piątek, 31 grudnia 2010

Szczęśliwego Nowego!

Nowy rok, nowe nadzieje, nowe wzloty i upadki. Nowi ludzie, nowe doświadczenia, nowy kalendarz, heh ;P Ale przede wszystkim nowa muzyka!

Od jakiegoś czasu pojawiają się głosy z obozu Queens of the Stone Age jakoby chłopaki pracowali nad następczynią Era Vulgaris z 2007 roku. Nareszcie!
Mistrz Josh Homme (słowo Mistrz pojawia się w pełni świadomie) gitarzysta i wokalista QotSA ostatnimi czasy był pochłonięty projektem Them Crooked Vultures (muzyczna supergrupa w składzie: Dave Grohl - perkusja Nirvany, John Paul Jones - bas Led Zeppelin i wspomniany Josh Homme członek Kyuss, Eagles of Death Metal i QotSA). A z kolei inny członek Queens of the Stone Age Dean Fertita udzielał się w kapelach Jacka White'a: The Raconteurs i The Dead Weather.

Niniejszym ogłaszam, że elementy składowe Queens of the Stone Age zebrały się w kupę i zaczynają tworzyć nowy album. Oby dorównał fantastycznemu Songs for the Deaf z 2002 roku. A jak już nagrają płytę to nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby wpadli do Polski, prawda? ;)
Poniżej mój ulubiony kawałek z wcześniej wspomnianej płyty. Na ten nowy, już 2011 rok (cholera jak ten czas leci ;P) Go With the Flow. Enjoy!

I szczęśliwego Nowego! Co by nie zawiódł muzycznie i żeby się dobrze żyło, hej!

czwartek, 30 grudnia 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy VII

W ostatni czwartek 2010 roku skupimy się na naszym podwórku.
Dzisiaj cover polsko-polski. Stanisław Sojka vs T.Love. Starcie polskich gigantów muzycznych.
Kilka słów o Panu Stanisławie. Lata temu, gdzieś koło 2003 roku miałem przyjemność usłyszeć Go na żywca. Zaprawdę powiadam Wam niezapomniany wieczór. Bez dwóch zdań. Genialny muzyk. Nigdy nie zapomnę widoku Jego skupionej do granic możliwości, zlanej potem twarzy i palców roztańczonych na biało-czarnej klawiaturze. Nie trzeba było być znawcą, żeby dojść do wniosku, że On i muzyka to jedność.

Jestem zdania, że Soyka to Artysta przez duże "A".
Cover piosenki Wychowanie, zespołu T.Love bardzo, bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu. Chapeau bas!

wtorek, 28 grudnia 2010

Pan Boltz i Sound of 2011

Jest takie przedsięwzięcie, które począwszy od 2003 roku elektryzuje cały świat muzyczny. Krytycy muzyczni oraz ludzie siedzący w branży fonograficznej przygotowują listę debiutujących, obdarzonych dużym potencjałem, utalentowanych wykonawców, którzy mogą w danym roku mocno namieszać na rynku muzycznym. Działa to tak, że wstępna lista kandydatów pojawia się w grudniu, a na początku stycznia poznajemy 10 laureatów (w edycji Sound of 2010 było tylko 5). Następnie przez cały rok obserwujemy czy rzeczywiście wykonawcy spełnili pokładane w nich nadzieje.
Przez lata w Sound of... przewinęło się mnóstwo świetnych zjawisk muzycznych. Zwycięzcami zostali m.in. 50 Cent, Keane, Mika i Adele. Z kolei w ścisłych czołówkach znajdowali się np. Yeah Yeah Yeahs, Franz Ferdinand, Bloc Party, Klaxons, White Lies, Florence + the Machine, Hurts... Można wymieniać i wymieniać.

W tym roku na łamach BBC została ogłoszona lista 15 wykonawców, których kariera w 2011 może wystrzelić. Oto lista nominowanych do rankingu Sound of 2011:

- Anna Calvi
- Clare Maguire
- Daley
- Esben & the Witch
- Jai Paul
- James Blake
- Jamie Woon
- Jessie J
- Mona
- Nero
- The Naked and Famous
- The Vaccines
- Warpaint
- Wrecht 32
- Yuck

Pozwoliłem sobie podkreślić moich faworytów.
Pan Boltz pierwszą piątkę widzi w następującej kolejności:

1. James Blake
Zaledwie 22-letni producent muzyczny specjalizujący się w muzyce elektronicznej. Muzyczna miłość od pierwszego usłyszenia ;)



2. Warpaint
Art-rockowy girlsband z Los Angeles. Dziewczyny łączą elementy shoegaze i post-punka, przy czym przeplatają jeszcze wszystko psychodelią. Jestem na tak!



3. Jai Paul
Długo szukałem słowa, które dobrze opisze tego jegomościa. Uważam, że najlepiej pasuje do niego określenie - intrygujący. Mega pozytywne zaskoczenie muzyczne. Subtelne "Don't fuck with me, don't fuck with me" chodzi za mną od kilku dni ;D



4. Nero
Poniższy kawałek prawie rozsadził moje głośniki. Mocarny dubstepowy bass przeszył mnie na wylot.



5. Jessie J
Tak trochę na przekór. Bliżej mi do The Naked and Famous, ale coś mi się wydaje, że Jessie J może namieszać w stawce. Silna kobita, która po trupach i tak osiągnie sukces.




Jeszcze muszę dodać, że ubolewam nad faktem, że nie mamy żadnego porządnego gitarowego wymiatacza w stawce.

Czekam z niecierpliwością do stycznia. Ciekaw jestem kogo muzyczna brać wybierze.
A Wy na kogo stawiacie?

niedziela, 26 grudnia 2010

Pan Boltz i hardkorowo popowy kawałek



"Co do cholery ten kawałek robi na boltzowym blogu?!" Też sobie zadaję to pytanie ;D

W boltzowej muzycznej czasoprzestrzeni takie hardkorowo popowe kawałki są jak śladowe ilości orzeszków arachidowych w paczkach czipsów. Cóż...

Jeszcze przed okresem w którym radio głównie serwowało świąteczne szlagiery miałem okazję trafić na piosenkę z imponującym wokalem. Że aż sobie przystanąłem i skusiłem się wsłuchać w płynące z głośnika dźwięki. Paniunia wyzywała mnie od fajerwerka. Powaga. Sposób w jaki mnie wyzywała naprawdę był godny podziwu. Pokojarzyłem fakty i wyszło na to, że będzie to Katy Perry i ten jej nowy hit Firework.
Wokal Katy rozwalił mnie na łopatki. Myślę sobie: "Tia, powodzenia w wykonywaniu tej piosenki na żywo." A tutaj zdziwko. Wyszukałem lajfkę z występu u Lettermana i kurczę o dziwo, dała radę. Szczerze powiedziawszy myślałem, że kompletnie położy ten kawałek. W dobie tych wszystkich ulepszaczy głosu sądziłem, że wersja studyjna będzie ośmieszać Katy Perry na koncertach.

Nie ma to tamto. Ciekawa kompozycja. Od czasu Alejandro Pani Gagi nic z tych RMF FMowych, popowych wydziwadeł mną tak nie poruszyło.

A poza tym, nie oszukujmy się - jest na czym oko zawiesić. Katy przykuwa męski wzrok ;)

P.S. W najbliższych dniach na moim blogu pojawi się prawdziwy konkret. Także, czuwajcie ;D

czwartek, 23 grudnia 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy VI - speszyl edyszyn

CCC - speszyl edyszyn, bo jutro 24.12, a pojutrze 25.12, a po pojutrze 26.12. Wiecie o co się rozchodzi.
Cover świątecznej piosenki, bez której podobnie jak z kultowymi filmami o Kevinie, który jakoś tak wychodziło, że ostawał się sam, święta nie były by takie same.
Przez niektórych znienawidzona, przez niektórych kochana. Część ludzi zarzeka się, że wręcz gardzi tą piosenką, a tak naprawdę mimowolnie nuci ją sobie podczas przedświątecznych porządków, zakupów albo innych czynności stricte związanych z przedsięwzięciem bożonarodzeniowym. Kawałek uznawany, za zwiastun nadchodzących świąt. Gdy usłyszysz ten przebój w radiu to znaczy, że za niedługo Boże Narodzenie. Pewnie już wiecie o jakiej piosence mówię (piszę). Tak jest! Last Christmas zespołu Wham!.

Autorem covera jest pochodzący z Norwegii Erlend Øye. Chudziutki, obdarzony wielkim talentem muzycznym, niepozornie wyglądający waćpan z dużymi okularami na nosie i wiecznie rozmarzonym wzrokiem. Erlend udziela się w The Whitest Boy Alive, Kings of Convenience i występuje solo. Tutaj muszę powiedzieć (napisać, whatever ;P), iż jestem wielkim fanem The Whitest Boy Alive. Chłopaki odwalają kawał dobrej roboty. A jak grają na żywo! Miodzio. Poświęcę im kiedyś dłuższy wpis.

Skupmy się jednak na coverze. Chłopina nadał tej piosence nowy wymiar. Pokazał, że można zmierzyć się z legendą i nie siląc się na producenckie dziwadła dorównać oryginałowi. Bardzo mi smakuje ta akustyczna wersja świątecznego evergreena.



To jak byśmy się już nie widzieli, życzę Wam Wesołych, okraszonych Waszą ulubioną muzyką Świąt ;)

wtorek, 21 grudnia 2010

Muzyczne newsy Pana Boltza - zapowiedź drugiego posTroCKa

May I have your attention please! Wstawka z angielszczyzny, bo i gość z zagranicy. Prosto z USA.
29 stycznia Tarnowskie Góry zaszczyci swoją obecnością brooklyński zespół New Idea Society. NIS będzie kolejną gwiazdą, cyklu posTroCK zainicjowanego przez Tarnogórskie Centrum Kultury. Warto zaznaczyć, że koncert w Tarnowskich Górach będzie JEDYNYM koncertem New Idea Society w Polsce.

Ich twórczość zasługuje na miano mieszanki wybuchowej. Cechują się tym, że posiadają umiejętność łączenia stylistyki post-rockowej z chociażby indie popem albo klimatami elektronicznymi. Nie skłamię stawiając tezę, że chłopaki z Brooklynu lubią poeksperymentować.
New Idea Society ma w swoim dorobku 3 płyty długogrające i jedną EPkę. Debiutancką płytę You Are Awake or Asleep wydali w 2005 roku. Następczyni debiutu pojawiła się w 2007 i nosi nazwę The World is Bright and Lonely. Trzecia płyta, Somehow Disappearing ujrzała światło dzienne w sierpniu tego roku. w międzyczasie zaserwowali fanom EPkę pod tytułem Quiet Prism.
Wokalista Mike Law przyznaje się do inspiracji takim osobistościami jak Fugazi, PJ Harvey, czy Robert Smith z The Cure. Śpiew wokalisty nadaje twórczości brooklyńczyków dodatkowego kolorytu. Frontman New Idea Society może pochwalić się bardzo intrygującym wokalem. Przyjdziecie, sprawdzicie, przekonacie się.
Ważnym elementem amerykańskiej kapeli są instrumenty klawiszowe. Niekiedy zgrabnie zakamuflowane, pobrzmiewające gdzieś tam w tle świetnie współgrają z klimatycznym wokalem Mike'a Lawa. Na ostatnim w dorobku zespołu albumie Somehow Disappearing zawierającym 12 wpadających w ucho kawałków od których trudno się oderwać nie brakuje również gitar. We fragmentach okraszonymi wstawkami gitarowymi amerykanie udowadniają, że i na gitarach grać potrafią. Mike Law zapytany o swoją ulubioną piosenkę z nowego krążka miał dylemat czy wybrać Halluminations czy Disappearing. Mnie osobiście bardzo trudno jest wybrać najlepszą piosenkę z najnowszego albumu formacji NIS. Tak jak wspomniałem longplay obfituje w zacne kawałki. Już nie mogę się doczekać aby wysłuchać tych kompozycji na żywo.

Chłopaki zapowiadają, że podczas europejskiej trasy koncertowej wzniosą się na wyżyny i będą w świetnej formie. Trzymamy za słowo;)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Magia świąt na boltzowym blogu

Święta, święta! Ludziska sprzątają swoje domostwa, ozdabiają je różnymi świątecznymi ciuciołami i zaopatrują się w taką ilość artykułów spożywczych, że później mają problem z ich pochłonięciem. Czymże byłyby święta bez zapachu twardego jak skała piernika, włażącego między zęby maku, wielogodzinnych dysput czy światełka na choince są dobrze założone czy może jednak je przełożyć albo filetu z mintaja, w którym jak sama nazwa wskazuje ość na ości ość podpiera. O, albo taki kompot z suszu czarujący smakiem kurzu. Czysta magia świąt, Moi Mili.

Z dniem dzisiejszym magia świąt zagości również na moim blogu. Wrzucam nieodłączny bożonarodzeniowy hit - Silent Night



Ale ze mnie gapa. Zapomniałem dodać, że to dosyć nietypowa wersja ;]

niedziela, 19 grudnia 2010

Pan Boltz poszerza swoje muzyczne horyzonty

Ujmę to w ten sposób. Jeżeli trafia do mnie muzyka zupełnie nie z moich tzw. klimatów to naprawdę coś musi w niej tkwić. W sumie wcale się sobie nie dziwię. Dubstepowa supergrupa nagrała cholernie wpadający w ucho album. Skream, Benga i Artwork stworzyli elektroniczny projekt Magnetic Man. Dowiedziałem się, że każdy z nich jest odpowiedzialny za inną sekcję. Dorwałem się również do informacji, że Skream czuwa nad sekcją perkusyjną i loopami, Benga zajmuje się bassem, a Artwork spina wszystko główną ścieżką i samplami. Chociaż nie jestem pewien w 100% czy jest to prawda. Mam wątpliwości co do roli Skreama i Bengi.
No nic, w każdym bądź razie projekt trójki DJów i producentów z Wielkiej Brytanii zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Na swojej płycie nazwanej po prostu Magnetic Man nie bali się poeksperymentować i momentami nieco uciekali od swoich dubstepowych korzeni. Na Magnetic Man nie zabrakło zaproszonych gości. Przysłowiowe 3 grosze do debiutanckiej płyty chłopaków z UK dorzucili m.in. Katy B i John Legend.
Chciałbym abyście i Wy spróbowali mojego nowego odkrycia.
Proponuję kawałek Perfect Stranger z gościnnym udziałem Katy B.

piątek, 17 grudnia 2010

posTroCK - byłem, widziałem, zrelacjonowałem

29 listopada 2010 roku w Tarnowskich Górach miało miejsce niebagatelne wydarzenie. Stężenie post-rocka na metr kwadratowy sięgnęło zenitu. Mury Tarnogórskiego Centrum Kultury przesiąknęły post-rockowymi dźwiękami. W ostatni poniedziałek listopada odbyła się pierwsza odsłona cyklu posTroCK. Na kameralnej scenie "Czarnej Obcej" na co dzień świątyni kinomaniaków, pojawiły się dwa zespoły z USA: Bostoński Irepress i pochodzący z Massachusetts Constans.
W tym miejscu chciałbym zwrócic się do ludzi którzy pojawili się 29 w TeCeKu.
Drodzy Tarnogórzanie i goście spoza Tarnowskich Gór, jestem z Was dumny! 29 listopada wypełniliście po brzegi kameralną salkę Tarnogórskiego Centrum Kultury. Pomieszczenie pękało w szwach. Frekwencja dopisała.
Cieszę się, że ludziska otwierają swoje umysły, znajdują czas i pieniądze na tego typu przedsięwzięcia. Kłaniam się Wam w pas ;]

Na pierwszy ogień poszedł Irepress. Chłopaki z Bostonu wysoko powiesili poprzeczkę. Energiczni a za razem skupieni muzycy nie zlekceważyli widzów i pokazali to co mają najlepsze. Chłopaki skutecznie hipnotyzowali fragmentami stonowanymi, w których owocna współpraca obu gitarzystów przyprawiła mnie dwukrotnie o ciarki na plecach. Z kolei w dominujących, mocniejszych fragmentach koncertu, piątka amerykanów tworzyła prawdziwą ścianę dźwięku, wpędzając w kompleksy nie jeden polski jak i zagraniczny band ich pokroju. Odniosłem wrażenie, że publika najchętniej poskakała by przy ich twórczości lecz zamontowane kinowe krzesełka ograniczyły ich ruchy do rytmicznego tupania i zachowawczego potrząsania głową. Jedyne do czego mogę się przyczepić to do sporadycznych zaśpiewek, okrzyków klawiszowca i basisty, które moim zdaniem były zbędne. Ich muzyka mówi sama za siebie. Tekst jest niepotrzebny. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że chętnie wybrałbym się na ich koncert jeszcze raz.
Po chwili przerwy anonsowana na gwiazdę wieczoru kapela Constans wkroczyła na scenę i rozpoczęła kolejną część post-rockowej uczty. Okazało się, że Irepress powiesił poprzeczkę na tyle wysoko, że Constans miał nie lada problem ją przeskoczyć. Twórczość Constansu jak na klimaty post-rockowe obfituje w dużą ilość wokali, ale niestety ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Koncert tria z Massachusetts był mocniejszy, mroczniejszy i zdecydowanie głośniejszy. Perkusista postanowił dać z siebie 120% i notorycznie, przesadnie maltretował swoje perkusjonalia. W sumie z występu zespołu Constans zapamiętałem głównie drummera. Muzycznie niczym się nie wyróżnili. Ot taki amerykański band.

Z niecierpliwością czekam na druga odsłonę TeCeKowego cyklu posTroCK. Pierwszą odsłonę uważam za udaną.

Do posłuchania jeden z najlepszych kawałków kapeli Irepress. Diaspora w wersji studyjnej smakuje prawie tak samo dobrze jak na żywo.

czwartek, 16 grudnia 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy V

Słowo się rzekło, klamka zapadła, a mleko się wylało. Co by nie było, że słowa nie dotrzymuję i że ohydnym Boltzem jestem, zaprezentuję Wam obiecany w poniedziałek cover kawałka One stworzonego przez Swedish House Mafia.
Autorami przeróbki są ludzie z Wielkiej Brytanii. Jest ich pięciu. Pochodzą z Oxfordu. Nagrali dotychczas dwa albumy, Antidotes i Total Life Forever. W moim debiutanckim blogowym wpisie napisałem, że grają coś co jeszcze nie zostało poprawnie nazwane. Przyznaję, nieco przesadziłem. Ostatnio jakoś tak mi się nasunęło określenie post-math i ośmielę się stwierdzić, że to określenie wcale nie jest taki złe.
O kim mowa? Tak jest. Mowa o zespole Foals.
Wybaczcie, że już któryś tam raz przywołuję Foalsiaków. Genialni są, no. Widzę w nich pieprzony potencjał i będę ich reklamować do utraty tchu.
Poza tym cover One jest całkiem, całkiem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zresztą sami oceńcie.

wtorek, 14 grudnia 2010

Dla takich kawałków warto oglądać reklamy

Siedzę sobie kulturalnie w domowym zaciszu. Telewizor świergoli gdzieś tam w tle aż tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy me uszęta rejestrują znajome dźwięki. Niezwłocznie kieruję wzrok w stronę telewizora. Któż to raczył użyć piosenki Helicopter brytyjskiego bandu Bloc Party? Tak więc, kawałek Helicopter okrasił najnowszą reklamę pewnego polskiego browaru. Nie zmuszajcie mnie, żebym napisał, że chodzi o Żywiec. Ups ;P Co prawda nie przepadam za tą marką, twierdzę nawet, bez obrazy, że jest to piwo dla starych chłopów, ale składam wyrazy uznania za dobór kawałka do reklamówki.
Także jakby ktoś pytał to w najnowszej reklamie piwa Żywiec pojawia się kawałek zespołu Bloc Party - Helicopter.



Bloc Party darzę olbrzymim sentymentem. Moim zdaniem odcisnęli znaczące piętno na muzyce alternatywnej. Debiutancka płyta Silent Alarm z której pochodzi m.in. Helicopter zajmuje wysokie miejsce w boltzowym rankingu płytowym.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Było, minęło

W poprzednim poście z 6 grudnia napisałem, że Jutro będzie nowy dzień i zakładam, że gorszy od dzisiejszego być nie może. A jednak... Zapeszyłem. 7 grudzień nie odpuścił. Podobnie było z następnymi dniami. Częstotliwość niepowodzeń i niefartowności poprzedniego tygodnia sprawia, że nawet najtwardszy skurczybyk wymięka.
Podsumowując przeszły tydzień powiem tylko, że kocham złośliwość rzeczy martwych. Żywych też.

Było, minęło. Zgłaszam gotowość, melduję się na stanowisku, podnoszę rękę i wykrzykuję głośne "obecny!" przy wyczytywaniu listy obecności. Wracam do rzeczywistości wirtualnej. Pan Boltz is back! ;D

Najjaśniejszym elementem przeszłego tygodnia (a fuj!) był kawałek, który gdzieś już słyszałem tylko za Chiny Ludowe nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Będąc w pewnym miejscu w pewnym czasie (odrobina tajemniczości nie zaszkodzi ;)) usłyszałem znajomo brzmiący kawałek. Tradycyjnie zerwałem kontakt ze światem na jakieś 10 sekund i rozpocząłem prowadzić muzyczny research w boltzowym umyśle. Zrywając kontakt ze światem byłem w trakcie wymagającej skupienia czynności, ale cóż muzyka ma pierwszeństwo. Tak czy siak nie dawało by mi to spokoju. Tak już mam, że jak usłyszę coś intrygującego to dociekam co to było.
Poszukiwania okazały się być owocne. Co prawda znam ten kawałek z przeróbki, a nie z oryginału, ale dałem radę i w mojej wewnętrznej wyszukiwarce wujaszka Boltza w rubryce wykonawca wyświetliła się nazwa Swedish House Mafia, a w rubryce tytuł One.



Wyżej wspomnianą przeróbkę usłyszycie w czwartek ;)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Darwin Deez, co się zowie

Ten dzień jeszcze się nie skończył, ale spokojnie mogę stwierdzić, że takie paskudne pod każdym względem dni jak ten zdarzają się niezwykle rzadko. No, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz... Jutro będzie nowy dzień i zakładam, że gorszy od dzisiejszego być nie może. Ale nie o tym, nie o tym.

Jest taki waćpan. Amerykanin. Darwin Deez, co się zowie. Chłopina komponuje i gra na własnoręcznie stuningowanej 4 strunowej gitarze elektrycznej. Przezacny jegomość. Wystarczy na niego spojrzeć i od razu człowiek wie, że ma do czynienia z osobnikiem niebagatelnym. Chudzina z oldschoolowym wąsikiem i burzą loków okiełznaną czymś na kształt sznurówkowej opaski. Stwierdzając, że Darwin jest oryginalny wcale nie mijam się z prawdą. Ba, trafiam w sedno. Otóż, oprócz oryginalnego wyglądu tworzy również niepowtarzalną muzykę. Cała tajemnica pewnie tkwi w niespotykanym brzmieniu tej jego stunigowanej gitary. Deez umiejętnie przekuwa proste melodie w ociekające zjawiskowością kawałki. Na płycie znajdziemy energetyczne, nieprzekombinowane, niekiedy kipiące naiwnością piosenki, które sprawiają, że mimowolnie wystukujesz ich rytm. Debiutancka płyta Darwina Deeza zatytułowana po prostu Darwin Deez jest swoistą kopalnią wpadających w ucho piosenek. Polecam!

Teraz mam problem. Klęska urodzaju. Tak jak wspomniałem na debiutanckim albumie Darwin zaserwował nam mnóstwo godnych uwagi kawałków. Wybrać jeden - ten najnajnajulubieńszy z najnajulubieńszych to nie lada wyzwanie.
Po chwili namysłu wybieram Radar Detector. Pragnę zwrócić uwagę, że teledysk wydaje się być dość niczego sobie.



Jak nie spieprzy swojego potencjału ma szansę zajść cholernie wysoko. Nie spieprz tego Darwin!

niedziela, 5 grudnia 2010

Syndrom nie dotarcia na czas z powodu muzycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni

Żeby dobrze przedstawić syndrom nie dotarcia na czas z powodu muzycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni, przedstawię Wam przykład z boltzowego życia wzięty. Zatem:
Jest godzina 19:45 - Śpieszę się. O 20:00 umówiłem się na mieście, ale decyduję się sprawdzić, co tam nowego w muzycznym świecie słychać. "Ooooo, nowy kawałek Crystal Castles. Baptism. Kiedyś wiedziałem, o co w tym baptyźmie chodziło, ale zapomniałem. Whatever. Zapuszczamy. Ojacie, mega fest zacny kawałek! Posłucham jeszcze raz. Hmmm, ten kawałek wymaga głębszej analizy. Play again. Czad! Z każdym odsłuchaniem piosenka, co raz bardziej mi się podoba." Godzina 20:07 - nagłe przebudzenie. "O rany, ależ ten czas zleciał. Jestem spóźniony!"

Są takie piosenki, które wytwarzają pewne niewidzialne przyciąganie i sprawiają, że tracimy kontakt z otoczeniem na jakiśtam czas. Bywa, że wcale nie są genialnymi kawałkami tylko po prostu intrygują. Bywa również, że są to utwory wyśmienite i oderwanie się od nich to prawdziwa sztuka. Zahaczamy tutaj o syndrom zapętlenia muzycznego, o którym już miałem przyjemność wspomnieć.
95% moich spóźnień na umówione wcześniej spotkania zawdzięczam tytułowemu syndromowi. Zaznaczam, że raczej nie słynę z permanentnych spóźnień. Szanuj czas innych, inni będą szanować Twój. Czy jakoś tak.

Jak już wspomniałem o Crystal Castles to proszę bardzo. Baptism - przykładowy czynnik wpływający na syndrom nie dotarcia na czas z powodu muzycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni.

piątek, 3 grudnia 2010

Wielki powrót...

...System Of A Down! Co ja będę dużo pisał. Sami zobaczcie co znalazłem na oficjalnej stronie internetowej System Of A Down.

Hello All,

We are excited to announce that System will be playing some dates together in 2011.

We also want to thank you for your loyalty and support, not only to System Of A Down, but to all of our solo efforts as well. We have no master plan of sorts - we are playing these shows simply because we want to play together again as a band and for you, our amazing fans.

We look forward to seeing all of you!

Peace,

System Of A Down


Niech mnie kule biją niech mnie kaczki zdepcą! Toż to przezacna nowina! Wielki SOAD wraca, aby zrobić swoim fanom dobrze przez uszy. Na koncertowej mapie ponownie pojawia się zespół, który potrafi ściągnąć tysiące ludzi w jedno miejsce i sprawić, by dzień koncertu był przez nich wspominany przez lata.
Na tę chwilę wiemy, że SOAD zaplanował kilka koncertów w Europie. Szczęściarze z m.in. Włoch, Niemiec lub Francji są już pewni występu legendarnego ormiańskiego/amerykańskiego bandu. Nam Polakom pozostaje złożyć rączki, ułożyć ciało w pozycji modlitewnej i modlić się, każdy do swojego Bóstwa w celu ściągnięcia Systemu do Polski.
Mam nadzieję, że ludzie zajmujący się organizacjami koncertów nie pokpią sprawy i zrobią wszystko, by System Of A Down postawił swoje stopy na Polskiej Ziemi.
Koncertowy comeback może być solidnym bodźcem do nagrania nowej płyty. Doniesienia mówią tylko o koncertach, ale nigdy nie wiadomo czy wspólne granie nie natchnie chłopaków do skomponowania nowego materiału. Trzymajmy kciuki.




O tym, że miażdżą na żywo chyba nie muszę wspominać, prawda? ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy IV

Foals, Foals, Foals... Nie mogłem odmówić sobie przyjemności, ażeby czwartą odsłonę Czwartkowego Cyklu Coverowego poświecić zespołowi Foals. Doceńcie fakt, że i tak długo wytrzymałem. Cover autorstwa, Yannisa i spółki pojawił się dopiero w czwartej części cyklu. Każdy wie, że Foals to mój absolutny numer 1.
Oryginał The Bed's Too Big Without You w wykonaniu The Police jest na tyle charakterystyczny, że chłopakom ciężko było przemycić swoje brzmienie. Tak czy siak, uważam, że piątka z Oxfordu po raz kolejny odwaliła kawał dobrej roboty.



Podczas dzisiejszej Trójkowej audycji "Program alternatywny" gościem był Mikołaj Ziółkowski - organizator m.in. Openera i Coke Live Music Festival. Na pytanie czy na Openerze 2011 pojawi się zespół Foals powiedział, że nie pojmuje ich fenomenu. Jeszcze Pan zrozumiesz, Panie Ziółkowski. Jeszcze Pan zrozumiesz...

sobota, 27 listopada 2010

posTroCK

Gdybym powiedział, że jestem specem od post-rocka wyszedłbym na kłamczucha. Jeżeli chodzi o post-rock to wiem tylko, że charakteryzuje się instrumentarium typowo rockowym, długimi kompozycjami i brakiem bądź małą ilością wokali. Z racji, że uważam swoją skromną osobę za osobnika z otwartym umysłem cały czas staram się eksplorować muzyczny świat i zaznajamiać się z nowymi gatunkami. W nadchodzący poniedziałek będę miał okazję uczestniczyć w prawdziwej post-rockowej uczcie. W Tarnowskich Górach, czyli moim zacnym mieście będzie organizowany cykl koncertów post-rockowych - posTroCK.
29 listopada Tarnogórskie Centrum Kultury postanowiło rozpocząć cykl koncertów post-rockowych dając ludziom szansę na zapoznanie się z niszowym gatunkiem muzyki. Z zapowiedzi wynika, że koncerty będą odbywać się, co dwa miesiące, a Tarnowskie Góry odwiedzą znane w post-rockowym światku osobistości m.in. z USA, Wielkiej Brytanii i Szwecji.
29.11.2010 o 19:00 inauguracyjny koncert zagrają grupy z USA: Constans i Irepress.

Serce roście, że w moim rodzinnym mieście obywatele otrzymują szansę na poszerzenie swoich horyzontów muzycznych. Mnie tam nie może zabraknąć ;)

czwartek, 25 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy III

Zazdroszczę The xx. Zostać scoverowanym przez samego Damona Albarna. Imponujące.
Damon Albarn - człowiek legenda. Jeden z prekursorów britpopu, multiinstrumentalista, świetny kompozytor i tekściarz. Swoje umiejętności miał okazję zaprezentować w Blur, Gorillaz, The Good, The Bad & The Queen oraz solowych projektach.
Skupmy się jednak na Gorillaz. Pod tym właśnie szyldem Pan Albarn wraz z kumplami nagrał cover piosenki Crystalised. Zespół The xx kopnął nie lada zaszczyt. Crystalised jest najjaśniejszym punktem ich debiutanckiej płyty xx, więc wcale nie dziwię się, że i Damon zwrócił na nią uwagę.
W życiu nie wyobrażałem sobie tej piosenki zagranej na cymbałkach i klawiszach. Jestem pozytywnie zaskoczony. Pomysł użycia wyżej wymienionych instrumentów uważam za niezwykle udany. Gdy dodamy przeszywający na wylot wokal Damona bez wątpienia mamy do czynienia ze zjawiskowym coverem.
Nagranie pochodzi z sesji na żywo dla BBC Radio 1. Naprawdę warto posłuchać.

środa, 24 listopada 2010

Syndrom zapętlenia muzycznego

Czy kiedykolwiek mieliście styczność z syndromem zapętlenia muzycznego? Czy kiedykolwiek zdarzyło Wam się puścić kawałek kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy pod rząd? Jeżeli chodzi o mnie z czystym sumieniem mogę pretendować do miana weterana syndromu zapętlenia.
Syndrom jest genialny w swojej prostocie. Wszystko rozchodzi się o to czy piosenka trafi w nasz gust muzyczny czy nie. Z kolei intensywność zapętlenia jest zależna od fenomenalności danej piosenki. Rzecz oczywista. Im większy stopień fenomenalmności tym syndrom jest głębszy.
Zaobserwowałem jeden podstawowy skutek uboczny syndromu zapętlenia. Po pewnej liczbie przesłuchań osoby trzecie znajdujące się w mieszkaniu mogą zasugerować zmianę repertuaru. Ileż to razy usłyszałem: "Ile razy jeszcze będziesz tego słuchał?!".

Jednym z moich ulubionych "zapętlaczy" jest piosenka Mount Wroclai (Idle Days) genialnego multiinstrumentalisty Zacha Condona, który tworzy jednoosobowy projekt Beirut.



Hmmm, to ja sobie wysłucham kawałka jeszcze raz ;D

wtorek, 23 listopada 2010

Muzyczne newsy Pana Boltza - White Lies

Nowiusieńkie wieści z obozu White Lies. Mam zaszczyt zaprezentować Państwu przedsmak drugiej płyty White Lies. Możemy być pewni, że na pojawiającej się 17 stycznia 2011 roku płycie Ritual znajdziemy piosenkę Bigger Than Us. Studyjna wersja świeżego dzieła Anglików wraz z wideoklipem raptem kilka dni temu pojawiła się w sieci. Bigger Than Us nie jest dla fanów piosenką zupełnie anonimową. Zespół prezentował ją już na letnich koncertach. Jako, że uważam młodych Brytyjczyków za band niezwykle perspektywiczny i obdarzony solidnym potencjałem starałem się trzymać rękę na pulsie i za pośrednictwem YouTube'a (God bless YouTube! ;D) dorwałem się do wersji live. Zawiodłem się. Jakieś takie to wydawało się mało whiteliesowe. Można było wyczuć, że deklaracje o ewolucji brzmienia nie były niewinnym kłamstwem. Mnie z kolei owa ewolucja niekoniecznie zachwyciła. Przeszedłem obok nowej piosenki z niekłamaną obojętnością. Za dużo elektroniki, słaby wokal, ogólnie kawałek jakoś nie trzymał się kupy.
Kilka miesięcy później powraca temat Bigger Than Us. Wersja studyjna jest o niebo lepsza. Dopracowana, ale nie wymuskana. Poukładana, elektronicznie zbilansowana, a świetny wokal Harry'ego McVeigh zaciera złe wrażenie wersji live.
Polecam do zapoznania się z kawałkiem. Śmiem twierdzić, że jeśli wszystkie numery na nowej płycie White Lies będą na poziomie Bigger Than Us możemy mieć pierwszego kandydata do najlepszego albumu 2011.



White Lies bardzo lubią Polskę. Już kiedyś tam wspominałem, że często do nas wpadają. Zawitają po raz kolejny. Dadzą dwa koncerty. 4 marca 2011 zagrają w Poznaniu w Klubie Eskulap, a dzień później w Warszawskiej Stodole.

sobota, 20 listopada 2010

Trzy kolory: zielony, żółty i czerwony

W życiu człowieka cyklicznie następuje chwila, w której należy opróżnić kieszenie spodni z okazji domowego eventu zwanego praniem. Tak, tak. Ile razy Rodzicielka wylewała na mnie frustrację z powodu braku wyciągnięcia chusteczek, papierków, drobnych monet i innych ciuciołów z przygotowanych do prania spodni... Chcąc zaoszczędzić sobie i Mamuśce nerwów odważnie przeczesałem i opróżniłem wszystkie kieszenie. Oprócz tony zużytych chusteczek (efekt chorych zatok), papierku po miętowym cukierku (efekt poczęstowania mnie miętowym cukierkiem), ulotki banku proponującego pożyczki na najlepszych według nich warunkach (efekt braku ignorowania ludzi rozdających ulotki) i 11 groszy (byłoby więcej gdyby panie za ladą wydawały grosiki) znalazłem 3 dodatkowe gadżety. Zieloną, żółtą i czerwoną gumkę recepturkę.
To był znak! Dzisiaj zaprezentuję Wam kawałek reggae. Legendarny Toots and the Maytals i kawałek 54-46 Was My Number

piątek, 19 listopada 2010

"Cholera, gdzieś to już widziałem..."

W dniu dzisiejszym kopnął mnie zaszczyt instalowania wystawy współczesnej ilustracji - Koktajl w Eterze. Swoją drogą jestem pod wielkim wrażeniem, że jestestwo na kształt komiksu zaczyna pojawiać się w galeriach. Mimo, że moje umiejętności manualno-techniczne są nazwijmy to umiarkowane wystawa wisi i miejmy nadzieję, że wytrzyma tyle ile ma wytrzymać. Dlaczego o tym mówię? Otóż podczas rozpakowywania jednego z dzieł, me oczy ujrzały znajomo wyglądające czarne kreatury. "Cholera, gdzieś to już widziałem...". Przeszukując wszystkie zakamarki pamięci, bezczelnie zerwałem kontakt ze światem na niecałe 3 sekundy. Ping! Po chwili zorientowałem się, że owe potworki kojarzą mi się z teledyskiem do wyśmienitej piosenki Gotye, Hearts a Mess.
Piosenka i teledysk mają jedną wspólną cechę. Są magiczne.


GOTYE HEARTS A MESS

czwartek, 18 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy II

Dzisiejszy Czwartkowy Cykl Coverowy poświęcam zespołowi The Wombats.
Trzech tryskających pozytywną energią i poczuciem humoru, zacnych jegomościów z Liverpoolu od pierwszego usłyszenia zaskarbiło sobie moją sympatię. W świecie indie-papki, milionów nijakich zespołów silących się na bycie jedynymi i niepowtarzalnymi, Wombaty są dobrym przykładem, że dzięki swojej oryginalności można wybić się z tego tłumu i przyciągnąć liczną rzeszę fanów. Kocham ich naturalność i widzę, że zabawa muzyką daje im wiele przyjemności.
Każdy z członków zespołu potrafi śpiewać. Głównym wokalistą jest Matthew, chłopina z czupryną a'la Robert Smith z The Cure. Z kolei Tord - basista i Dan - perkusista wtórują mu tworząc smakowite chórki. Świetnie im to wychodzi. Wombaty często korzystają z atutów wokalnych. Prawdziwa gratką jest, więc nagranie a cappella Tales of Girls, Boys and Marsupials otwierające pierwsze wydawnictwo Brytyjczyków The Wombats Proudly Present: A Guide to Love, Loss & Desperation, w którym chłopaki dają próbkę swoich możliwości.

Czas na cover. W takiej wersji jeszcze wyciskacza łez Bryana Adamsa (Everything I Do) I Do It For You nie słyszeliście. Wyciągajcie zapalniczki oraz zaopatrzcie się w chusteczki by otrzeć ociekające łzy wzruszenia ;)



Dodam jeszcze, że na oficjalnej stronie The Wombats została ogłoszona data wydania drugiego krążka. Płyty This Modern Glitch możemy spodziewać się 7 lutego 2011 roku. Czekam z niecierpliwością a Wy?

środa, 17 listopada 2010

Podróż sentymentalna

System Of A Down był moją pierwszą prawdziwą fascynacją muzyczną, którą będę nosił w serduchu do końca swoich dni. Dla młodego Pana Boltza, nieogarniętego chłopaczka na początku procesu dziwaczenia muzycznego, SOAD był bandem idealnym. Było "pierdzielnięcie", wpadające w ucho melodie i majestatyczne dwugłosy Darona i Serja. Praktycznie każda pieśń ormiańskiego zespołu była absolutnym majstersztykiem. Kwartet w składzie: Serj Tankian (wokal, gitara, klawisze), Daron Malakian (gitara, wokal wspierający), Shavo Odadjian (bas) oraz John Dolmayan (perkusja) stworzył styl porażający oryginalnością. Podobnie jak w przypadku Foalsów mam problem z nazwaniem wykonywanej przez nich muzyki. Alternatywny metal? Hard rock? Niektórzy nawet sugerują, że są zespołem nu metalowym, co jest kompletnie nie trafne. Zaryzykowałbym sformułować stwierdzenie, że stworzyli nowy styl – soil.
Wszystko zaczęło się od płyty Mezmerize. Dzień, w którym pierwszy raz usłyszałem w Antyradiu singiel B.Y.O.B. stał się dniem przeklętym dla moich sąsiadów. Domyślcie się dlaczego ;)



Postawiłem sobie cel zgromadzenia wszystkich pięciu płyt Systemu i ten cel zrealizowałem. Albumy zajmują honorowe miejsce w mojej kolekcji.
- System Of A Down 1998
- Toxicity 2001
- Steal This Album! 2002
- Mezmerize 2005
- Hypnotize 2006

Moim ulubionym wydawnictwem System Of A Down jest genialne Toxicity z 2001 roku. Polecam każdemu. Rzadko możemy się natknąć na skupisko tylu genialnych kawałków na jednej płycie.

W dniu, kiedy świat obiegła informacja o zawieszeniu działalności zespołu System Of A Down wiele osób pogrążyło się w smutku. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przez chwilowy rozpad (mam nadzieję, że wrócą i nagrają razem jeszcze niejeden zacny album) zostaliśmy uraczeni solowymi projektami Serja Tankiana i Darona Malakiana. W projekcie Darona, Scars on Broadway pojawia się też John Dolmayan. Na tę chwilę nagrali jedną płytę o takim samym tytule jak nazwa zespołu. Z kolei Serj nagrał już trzy płyty: Elect the Dead z 2007, Elect the Dead Symphony z 2010 oraz najnowsze "dziecko" Imperfect Harmonies z 2010.
Rozpad System Of A Down to niepowetowana strata, ale chłopaki dają z siebie wszystko, żeby nam tę stratę wynagrodzić.

wtorek, 16 listopada 2010

Your sex is on fire

Nie jest tajemnicą fakt, iż prawdziwym katalizatorem kariery Kings Of Leon była piosenka Sex on Fire. Zabawne jak to piosenka nazwana przez Caleba Followilla, dziwaczną i napisaną dla zabawy odniosła taki niesamowity sukces. W wielu wywiadach możemy spotkać się ze stwierdzeniem, że przebojowość pierwszego singla z Only By The Night wręcz zawstydza wokalistę i gitarzystę KoLa.
Szczerze powiedziawszy mam to gdzieś czy Caleb się wstydzi, czuje zakłopotanie albo ogrom jego dzieła go przeraża. Ja, jako osoba wielce podziwiająca dokonania kwartetu z Nashville, w stanie Tennessee jestem wdzięczny za stworzenie wielkiego kawałka, o którym będzie się jeszcze długo mówiło. A, że przerażająco przebojowy? Tylko się cieszyć.
Głównie dzięki tej piosence Kings of Leon zyskał mnóstwo nowych fanów, a niewątpliwie zespół zasługuje na to, by ilość ich sympatyków ciągle rosła. Moim zdaniem chłopaki pukają już do przedziału zarezerwowanego dla bandów legendarnych. Nie wyobrażam sobie, co wtedy skromny Caleb będzie czuł.



Gdy porządnie "przetrawię" najnowsze wydawnictwo Kings of Leon Come Around Sundown (podobnie jak przy poprzednich płytach pięciosylabowy tytuł), zobowiązuję się zamieścić subiektywną recenzję. Póki co świadomie mogę powiedzieć, że na najnowszym krążku Followillów nie znajdziemy równie fenomenalnego kawałka jak Sex on Fire, ale mamy zbiór bardzo dobrych piosenek okraszonych zjawiskowym głosem Caleba Followilla.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Poniedziałkowe znalezisko

Mój ciężki, poniedziałkowy umysł (pieprzyć poniedziałki!), został dzisiaj uraczony garścią złotych myśli Roberta Schumanna. Co ciekawe kartki z kserokopiami znalazłem wywieszone na honorowym miejscu w salce, którą kiedyś zajmował zespół black metalowy (strange, huh? Schumann i black metal ;D)

Jak się później okazało na czterech kartkach A4 znajdują się Rady dla kształcącej się muzycznie młodzieży R. Schumanna. Jest to zbiór jak sama nazwa wskazuje rad dla młodocianych muzyków. Jako, że nigdy talentu, do grania na instrumentach muzycznych nie przejawiałem, tytuł zbytniego entuzjazmu we mnie nie wzbudził. Jednak skusiłem się i postanowiłem zaznajomić się ze słowami niemieckiego kompozytora.
W miarę zapoznawania się z tekstem, przesiąknięta „poniedziałkową euforią", walcząca z bólem zatok głowa zaczęła się rozchmurzać, a na twarzy nieśmiało pojawiał się uśmiech. Najbardziej soczysty banan zawitał na mojej twarzy przy tym oto fragmencie:

"Oceniając utwory musisz odróżniać dzieła sztuki od utworów przeznaczonych dla rozrywki dyletantów. Do pierwszych zawsze odnoś się pozytywnie; drugie niech cię nie gniewają."


Zapisać, oprawić, powiesić nad łóżkiem. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 14 listopada 2010

Coldplay'owa rozkmina

W piątkowy wieczór kulturalnie spędzałem czas ze znajomymi w knajpie. Aż tu nagle wśród kłębów dymu papierosowego i wrzasku osób mniej lub bardziej upojonych alkoholem pojawił się kawałek nowego Coldplay'a. Ach, ten nowy Coldplay...
Po usłyszeniu utworu Viva la Vida Pan Boltz popadł w solidną rozkminę. Efekt rozkminy dostępny poniżej ;)

Z wytęsknieniem czekałem na płytę Viva la Vida or Death and All His Friends będąc przekonanym, że usłyszę starego, dobrego Coldplay'a z trzech pierwszych albumów. Zawiodłem się. Niezwykle doceniam zespoły "kombinujące" w swojej muzyce, poszukujące innowacji. W przypadku zespołu Chrisa Martina nie mamy do czynienia z "kombinowaniem", mamy przykład przekombinowania. Tęsknię za prostym, klimatycznym i ociekającym szczerością Coldplay'em. Zespołem, który omijał wszelkie produkcyjne fajerwerki. Naturalna surowość ich piosenek była cholernie dużym atutem. Rozmach i pompatyczność Coldplay'a z Viva la Vida... zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
Całe szczęście w każdej chwili mogę ponownie zanurzyć się w Coldplay'a z początków twórczości.

czwartek, 11 listopada 2010

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy.

Na moim blogu czwartki są zarezerwowane dla coverów. Będę serwował Wam wyselekcjonowane przeze mnie smakowite covery znanych bądź mniej znanych piosenek.
Na pierwszy ogień proponuję cover w wykonaniu jednej z największych muzycznych rewelacji ubiegłego roku. Debiutancki album White Lies To Lose My Life... wydany 19 stycznia 2009 roku, został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę. Band z Wielkiej Brytanii przypadł do gustu również Polakom. Muzycy chętnie przyjeżdżają do naszego kraju. Byli już m.in. na Open'erze 2009 i Orange Warsaw Festival 2010.
Młodziaki z UK podjęli się wyzwania zagrania na swój sposób kawałka niejakiego Kanyego Westa. Love Lockdown w wersji White Lies. Efekt dostępny poniżej.



Dodam jeszcze, że 17 stycznia 2011 White Lies planują wydać swoją drugą płytę. Album będzie nosić nazwę Ritual. Czekam z niecierpliwością na pojawienie się tego wydawnictwa. Oby tylko nie dosięgnął ich syndrom drugiej płyty.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Jesień

Dzisiaj doszedłem do wniosku, że kocham jesień. Dlaczego kocham jesień? Na pewno nie z powodu wszechobecnych, walających się po ziemi, mieniących się najróżniejszymi kolorami liści (o zgrozo!). Fakt, że dostąpiłem zaszczytu przyjścia na ziemski padół pod koniec września też nie jest głównym powodem mojej miłości do jesieni. Otóż już spieszę z odpowiedzią. Genialność jesieni polega na tym, że w razie jesiennej deprechy można otoczyć się mega pozytywną muzyką.
Tak też czynię. Pozytywny hitem dnia został wybrany kawałek Skyful of Rainbows debiutantów z Bristolu zespołu Wilder. Moje osobiste narządy wykrywania dźwięku odnalazły w tej piosence radosny wydźwięk sprawiający, że jesień wcale nie musi być depresyjna.



Pani perkusistka swoją zjawiskowością również potrafi wygrzebać człowieka z jesiennego dołka ;)

niedziela, 7 listopada 2010

Dzień dobry wieczór! Jestem Boltz

Impuls. Czekałem na impuls, który zmobilizuje mnie do zamieszczenia pierwszego wpisu na moim blogu.
Autorami impulsu są moi ulubieńcy z Oxfordu – zespół Foals. Piątka niesamowitych ludzi tworzących muzykę trafiającą w 100% w mój gust muzyczny. Nadzieja współczesnej muzyki. Nie szufladkuję ich. Nie będę starał się poszukiwać odpowiedniego słowa określającego gatunek uprawianej przez nich muzyki. Grają coś nowego. Coś co jeszcze nie znalazło swojej nazwy. Wszelkie próby zaszufladkowania Foalsów uważam za nieudane.
Póki, co niczym pieprzony Midas wszystko, czego się dotkną zamieniają w złoto. Tym razem dotknęli przeboju Tears for Fears Everybody Wants To Rule The World. Gorąco polecam! ;]