Jazz Club Hipnoza. Kiedy ostatnio przekroczyłem muzyczne progi katowickiej Hipnozy? Aż wstyd się przyznać, ale ostatni raz na koncercie byłem tam w 2010 roku. 24 września i gorrrący koncert The Whitest Boy Alive - pamiętam jakby to było wczoraj. Po 4 latach wróciłem do Hipnozy za sprawą tajemniczego, zagadkowego i bardzo obiecującego polskiego projektu BOKKA, aby doświadczyć empirycznie jak ich muzyka brzmi na żywo.
Nie lubię pisać źle o polskich projektach muzycznych, ale tym razem subiektywizm zmusza mnie do dorzucenia pół łyżki, no maksymalnie jedną łyżkę dziegciu do beczki miodu. Dzień po koncercie przesłuchałem sobie debiut zespołu BOKKA i utwierdziłem się w przekonaniu, że kawałki zgromadzone na tejże płycie można było zagrać nieco lepiej. Może za mocno napompowałem sobie balonik z napisem BOKKA? Odnoszę wrażenie, że anonimowość/tajemniczość/zagadkowość obróciła się przeciw nim. Jednak jak można artyście spojrzeć w oczy to jakoś tak człowiek bardziej mu wierzy. Rozumiem, że założeniem zespołu jest utrzymanie takiego stanu rzeczy. To dziwne uczucie nie wiedzieć kto zacz. Członkowie zespołu przyodziali białe kostiumy ochronne, a część twarzy osłaniali czymś na kształt maski do nurkowania. Nie ukrywam, że bardzo, ale to bardzo duży wpływ na odbiór koncertu miało ogromne spóźnienie. Wszędzie można było natknąć się na komunikat jakoby planowo koncert miał się rozpocząć o godzinie 20:00. Pierwsze dźwięki generowane przez zespół zarejestrowałem koło 21:10. Po fakcie dowiedziałem się, że godzina rozpoczęcia została zmieniona na 21:00. Osobiście nigdzie nie natknąłem się na taką informację. System komunikacji ewidentnie zawiódł. Szkoda, bo miało to wpływ na mój odbiór koncertu. Zniecierpliwienie dało o sobie znać.
Na początku koncertu zespół zdawał się być sztywny. Nawet świetny kawałek Town of Strangers zabrzmiał nieciekawie. Drugie wykonanie na bis było o wiele korzystniejsze. BOKKA to projekt specyficzny. Członkowie celebrują swoją anonimowość, tworzą niewidoczną barierę poprzez brak bezpośredniej interakcji słowem mówionym. Pojawiały się tylko komunikaty pisane na wizualizacjach w tle. Słabsze wrażenie próbuję też wytłumaczyć brakiem doświadczenia koncertowego. Mam świadomość, że jest to ryzykowne, bo nie mam pojęcia kto tworzy ten zespół. Zapewne nie są to początkujący muzycy. Chodzi mi tutaj o brak ogrania koncertowego już jako BOKKA. Z każdym koncertem powinno być lepiej.
Muszę oddać szacunek dla Pani na wokalu. Ma coś z Karin Dreijer i to jest duży, olbrzymi wręcz komplement. Bez dwóch zdań oceniam Ją jako najjaśniejszy punkt projektu BOKKA. Koncertowa setlista zawierała zarówno utwory z debiutu jak i nowe spoza tego wydawnictwa. Przyznaję, że nieznane utwory brzmiały niezwykle zacnie. Chętnie posłuchałbym ich w wersji studyjnej. Sugeruję jednak, by nie spieszyć się z kolejnym wydawnictwem. Spośród utworów znanych z debiutu z 2013 roku wyróżniam wykonanie utworu Reason oraz K&B. Tak jak wspomniałem drugi wykon hiciora Town of Strangers też był całkiem, całkiem. Skłamałbym gdybym napisał, że nie było momentów. Fragmentami dałem się wciągnąć do ich kosmosu. Początek koncertu był niepewny. Końcówka była jednak pewniejsza. Nagłośnienie też nie pomagało. Za dużo basu. Zdecydowanie. Myślę, że subtelniejsze brzmienie bardziej by im pasowało.
Na tę chwilę czuję niedosyt, ale daję im czas. Powtarzam to o czym pisałem wcześniej. Z koncertu na koncert powinno być coraz lepiej. Pierwsze koty za płoty i w ogóle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz