Nowy rok, nowe nadzieje, nowe wzloty i upadki. Nowi ludzie, nowe doświadczenia, nowy kalendarz, heh ;P Ale przede wszystkim nowa muzyka!
Od jakiegoś czasu pojawiają się głosy z obozu Queens of the Stone Age jakoby chłopaki pracowali nad następczynią Era Vulgaris z 2007 roku. Nareszcie!
Mistrz Josh Homme (słowo Mistrz pojawia się w pełni świadomie) gitarzysta i wokalista QotSA ostatnimi czasy był pochłonięty projektem Them Crooked Vultures (muzyczna supergrupa w składzie: Dave Grohl - perkusja Nirvany, John Paul Jones - bas Led Zeppelin i wspomniany Josh Homme członek Kyuss, Eagles of Death Metal i QotSA). A z kolei inny członek Queens of the Stone Age Dean Fertita udzielał się w kapelach Jacka White'a: The Raconteurs i The Dead Weather.
Niniejszym ogłaszam, że elementy składowe Queens of the Stone Age zebrały się w kupę i zaczynają tworzyć nowy album. Oby dorównał fantastycznemu Songs for the Deaf z 2002 roku. A jak już nagrają płytę to nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby wpadli do Polski, prawda? ;)
Poniżej mój ulubiony kawałek z wcześniej wspomnianej płyty. Na ten nowy, już 2011 rok (cholera jak ten czas leci ;P) Go With the Flow. Enjoy!
I szczęśliwego Nowego! Co by nie zawiódł muzycznie i żeby się dobrze żyło, hej!
W ostatni czwartek 2010 roku skupimy się na naszym podwórku.
Dzisiaj cover polsko-polski. Stanisław Sojka vs T.Love. Starcie polskich gigantów muzycznych.
Kilka słów o Panu Stanisławie. Lata temu, gdzieś koło 2003 roku miałem przyjemność usłyszeć Go na żywca. Zaprawdę powiadam Wam niezapomniany wieczór. Bez dwóch zdań. Genialny muzyk. Nigdy nie zapomnę widoku Jego skupionej do granic możliwości, zlanej potem twarzy i palców roztańczonych na biało-czarnej klawiaturze. Nie trzeba było być znawcą, żeby dojść do wniosku, że On i muzyka to jedność.
Jestem zdania, że Soyka to Artysta przez duże "A".
Cover piosenki Wychowanie, zespołu T.Love bardzo, bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu. Chapeau bas!
Jest takie przedsięwzięcie, które począwszy od 2003 roku elektryzuje cały świat muzyczny. Krytycy muzyczni oraz ludzie siedzący w branży fonograficznej przygotowują listę debiutujących, obdarzonych dużym potencjałem, utalentowanych wykonawców, którzy mogą w danym roku mocno namieszać na rynku muzycznym. Działa to tak, że wstępna lista kandydatów pojawia się w grudniu, a na początku stycznia poznajemy 10 laureatów (w edycji Sound of 2010 było tylko 5). Następnie przez cały rok obserwujemy czy rzeczywiście wykonawcy spełnili pokładane w nich nadzieje.
Przez lata w Sound of... przewinęło się mnóstwo świetnych zjawisk muzycznych. Zwycięzcami zostali m.in. 50 Cent, Keane, Mika i Adele. Z kolei w ścisłych czołówkach znajdowali się np. Yeah Yeah Yeahs, Franz Ferdinand, Bloc Party, Klaxons, White Lies, Florence + the Machine, Hurts... Można wymieniać i wymieniać.
W tym roku na łamach BBC została ogłoszona lista 15 wykonawców, których kariera w 2011 może wystrzelić. Oto lista nominowanych do rankingu Sound of 2011:
- Anna Calvi
- Clare Maguire
- Daley
- Esben & the Witch
- Jai Paul
- James Blake
- Jamie Woon
- Jessie J
- Mona
- Nero
- The Naked and Famous
- The Vaccines
- Warpaint
- Wrecht 32
- Yuck
Pozwoliłem sobie podkreślić moich faworytów.
Pan Boltz pierwszą piątkę widzi w następującej kolejności:
1. James Blake
Zaledwie 22-letni producent muzyczny specjalizujący się w muzyce elektronicznej. Muzyczna miłość od pierwszego usłyszenia ;)
2. Warpaint
Art-rockowy girlsband z Los Angeles. Dziewczyny łączą elementy shoegaze i post-punka, przy czym przeplatają jeszcze wszystko psychodelią. Jestem na tak!
3. Jai Paul
Długo szukałem słowa, które dobrze opisze tego jegomościa. Uważam, że najlepiej pasuje do niego określenie - intrygujący. Mega pozytywne zaskoczenie muzyczne. Subtelne "Don't fuck with me, don't fuck with me" chodzi za mną od kilku dni ;D
4. Nero
Poniższy kawałek prawie rozsadził moje głośniki. Mocarny dubstepowy bass przeszył mnie na wylot.
5. Jessie J
Tak trochę na przekór. Bliżej mi do The Naked and Famous, ale coś mi się wydaje, że Jessie J może namieszać w stawce. Silna kobita, która po trupach i tak osiągnie sukces.
Jeszcze muszę dodać, że ubolewam nad faktem, że nie mamy żadnego porządnego gitarowego wymiatacza w stawce.
Czekam z niecierpliwością do stycznia. Ciekaw jestem kogo muzyczna brać wybierze.
A Wy na kogo stawiacie?
"Co do cholery ten kawałek robi na boltzowym blogu?!" Też sobie zadaję to pytanie ;D
W boltzowej muzycznej czasoprzestrzeni takie hardkorowo popowe kawałki są jak śladowe ilości orzeszków arachidowych w paczkach czipsów. Cóż...
Jeszcze przed okresem w którym radio głównie serwowało świąteczne szlagiery miałem okazję trafić na piosenkę z imponującym wokalem. Że aż sobie przystanąłem i skusiłem się wsłuchać w płynące z głośnika dźwięki. Paniunia wyzywała mnie od fajerwerka. Powaga. Sposób w jaki mnie wyzywała naprawdę był godny podziwu. Pokojarzyłem fakty i wyszło na to, że będzie to Katy Perry i ten jej nowy hit Firework.
Wokal Katy rozwalił mnie na łopatki. Myślę sobie: "Tia, powodzenia w wykonywaniu tej piosenki na żywo." A tutaj zdziwko. Wyszukałem lajfkę z występu u Lettermana i kurczę o dziwo, dała radę. Szczerze powiedziawszy myślałem, że kompletnie położy ten kawałek. W dobie tych wszystkich ulepszaczy głosu sądziłem, że wersja studyjna będzie ośmieszać Katy Perry na koncertach.
Nie ma to tamto. Ciekawa kompozycja. Od czasu Alejandro Pani Gagi nic z tych RMF FMowych, popowych wydziwadeł mną tak nie poruszyło.
A poza tym, nie oszukujmy się - jest na czym oko zawiesić. Katy przykuwa męski wzrok ;)
P.S. W najbliższych dniach na moim blogu pojawi się prawdziwy konkret. Także, czuwajcie ;D
CCC - speszyl edyszyn, bo jutro 24.12, a pojutrze 25.12, a po pojutrze 26.12. Wiecie o co się rozchodzi.
Cover świątecznej piosenki, bez której podobnie jak z kultowymi filmami o Kevinie, który jakoś tak wychodziło, że ostawał się sam, święta nie były by takie same.
Przez niektórych znienawidzona, przez niektórych kochana. Część ludzi zarzeka się, że wręcz gardzi tą piosenką, a tak naprawdę mimowolnie nuci ją sobie podczas przedświątecznych porządków, zakupów albo innych czynności stricte związanych z przedsięwzięciem bożonarodzeniowym. Kawałek uznawany, za zwiastun nadchodzących świąt. Gdy usłyszysz ten przebój w radiu to znaczy, że za niedługo Boże Narodzenie. Pewnie już wiecie o jakiej piosence mówię (piszę). Tak jest! Last Christmas zespołu Wham!.
Autorem covera jest pochodzący z Norwegii Erlend Øye. Chudziutki, obdarzony wielkim talentem muzycznym, niepozornie wyglądający waćpan z dużymi okularami na nosie i wiecznie rozmarzonym wzrokiem. Erlend udziela się w The Whitest Boy Alive, Kings of Convenience i występuje solo. Tutaj muszę powiedzieć (napisać, whatever ;P), iż jestem wielkim fanem The Whitest Boy Alive. Chłopaki odwalają kawał dobrej roboty. A jak grają na żywo! Miodzio. Poświęcę im kiedyś dłuższy wpis.
Skupmy się jednak na coverze. Chłopina nadał tej piosence nowy wymiar. Pokazał, że można zmierzyć się z legendą i nie siląc się na producenckie dziwadła dorównać oryginałowi. Bardzo mi smakuje ta akustyczna wersja świątecznego evergreena.
To jak byśmy się już nie widzieli, życzę Wam Wesołych, okraszonych Waszą ulubioną muzyką Świąt ;)
May I have your attention please! Wstawka z angielszczyzny, bo i gość z zagranicy. Prosto z USA.
29 stycznia Tarnowskie Góry zaszczyci swoją obecnością brooklyński zespół New Idea Society. NIS będzie kolejną gwiazdą, cyklu posTroCK zainicjowanego przez Tarnogórskie Centrum Kultury. Warto zaznaczyć, że koncert w Tarnowskich Górach będzie JEDYNYM koncertem New Idea Society w Polsce.
Ich twórczość zasługuje na miano mieszanki wybuchowej. Cechują się tym, że posiadają umiejętność łączenia stylistyki post-rockowej z chociażby indie popem albo klimatami elektronicznymi. Nie skłamię stawiając tezę, że chłopaki z Brooklynu lubią poeksperymentować.
New Idea Society ma w swoim dorobku 3 płyty długogrające i jedną EPkę. Debiutancką płytę You Are Awake or Asleep wydali w 2005 roku. Następczyni debiutu pojawiła się w 2007 i nosi nazwę The World is Bright and Lonely. Trzecia płyta, Somehow Disappearing ujrzała światło dzienne w sierpniu tego roku. w międzyczasie zaserwowali fanom EPkę pod tytułem Quiet Prism.
Wokalista Mike Law przyznaje się do inspiracji takim osobistościami jak Fugazi, PJ Harvey, czy Robert Smith z The Cure. Śpiew wokalisty nadaje twórczości brooklyńczyków dodatkowego kolorytu. Frontman New Idea Society może pochwalić się bardzo intrygującym wokalem. Przyjdziecie, sprawdzicie, przekonacie się.
Ważnym elementem amerykańskiej kapeli są instrumenty klawiszowe. Niekiedy zgrabnie zakamuflowane, pobrzmiewające gdzieś tam w tle świetnie współgrają z klimatycznym wokalem Mike'a Lawa. Na ostatnim w dorobku zespołu albumie Somehow Disappearing zawierającym 12 wpadających w ucho kawałków od których trudno się oderwać nie brakuje również gitar. We fragmentach okraszonymi wstawkami gitarowymi amerykanie udowadniają, że i na gitarach grać potrafią. Mike Law zapytany o swoją ulubioną piosenkę z nowego krążka miał dylemat czy wybrać Halluminations czy Disappearing. Mnie osobiście bardzo trudno jest wybrać najlepszą piosenkę z najnowszego albumu formacji NIS. Tak jak wspomniałem longplay obfituje w zacne kawałki. Już nie mogę się doczekać aby wysłuchać tych kompozycji na żywo.
Chłopaki zapowiadają, że podczas europejskiej trasy koncertowej wzniosą się na wyżyny i będą w świetnej formie. Trzymamy za słowo;)
Święta, święta! Ludziska sprzątają swoje domostwa, ozdabiają je różnymi świątecznymi ciuciołami i zaopatrują się w taką ilość artykułów spożywczych, że później mają problem z ich pochłonięciem. Czymże byłyby święta bez zapachu twardego jak skała piernika, włażącego między zęby maku, wielogodzinnych dysput czy światełka na choince są dobrze założone czy może jednak je przełożyć albo filetu z mintaja, w którym jak sama nazwa wskazuje ość na ości ość podpiera. O, albo taki kompot z suszu czarujący smakiem kurzu. Czysta magia świąt, Moi Mili.
Z dniem dzisiejszym magia świąt zagości również na moim blogu. Wrzucam nieodłączny bożonarodzeniowy hit - Silent Night
Ale ze mnie gapa. Zapomniałem dodać, że to dosyć nietypowa wersja ;]
Ujmę to w ten sposób. Jeżeli trafia do mnie muzyka zupełnie nie z moich tzw. klimatów to naprawdę coś musi w niej tkwić. W sumie wcale się sobie nie dziwię. Dubstepowa supergrupa nagrała cholernie wpadający w ucho album. Skream, Benga i Artwork stworzyli elektroniczny projekt Magnetic Man. Dowiedziałem się, że każdy z nich jest odpowiedzialny za inną sekcję. Dorwałem się również do informacji, że Skream czuwa nad sekcją perkusyjną i loopami, Benga zajmuje się bassem, a Artwork spina wszystko główną ścieżką i samplami. Chociaż nie jestem pewien w 100% czy jest to prawda. Mam wątpliwości co do roli Skreama i Bengi.
No nic, w każdym bądź razie projekt trójki DJów i producentów z Wielkiej Brytanii zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Na swojej płycie nazwanej po prostu Magnetic Man nie bali się poeksperymentować i momentami nieco uciekali od swoich dubstepowych korzeni. Na Magnetic Man nie zabrakło zaproszonych gości. Przysłowiowe 3 grosze do debiutanckiej płyty chłopaków z UK dorzucili m.in. Katy B i John Legend.
Chciałbym abyście i Wy spróbowali mojego nowego odkrycia.
Proponuję kawałek Perfect Stranger z gościnnym udziałem Katy B.
29 listopada 2010 roku w Tarnowskich Górach miało miejsce niebagatelne wydarzenie. Stężenie post-rocka na metr kwadratowy sięgnęło zenitu. Mury Tarnogórskiego Centrum Kultury przesiąknęły post-rockowymi dźwiękami. W ostatni poniedziałek listopada odbyła się pierwsza odsłona cyklu posTroCK. Na kameralnej scenie "Czarnej Obcej" na co dzień świątyni kinomaniaków, pojawiły się dwa zespoły z USA: Bostoński Irepress i pochodzący z Massachusetts Constans.
W tym miejscu chciałbym zwrócic się do ludzi którzy pojawili się 29 w TeCeKu.
Drodzy Tarnogórzanie i goście spoza Tarnowskich Gór, jestem z Was dumny! 29 listopada wypełniliście po brzegi kameralną salkę Tarnogórskiego Centrum Kultury. Pomieszczenie pękało w szwach. Frekwencja dopisała.
Cieszę się, że ludziska otwierają swoje umysły, znajdują czas i pieniądze na tego typu przedsięwzięcia. Kłaniam się Wam w pas ;]
Na pierwszy ogień poszedł Irepress. Chłopaki z Bostonu wysoko powiesili poprzeczkę. Energiczni a za razem skupieni muzycy nie zlekceważyli widzów i pokazali to co mają najlepsze. Chłopaki skutecznie hipnotyzowali fragmentami stonowanymi, w których owocna współpraca obu gitarzystów przyprawiła mnie dwukrotnie o ciarki na plecach. Z kolei w dominujących, mocniejszych fragmentach koncertu, piątka amerykanów tworzyła prawdziwą ścianę dźwięku, wpędzając w kompleksy nie jeden polski jak i zagraniczny band ich pokroju. Odniosłem wrażenie, że publika najchętniej poskakała by przy ich twórczości lecz zamontowane kinowe krzesełka ograniczyły ich ruchy do rytmicznego tupania i zachowawczego potrząsania głową. Jedyne do czego mogę się przyczepić to do sporadycznych zaśpiewek, okrzyków klawiszowca i basisty, które moim zdaniem były zbędne. Ich muzyka mówi sama za siebie. Tekst jest niepotrzebny. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że chętnie wybrałbym się na ich koncert jeszcze raz.
