Na okładce widzimy arbuz przekrojony w taki sposób, aby z
cięć powstała pacyfka. Tytuł minialbumu - EP Delicious. Cóż, nazwa mini albumu z 4 utworami zobowiązuje. Jest przepysznie. Sprawcami
tegoż dzieła są czterej młodzi ludzie z Wielkiej Brytanii. Młody zespół Peace podał
na tacy smakowite kąski.
Epkę zaczynamy od krótkiego, bo prawie 2 i pół
minutowego Ocean’s Eye. Konkretny kawałek przywołujący dokonania chociażby
legendarnego Oasis. Następnie zgrabnie
przechodzimy do kolejnej perełki z EP Delicious jaką jest piosenka Bloodshake (wcześniej
znana jak Bblood). Nad Bloodshake unosi się duch zespołu Foals, co mnie osobiście
bardzo raduje. Tym bardziej cieszy mnie, że w tym utworze Peace próbuje wpleść
w indie rocka pierwiastek grunge’owego brudu. Zgrabnie i umiejętnie. 3 utwór na
EPce to California Daze. Następny hicior. Muszę przyznać, że Harry Koisser
wokalista i gitarzysta Peace nie ma się czego wstydzić. Szczególnie w
California Daze pokazuje, co potrafi zdziałać przy mikrofonie. Towarzysze
zacnie mu wtórują. Na początku troszkę irytowały mnie chórki, ale później
odnalazłem w nich urok i czar. Zamykająca EP Delicious piosenka 1998 to cover
piosenki… trance’owej. Tak, tak. Kwartet z UK wziął na warsztat trance’owy utwór
Binary Finary. Efekt? Powstało indie-shoegaze’owo-post-rockowe, rozbudowane 10 minutowe
cacko, od którego ciężko oderwać ucho. Przy odsłuchu 1998 10 minut wydaje się
chwilą, a i syndrom ciarzastości się zdarza.
Wyczytałem, że pierwszy chrzest bojowy Peace ma już za sobą. Koncertowali wraz z Manic Street
Preachers i Mystery Jets. Album długogrający mają zamiar wydać w 2013 roku. Oby
LP był równie przepyszny jak EP. Jak to zwykle w takich sytuacjach mawiam: nie spieprzcie potencjału Panowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz