niedziela, 30 stycznia 2011

Drugi posTroCK oczami/uszami Pana Boltza

Takie dni jak 29.01.2011 mam w zwyczaju nazywać Świętami Muzyki. Dni koncertów już od samego ranka napiętnowane są myślą, że nie będzie to zwykły dzień. Będzie to dzień, w którym dojdzie do muzycznego spotkania trzeciego stopnia. Muzyka grana na żywo ma przecież zupełnie inny wymiar niż nagrania studyjne.

W ramach cyklu "posTroCK" Tarnogórskie Centrum Kultury zaprosiło do Tarnowskich Gór zespół prosto z USA. W ostatnią sobotę miesiąca stycznia do Tarnowskich Gór zawitali goście z Brooklynu - New Idea Society. Wyrazy uznania dla TeCeKu, gdyż koncert New Idea Society był jedynym koncertem w Polsce podczas ich zimowej trasy.
Poprzedzając NIS przed publicznością (która nawiasem mówiąc po raz kolejny dopisała) zagrał bytomski zespół Heartsgarage.

Równo o godzinie 19:00 na scenę dziarskim krokiem wskoczyło bytomskie trio Heartsgarage, które zostało ochrzczone mianem energetycznej bomby. Powiem szczerze, że nie były to słowa rzucone na wiatr. Energia to bez dwóch zdań podstawowy atut muzycznego tria z Bytomia. Na szczególną uwagę zasługuje perkusista Heartsgarage, który mimo młodego wieku swoim kunsztem zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Niezwykle przyjemnie słuchało się, ale i również oglądało jego muzyczne popisy. Niestety perkusista Heartsgarage - Oskar Podolski jest uboższy o jeden werbel. Nie dał mu szans. Bębnił z taką pasją, że aż doprowadził do jego destrukcji.
Podsumowując występ Heartsgarage potwierdzę tylko, że ich domeną są żywiołowe, głośne, garażowe piosenki.
Po supporcie nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Zespół New Idea Society rozpoczął swój występ od utworu All Alone otwierającego ich ostatnią płytę z 2010 roku - "Somehow Disappearing". Ku mojej uciesze podczas koncertu w zdecydowanej większości pojawiały się piosenki właśnie z ich ostatniej płyty długogrającej.
Skromni chłopcy z Brooklynu troszkę niepewnie weszli w koncert, ale z każdą minutą coraz bardziej zaczęło iskrzyć. Po trochu, po trochu, aż w końcu swoją genialność udowodnili chociażby w brawurowym wykonaniu piosenki Autumn You. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że po usłyszeniu tego kawałka na żywo darzę go jeszcze większą sympatią. Muszę również wspomnieć o utworze Disappearing, o którym nigdy nie pomyślałbym, że w wersji koncertowej może zabrzmieć tak potężnie. Bardzo korzystne wykonanie, że tak to ujmę.
Uważam, że Mike Law przy mikrofonie czuje się jak ryba w wodzie. Jego wokal jest bardzo mocny, pewny i przy tym jednym z bardziej oryginalnych. Wokal jakim obdarzony jest Mike bardzo pasuje do stylistyki prezentowanej przez New Idea Society. Stylistyka Brooklyńczyków oscyluje wokół post-rocka, alternatywnego rocka i muzyki eksperymentalnej.
Publiczność zgromadzona w TeCeKowskiej "Czarnej Obcej", która na co dzień jest świątynią kinomaniaków nie pozwoliła kwartetowi ze Stanów Zjednoczonych szybko zejść ze sceny. Po reakcji widowni wnioskuję, że NIS przypadł im do gustu. Chłopaki nie mieli wyboru. Bis był nieunikniony. Wśród bisów znalazły się m.in. utwory takie jak Summer Lion (z ostatniej płyty) i Don't Sleep (z drugiej płyty "The World is Bright and Lonely). Na sam koniec zostawili swoisty smaczek. Zagrali cover piosenki R.E.M. It's the End Of the World As We Know It (And I Feel Fine). Jak się później dowiedziałem było to premierowe wykonanie. Czujmy się zaszczyceni ;)

Jestem usatysfakcjonowany. Koncert, który odbył się 29.01.2011 zaliczam do tych udanych. Poproszę o więcej takich eventów ;]

Poniżej bisowy Summer Lion



Dorzucę jeszcze informację, że trzecia odsłona cyklu "posTroCK" ma odbyć się 7 marca 2011, a gwoździem programu ma być brytyjski duet z Brighton - Illness

piątek, 28 stycznia 2011

Syndrom ciarzastości, czyli reakcja organizmu na zjawiskowy utwór muzyczny

Wracam, żeby przedstawić Wam kolejny syndrom muzyczny. Tym razem w moim boltzowym umyśle zrodził się pomysł na syndrom ciarzastości, czyli reakcji organizmu na zjawiskowy utwór muzyczny.
Są takie utwory muzyczne, które wywołują u człowieka eargasm - orgazm uszny. Przeniesienie się w stan muzycznej ekstazy. Metafizyczne uczucie, które każdy z Was w swoim życiu przeżył (przynajmniej mam taką nadzieję ;>). Wspominam o zjawisku eargasmu, gdyż jest on powiązany z ciarzastością.
Ciarzastość jest swoistą kwintesencją słuchania, poszukiwania i penetrowania muzycznej czasoprzestrzeni. Uczucie pojawiania się ciarek ogarniających całe ciało podczas słuchania utworu muzycznego jest jedną z najzacniejszych rzeczy na świecie. Traktuję to jako nagrodę za czas spędzony na poszukiwaniu nowych źródeł ciarzastości. Bo z ciarzastością jest tak, że jak raz osiągnie się ten stan to chce się do niego wrócić.

Doceniajmy artystów, którzy są odpowiedzialni za tworzenie muzyki dzięki, której przynajmniej przez chwilę możemy o wszystkim zapomnieć i przenieść się zupełnie gdzie indziej czerpiąc z tego nieopisaną przyjemność.

Jeden z moich ulubionych dostarczycieli ciarzastości. Dziękuję Foalsom za ten kawałek.

czwartek, 27 stycznia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy XI

Czwartkowego, coverowego szaleństwa ciąg dalszy. W ostatni czwartek miesiąca stycznia będzie nieco psychodelicznie, onirycznie, tajemniczo, intymnie i ciarzaście (pojęcie powstałe na potrzeby opisania zjawiska powstawania ciarek wywołanych utworem muzycznym - sam wymyśliłem ;D)

Oryginał dzisiejszego covera został nagrany laaaata temu przez Tima Buckley'a. Mam nadzieję, że przy nazwisku Buckley od razu przyszedł Ci na myśl jeden z najbardziej utalentowanych songwriterów wszech czasów Jeff Buckley. Jeżeli tak, to chwała Ci za to. Tak się składa, że Tim Buckley jest ojcem Jeffa. Cholernie pasuje tutaj powiedzenie o jabłku i jabłoni. W tym przypadku bez wątpienia możemy stwierdzić z wyrazem uznania, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jeff bezsprzecznie odziedziczył talent ojca, ba! pomnożył go razy 5 i osiągnął jeszcze większą popularność niż jego ojciec.

Song to the Siren w wersji Tima Buckley'a rozwala mnie na tysiąc kawałków, a cover Johna Frusciante rozbija te tysiąc kawałków na jeszcze drobniejsze cząsteczki.
Przeróbka Song to the Siren autorstwa Johna Frusciante znalazła się na jego ostatniej płycie The Empyrean z 2009 roku.

Zapraszam do rozpoczęcia podwodnej przygody i zanurzenia się w tę piosenkę.

The Libertines Tribute

Najlepsze scenariusze pisze życie. Co do tego nie mam wątpliwości. Zwroty akcji, wzloty i upadki. Gdy sądzisz, że już masz wszystko poukładane, pstryk! W jednej chwili musisz budować wszystko od początku. Chwile, które chcielibyśmy, żeby trwały wiecznie; dni, w które lepiej nie wychodzić z domu; minuty kompletnego przerażenia a znów chwilę później euforyczny zaciesz. Fortuna kołem się toczy mawiają. Dobrze prawią.