Po chwili przerwy anonsowana na gwiazdę wieczoru kapela Constans wkroczyła na scenę i rozpoczęła kolejną część post-rockowej uczty. Okazało się, że Irepress powiesił poprzeczkę na tyle wysoko, że Constans miał nie lada problem ją przeskoczyć. Twórczość Constansu jak na klimaty post-rockowe obfituje w dużą ilość wokali, ale niestety ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Koncert tria z Massachusetts był mocniejszy, mroczniejszy i zdecydowanie głośniejszy. Perkusista postanowił dać z siebie 120% i notorycznie, przesadnie maltretował swoje perkusjonalia. W sumie z występu zespołu Constans zapamiętałem głównie drummera. Muzycznie niczym się nie wyróżnili. Ot taki amerykański band.
Z niecierpliwością czekam na druga odsłonę TeCeKowego cyklu posTroCK. Pierwszą odsłonę uważam za udaną.
Do posłuchania jeden z najlepszych kawałków kapeli Irepress. Diaspora w wersji studyjnej smakuje prawie tak samo dobrze jak na żywo.
Słowo się rzekło, klamka zapadła, a mleko się wylało. Co by nie było, że słowa nie dotrzymuję i że ohydnym Boltzem jestem, zaprezentuję Wam obiecany w poniedziałek cover kawałka One stworzonego przez Swedish House Mafia.
Autorami przeróbki są ludzie z Wielkiej Brytanii. Jest ich pięciu. Pochodzą z Oxfordu. Nagrali dotychczas dwa albumy, Antidotes i Total Life Forever. W moim debiutanckim blogowym wpisie napisałem, że grają coś co jeszcze nie zostało poprawnie nazwane. Przyznaję, nieco przesadziłem. Ostatnio jakoś tak mi się nasunęło określenie post-math i ośmielę się stwierdzić, że to określenie wcale nie jest taki złe.
O kim mowa? Tak jest. Mowa o zespole Foals.
Wybaczcie, że już któryś tam raz przywołuję Foalsiaków. Genialni są, no. Widzę w nich pieprzony potencjał i będę ich reklamować do utraty tchu.
Poza tym cover One jest całkiem, całkiem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zresztą sami oceńcie.
Siedzę sobie kulturalnie w domowym zaciszu. Telewizor świergoli gdzieś tam w tle aż tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy me uszęta rejestrują znajome dźwięki. Niezwłocznie kieruję wzrok w stronę telewizora. Któż to raczył użyć piosenki Helicopter brytyjskiego bandu Bloc Party? Tak więc, kawałek Helicopter okrasił najnowszą reklamę pewnego polskiego browaru. Nie zmuszajcie mnie, żebym napisał, że chodzi o Żywiec. Ups ;P Co prawda nie przepadam za tą marką, twierdzę nawet, bez obrazy, że jest to piwo dla starych chłopów, ale składam wyrazy uznania za dobór kawałka do reklamówki.
Także jakby ktoś pytał to w najnowszej reklamie piwa Żywiec pojawia się kawałek zespołu Bloc Party - Helicopter.
Bloc Party darzę olbrzymim sentymentem. Moim zdaniem odcisnęli znaczące piętno na muzyce alternatywnej. Debiutancka płyta Silent Alarm z której pochodzi m.in. Helicopter zajmuje wysokie miejsce w boltzowym rankingu płytowym.
W poprzednim poście z 6 grudnia napisałem, że Jutro będzie nowy dzień i zakładam, że gorszy od dzisiejszego być nie może. A jednak... Zapeszyłem. 7 grudzień nie odpuścił. Podobnie było z następnymi dniami. Częstotliwość niepowodzeń i niefartowności poprzedniego tygodnia sprawia, że nawet najtwardszy skurczybyk wymięka.
Podsumowując przeszły tydzień powiem tylko, że kocham złośliwość rzeczy martwych. Żywych też.
Było, minęło. Zgłaszam gotowość, melduję się na stanowisku, podnoszę rękę i wykrzykuję głośne "obecny!" przy wyczytywaniu listy obecności. Wracam do rzeczywistości wirtualnej. Pan Boltz is back! ;D
Najjaśniejszym elementem przeszłego tygodnia (a fuj!) był kawałek, który gdzieś już słyszałem tylko za Chiny Ludowe nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Będąc w pewnym miejscu w pewnym czasie (odrobina tajemniczości nie zaszkodzi ;)) usłyszałem znajomo brzmiący kawałek. Tradycyjnie zerwałem kontakt ze światem na jakieś 10 sekund i rozpocząłem prowadzić muzyczny research w boltzowym umyśle. Zrywając kontakt ze światem byłem w trakcie wymagającej skupienia czynności, ale cóż muzyka ma pierwszeństwo. Tak czy siak nie dawało by mi to spokoju. Tak już mam, że jak usłyszę coś intrygującego to dociekam co to było.
Poszukiwania okazały się być owocne. Co prawda znam ten kawałek z przeróbki, a nie z oryginału, ale dałem radę i w mojej wewnętrznej wyszukiwarce wujaszka Boltza w rubryce wykonawca wyświetliła się nazwa Swedish House Mafia, a w rubryce tytuł One.
Wyżej wspomnianą przeróbkę usłyszycie w czwartek ;)
Ten dzień jeszcze się nie skończył, ale spokojnie mogę stwierdzić, że takie paskudne pod każdym względem dni jak ten zdarzają się niezwykle rzadko. No, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz... Jutro będzie nowy dzień i zakładam, że gorszy od dzisiejszego być nie może. Ale nie o tym, nie o tym.
Jest taki waćpan. Amerykanin. Darwin Deez, co się zowie. Chłopina komponuje i gra na własnoręcznie stuningowanej 4 strunowej gitarze elektrycznej. Przezacny jegomość. Wystarczy na niego spojrzeć i od razu człowiek wie, że ma do czynienia z osobnikiem niebagatelnym. Chudzina z oldschoolowym wąsikiem i burzą loków okiełznaną czymś na kształt sznurówkowej opaski. Stwierdzając, że Darwin jest oryginalny wcale nie mijam się z prawdą. Ba, trafiam w sedno. Otóż, oprócz oryginalnego wyglądu tworzy również niepowtarzalną muzykę. Cała tajemnica pewnie tkwi w niespotykanym brzmieniu tej jego stunigowanej gitary. Deez umiejętnie przekuwa proste melodie w ociekające zjawiskowością kawałki. Na płycie znajdziemy energetyczne, nieprzekombinowane, niekiedy kipiące naiwnością piosenki, które sprawiają, że mimowolnie wystukujesz ich rytm. Debiutancka płyta Darwina Deeza zatytułowana po prostu Darwin Deez jest swoistą kopalnią wpadających w ucho piosenek. Polecam!
Teraz mam problem. Klęska urodzaju. Tak jak wspomniałem na debiutanckim albumie Darwin zaserwował nam mnóstwo godnych uwagi kawałków. Wybrać jeden - ten najnajnajulubieńszy z najnajulubieńszych to nie lada wyzwanie.
Po chwili namysłu wybieram Radar Detector. Pragnę zwrócić uwagę, że teledysk wydaje się być dość niczego sobie.
Jak nie spieprzy swojego potencjału ma szansę zajść cholernie wysoko. Nie spieprz tego Darwin!
Żeby dobrze przedstawić syndrom nie dotarcia na czas z powodu muzycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni, przedstawię Wam przykład z boltzowego życia wzięty. Zatem:
Jest godzina 19:45 - Śpieszę się. O 20:00 umówiłem się na mieście, ale decyduję się sprawdzić, co tam nowego w muzycznym świecie słychać. "Ooooo, nowy kawałek Crystal Castles. Baptism. Kiedyś wiedziałem, o co w tym baptyźmie chodziło, ale zapomniałem. Whatever. Zapuszczamy. Ojacie, mega fest zacny kawałek! Posłucham jeszcze raz. Hmmm, ten kawałek wymaga głębszej analizy. Play again. Czad! Z każdym odsłuchaniem piosenka, co raz bardziej mi się podoba." Godzina 20:07 - nagłe przebudzenie. "O rany, ależ ten czas zleciał. Jestem spóźniony!"
