niedziela, 13 maja 2012

Tricky [11.05.2012] oczami/uszami Pana Boltza

Ten występ był bardziej punkowy niż niejeden punkowy koncert. Ten koncert był bardziej rockowy niż niejeden gig rockowego zespołu. 11 maja Park Sielecki w Sosnowcu przeistoczył się w świątynię trip-hopu, którą zarządzał sam Tricky – żyjąca trip-hopowa legenda. Występ brytyjskiej gwiazdy odbył się w ramach obchodów Dni Województwa Śląskiego.
Adrian Thaws od razu zaczął wprowadzać swoje zasady. Od samego początku nawoływał, aby widzowie podeszli bliżej. Okazało się to być pozornie niemożliwe, gdyż wysoko ustawione barierki znacznie separowały publikę od sceny. Nie ma rzeczy niemożliwych. Ku kategorycznemu sprzeciwowi służb porządkowych życzenie Tricky’ego jednak się ziściło. Podczas gdy przestrzeń wypełniał utwór Past Mistake publiczność sukcesywnie pokonywała metalowe przeszkody i przedostawała się tuż pod scenę.

Poczujcie to. Jak na to patrzę z automatu osiągam syndrom ciarzastości. Byłem tam, kurka rurka!




Nie wiedziałem czego się spodziewać po występie muzycznym z gatunku trip-hop. Nigdy nie byłem na podobnym koncercie. To, czego uświadczyłem przerosło moje oczekiwania. Piękna sprawa, że dostąpiłem zaszczytu obserwowania na żywo wijącej się w kłębach dymu, odprawiającej muzyczne rytuały, majestatycznej postaci Tricky’ego. Ten jegomość to guru. Rządził i dzielił na scenie, ale i także poza nią. Wielokrotnie przykładał mikrofon do swojego serca żebyśmy usłyszeli bicie jego serca. Rozbrajająco szczere posunięcie. Starałem się chłonąć każdą sekundę tego koncertu. Całe szczęście, że towarzysze muzycznej przygody z prekursorem bristol soundu spisali się na dziesiątkę. Darmowe eventy rodzą obawę przyciągnięcia niepożądanego towarzystwa, ale 11 maja nie zauważyłem żadnych niedogodności z tym związanych. Szacuneczek!
Pozostał mały niedosyt, że Tricky zaserwował tak mało kawałków z wielce cenionego przeze mnie albumu Maxinquaye. Na szczęście Anglik miał wiele asów w rękawie. Najzacniejszy był ten zwieńczający koncert Tricky’ego – as pikowy. Jakże malowniczy wyraz zdziwienia wpełzł na moją twarz, gdy na koncercie trip-hopowym usłyszałem pierwsze takty piosenki zespołu Motörhead Ace of Spades. Wokalistka Tricky’ego kilkakrotnie odśpiewała metalowy klasyk. Muzyczna ekstaza? Tak jest! Każdą wygenerowaną kroplę potu uznaję, jako bezcenną.

Dochodzę do wniosku, że to jednak nie był koncert. To była celebracja muzyki. Swoiste wkroczenie w muzyczną strefę sacrum. Tricky wraz z ferajną przeniósł mnie do muzycznego Eldorado. Z żalem opuszczałem to miejsce, ale nie martwię się i nie rozpaczam, bo schowałem je do serca. Dziękuję Tricky!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz