Acid Drinkers!„ Jest po co wstawać z łoża. Chociaż zawsze istnieje obawa, że któryś zespół da ciała albo wszystkie dobre opinie na temat danych zespołów okazują się przerysowane, cień wątpliwości względem Comy został rozwiany od pierwszych taktów utworu Ekhart. Ale po kolei. To się nie godzi zaczynać od pupy strony.

Najsampierw pragnę powiedzieć, iż z większymi wypiekami czekałem na koncert Comy aniżeli na Acid Drinkers. Comie kibicuję od dawien dawna, czyli od pierwszego odsłuchu Leszka Żukowskiego. Gdybym powiedział, że szaleję za Kwasożłopami moglibyście mnie traktować, jako okropnego kłamczucha. Bardzo szanuję Acid Drinkers, ale zdecydowanie nie zaliczam się do grona ich wielbicieli.

O koncercie Acid Drinkers krótko, bo znawcą ich twórczości nie jestem. Był to koncert niepowalający na kolana, niezapadający w pamięć na lata, ot takie doświadczenie na żywo kawału historii ciężkiej, polskiej muzyki okraszonej beznadziejnym oświetleniem. Byłem nieco zawiedziony, że nie zagrali kawałków, które znam. Bo, wiecie jak to jest. Cytując klasyka, podobają mi się melodie, które już raz słyszałem. Powaga. Zabrakło mi (jak podejrzewam nie tylko mnie) chociażby Pizza Driver, Another Brick in the Wall, Satisfaction, Ace of Spades. Wybaczam brak nagrodzonego Fryderykiem za piosenkę roku Love Shack, gdyż wiadomo, że bez Ani Brachaczek wykon nie ma sensu. W każdym razie iście zgrabnie wyszła Kwasożłopom wersja Bad Reputation Thin Lizzy. Kciuk w górę. Zaprawdę powiadam, że spodobała mi się rotacja instrumentów przy utworze Et si tu n’existais pas. Titus, czyli taki nasz polski Lemmy Kilmister (przesadziłem?) zostawił miejsce przy mikrofonie perkusiście Ślimakowi. Podczas gdy techniczni zaopatrywali Ślimaka w gitarę ku mojemu zdziwieniu Titus zasiadł przy perkusji, a Yankiel uchwycił bas. Ładnie to wyglądało. Niecodzienna wersja francuskiego hiciora była przyzwoita. Coś z tym językiem francuskim było na rzeczy gdyż Titus zabawiał nas francuskimi wstawkami pomiędzy kawałkami.
Słowem podsumowania koncertu Acidów, powiem, że było potężnie, głośno, ale monotonnie. Ziewnęło mi się z dwa razy.

Coma! Aż wstyd się przyznać, ale jestem zaznajomiony z twórczością Comy od lat 6-7 i ani razu nie doświadczyłem ich na żywca. Od późnych godzin wieczornych 12 dnia miesiąca maja powyższe zdanie jest nieaktualne.
Koncertowym „otwieraczem” Comy okazał się utwór Ekhart z ostatniego koncept albumu Hipertrofia. Z każdą sekundą utwierdzałem się w przekonaniu, że stoję właśnie przed zespołem niebagatelnym i wybranie się na ten koncert to cholernie dobry wybór. Piotr Rogucki okazał się być wspaniałym performerem i wokalistą. Rzekłbym, odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Żałuję, że przesadne ilości dymu uniemożliwiły mi przyjrzenie się pracy perkusisty. Żałuję również, że nagłośnieniowcy mieli problem z nagłośnieniem gitar. Jeden z moich kompanów po koncercie żalił się, że momentami wręcz musiał dorabiać sobie melodię, ponieważ trudno było ją usłyszeć. Również i mnie coś tam nie pasowało.
Zadziwiła mnie solidna niegęstość tłumu. Spodziewałem się dużej frekwencji, lecz ścisku nie było.
Po intensywnym fragmencie koncertu zawierającym m.in. piosenki: Trujące rośliny, Tonacja (sygnał z piekła), Ostrość na nieskończoność przyszedł czas chwilę oddechu. Jak chwila oddechu to oczywiście nie mogło zabraknąć utworu z debiutu – Spadam. Cieszę się, że nie zabrakło Pana Leszka Żukowskiego. Darzę go wielkim sentymentem. Moje pierwsze ochy i achy względem Comy zostały skierowane właśnie w stronę tego kawałka. Delikatny deszcz padający w trakcie wykonywania Leszka Żukowskiego dodał niesamowitego wrażenia dramatyczności i niepowtarzalnego klimatu. Wielu osobom mogło skojarzyć się z teledyskiem do tej piosenki, w którym podobnie mamy do czynienia ze zjawiskiem płaczącego nieba. To było bardzo zacne.
Bisowali. Bis był nieunikniony, chociaż ludziska dostali już nieźle w kość, w setliście Roguckiego i spółki znalazły się jeszcze 3 utwory: Święta, Cisza i Ogień oraz zwieńczający koncert anglojęzyczny F.T.M.O. pojawiający się na ścieżce dźwiękowej filmu Skrzydlate Świnie.
Z czystym sumieniem stwierdzam, że warto było czekać ileś tam pieprzonych lat, aby w końcu zobaczyć Comę w dobrej formie muzyczno-fizycznej. Coma to gwarancja świetnego koncertu.

Pozwolę sobie na wycieczkę osobistą, w której chcę raz jeszcze podziękować znajomym studentom Polibudy za przenocowanie i wzorową, gospodarską gościnność!

czwartek, 12 maja 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XXI

W ten piękny majowy dzionek wycyrklowałem z coverem, który na 99% usłyszę dziś na żywca. 12 maja w Gliwicach w ramach Igrów 2011 zagrają tuzy polskiej sceny muzycznej: Lao Che, Acid Drinkers i Coma.
Teraz pytanie. Który band z wymienionych najbardziej słynie z wysokiej aktywności coverowej? Tak jest! Kwasożłopy!
Acid Drinkers mają w swoim dorobku znaczną ilość coverów i to nie byle jakich! Dajmy na to wysokiej klasy przeróbka legendarnego hitu Pink Floyd, który uważałem za jeden z takich utworów, których nie wolno ruszać i broń Panje Borze nagrywać po swojemu. Zdziwiłem się, gdyż obok covera Korna wersja Acidów cholernie daje radę. Co jeszcze? Chociażby Satisfaction Stonesów, Proud Mary Creedence Clearwater Revival albo Hit The Road Jack Ray'a Charlesa z najnowszej płyty Kwasożłopów Fishdick Zwei - The Dick Is Raising Again zawierającej same covery.
Na wspomnianej płycie pojawia się przeróbka utworu Love Shack grupy The B-52's. Miodzio!
Piosenka została nagrodzona Fryderykiem w kategorii piosenka roku.
Warto wspomnieć, że w tym roku Acid Drinkers otrzymali aż 4 Fryderyki. Za Love Shack, za grupę roku, za metalowy album roku (Fishdick Zwei - The Dick Is Raising Again) i oprawę graficzną tegoż albumu.




Acid Drinkers + akcent Tarnogórski.
Ania Brachaczek znana chociażby z zespołu Pogodno i Biff pochodzi z Tarnowskich Gór. Nasza dziołszka! ;D

No i wreszcie po 6-7 latach zobaczę w końcu na żywo Comę, której kibicuję od pierwszego odsłuchu Leszka Żukowskiego ;] Do zobaczenia/usłyszenia Como ;D

niedziela, 8 maja 2011

Crystal Fighters za free?! (ze wskazaniem na "!")

Tytuł wpisu cytuje słowo w słowo (znak interpunkcyjny w znak interpunkcyjny ;D) jaka była moja reakcja na całkiem niekiepską wiadomość, która dotarła do mnie gdzieś koło czwartku lub piątku. Bardziej w czwartek chyba... Albo piątek? Mniejsza o to.
W każdym razie mamy do czynienia z informacją, że palce lizać ;) Dostąpimy okazji do doświadczenia za darmochę (kompletną darmochę!) szanowanego w świecie muzycznym, gorącego zjawiska elektronicznego powstałego w słonecznej Hiszpanii - Crystal Fighters! Koncert Crystal Fighters oraz polskiego Rubber Dots ma mieć miejsce 21 maja w Katowicach na ul. Mariackiej. Rubber Dots zacznie grać o 19:00 a goście z Hiszpanii planowo mają rozpocząć o 20:00. Event zostanie zorganizowany pod szyldem Tak! Katowice - Tymczasowa Akcja Kulturalna.

Powiem Wam, że z radości rypnąłbym salto, lecz tyćku kręgosłup mnie napiernicza. Zespół Crystal Fighters solidnie zatrząsł moją muzyczną czasoprzestrzenią i automatycznie dołączył do grona zespołów, które trzeba zobaczyć na żywca. Genialne połączenie muzyki elektronicznej, dance-punka i dajmy na to baskijskiego folku stworzyło niezwykle smakowity muzyczny kąsek. Debiutancki LP Crystal Fighters - Star Of Love bardzo przypadł mi do gustu. Człek się naczytał jakie to oni zacne koncerty odprawiają. Słowo "odprawiają" pojawia się w pełni świadomie, gdyż ich gigi są podobno swoistymi przedstawieniami. Chętnie zweryfikowałbym naocznie/nausznie tę powielającą się w wielu miejscach informację. Będę miał na to okazję 21 maja.




I jak? Nie usiedzisz, no! ;D

Kto się wybiera rąsia w górę!