Są takie piosenki, które wytwarzają pewne niewidzialne przyciąganie i sprawiają, że tracimy kontakt z otoczeniem na jakiśtam czas. Bywa, że wcale nie są genialnymi kawałkami tylko po prostu intrygują. Bywa również, że są to utwory wyśmienite i oderwanie się od nich to prawdziwa sztuka. Zahaczamy tutaj o syndrom zapętlenia muzycznego, o którym już miałem przyjemność wspomnieć.
95% moich spóźnień na umówione wcześniej spotkania zawdzięczam tytułowemu syndromowi. Zaznaczam, że raczej nie słynę z permanentnych spóźnień. Szanuj czas innych, inni będą szanować Twój. Czy jakoś tak.
Jak już wspomniałem o Crystal Castles to proszę bardzo. Baptism - przykładowy czynnik wpływający na syndrom nie dotarcia na czas z powodu muzycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni.
...System Of A Down! Co ja będę dużo pisał. Sami zobaczcie co znalazłem na oficjalnej stronie internetowej System Of A Down.
Hello All,
We are excited to announce that System will be playing some dates together in 2011.
We also want to thank you for your loyalty and support, not only to System Of A Down, but to all of our solo efforts as well. We have no master plan of sorts - we are playing these shows simply because we want to play together again as a band and for you, our amazing fans.
We look forward to seeing all of you!
Peace,
System Of A Down
Niech mnie kule biją niech mnie kaczki zdepcą! Toż to przezacna nowina! Wielki SOAD wraca, aby zrobić swoim fanom dobrze przez uszy. Na koncertowej mapie ponownie pojawia się zespół, który potrafi ściągnąć tysiące ludzi w jedno miejsce i sprawić, by dzień koncertu był przez nich wspominany przez lata.
Na tę chwilę wiemy, że SOAD zaplanował kilka koncertów w Europie. Szczęściarze z m.in. Włoch, Niemiec lub Francji są już pewni występu legendarnego ormiańskiego/amerykańskiego bandu. Nam Polakom pozostaje złożyć rączki, ułożyć ciało w pozycji modlitewnej i modlić się, każdy do swojego Bóstwa w celu ściągnięcia Systemu do Polski.
Mam nadzieję, że ludzie zajmujący się organizacjami koncertów nie pokpią sprawy i zrobią wszystko, by System Of A Down postawił swoje stopy na Polskiej Ziemi.
Koncertowy comeback może być solidnym bodźcem do nagrania nowej płyty. Doniesienia mówią tylko o koncertach, ale nigdy nie wiadomo czy wspólne granie nie natchnie chłopaków do skomponowania nowego materiału. Trzymajmy kciuki.
O tym, że miażdżą na żywo chyba nie muszę wspominać, prawda? ;)
Foals, Foals, Foals... Nie mogłem odmówić sobie przyjemności, ażeby czwartą odsłonę Czwartkowego Cyklu Coverowego poświecić zespołowi Foals. Doceńcie fakt, że i tak długo wytrzymałem. Cover autorstwa, Yannisa i spółki pojawił się dopiero w czwartej części cyklu. Każdy wie, że Foals to mój absolutny numer 1.
Oryginał The Bed's Too Big Without You w wykonaniu The Police jest na tyle charakterystyczny, że chłopakom ciężko było przemycić swoje brzmienie. Tak czy siak, uważam, że piątka z Oxfordu po raz kolejny odwaliła kawał dobrej roboty.
Podczas dzisiejszej Trójkowej audycji "Program alternatywny" gościem był Mikołaj Ziółkowski - organizator m.in. Openera i Coke Live Music Festival. Na pytanie czy na Openerze 2011 pojawi się zespół Foals powiedział, że nie pojmuje ich fenomenu. Jeszcze Pan zrozumiesz, Panie Ziółkowski. Jeszcze Pan zrozumiesz...