Historia londyńskiego The Libertines obfituje w tak dużą ilość dramaturgii i zwrotów akcji, że aż trudno w nią uwierzyć. A jednak. Samo życie, moi drodzy czytacze ;)
Wszystko zaczęło się od jedynej w swoim rodzaju przyjaźni Pete'a Doherty'ego z Carlem Barâtem. Jeden nie mógł żyć bez drugiego. Razem tworzyli całość.
Jak wiadomo w życiu nie zawsze bywa kolorowo. Ich niewidzialna więź była wystawiana na wiele prób. Głównie dzięki narkotycznemu uzależnieniu Doherty'iego. O ile historia nagrania debiutu pt.: Up the Bracket jak na The Libertines jest umiarkowanie skomplikowana, to powstanie "dwójki" może być nazwane cudem.
W telegraficznym skrócie wyglądało to tak.
Po nagraniu pierwszego albumu nałóg Pete'a coraz bardziej dawał się we znaki Carlowi. Przed rozpoczęciem trasy Pete zapadł się pod ziemię, nie dawał znaków życia przez co Carl został zmuszony do wyrzucenia go z zespołu. Możemy sobie wyobrazić jaka ta decyzja musiała być dla Barâta ciężka. Pete nie mogący poradzić sobie z nałogiem, postawiony przed faktem utraty przyjaciela i zespołu, którego był założycielem w akcie desperacji włamał się do mieszkania Carla. Nie uszło mu to płazem. Został skazany na pół roku więzienia. Po odsiedzeniu dwóch miesięcy Doherty został zwolniony. W dzień wyjścia na wolność The Libs grali koncert w klubie Tap N' Tin. Pete Doherty wziął się w garść i postanowił spróbować odzyskać dwie najważniejsze rzeczy w jego życiu - przyjaciela i band. Wieczorny koncert okazał się wspaniałą okazją do wielkiego aktu pojednania pomiędzy Petem i Carlem. Okładka drugiej płyty to zdjęcie zrobione właśnie w ten wieczór. Na szczęście Carl wybaczył Pete'owi i zdecydowali się ponownie ze sobą komponować. W międzyczasie Pete zdążył opuścić zespół i po raz kolejny do niego wrócić.
Doherty podczas nagrywania "dwójki" jakoś się trzymał i nie sprawiał kłopotów, ale po nagraniu materiału stare problemy dały o sobie znać i ponownie przyjaźń Pete'a i Carla stanęła na włosku. Sprawdził się czarny scenariusz i Pete raz jeszcze został wyrzucony z kapeli.

Rzadko trafia się płyta okraszona takim bagażem emocjonalnym oraz nieprawdopodobnymi smaczkami towarzyszącymi prywatnemu życiu muzyków. The Libertines zasługuje na najwyższe słowa uznania. Nie wyobrażam sobie boltzowej czasoprzestrzeni bez The Libs. Genialni artyści zagubieni w świecie używek. Wielbię ich surowe, przepełnione pasją gitarowe granie i strasznie mi szkoda, że taki Zespół przez duże "Z" już raczej nigdy nie nagra 3 płyty...

Can't Stand Me Now i nie mam nic więcej do dodania. Amen.

środa, 26 stycznia 2011

I only dance to songs I like, so I was sat down most the night

Ostatnio uciąłem sobie zacną pogawędkę z moją Rodzicielką. Od słowa do słowa doszliśmy do anegdot o tym, że zamiast pingwin mówiłem "pindzin", albo notorycznie zamiast kołdra mówiłem "kordła". Rozwalił mnie fakt, że będąc małym Boltzem szalałem za kawałkiem "Mydełko Fa", który w mojej wersji brzmiał "Szabada, szabada Mydeło Fa". Cóż, muzyka towarzyszyła mi od najmłodszych lat ;D
O, albo jak za młodu ubierano mi rajtuzy to zapytałem: "co to ja jestem baba, żeby nosić rajtuzy?!". I jeszcze taka złota myśl, spostrzeżenie, refleksja na widok pierwszych włosów na rękach: "mam włosy na rękach, zaraz wyrosną mi wąsy!" ;D
Ach... Pozdrowienia dla mojej Rodzicielki ;)

Dobra, pożartowałem sobie, powspominałem stare czasy, a teraz przechodzę do konkretów.

I only dance to songs I like, so I was sat down most the night.


Rozwiewam wszelkie wątpliwości. To nie jest moja złota myśl (choć podpisuję się pod nią obiema rękami ;D). To genialny fragment tekstu piosenki Mysterious Bruises zespołu Art Brut. Ten niezależny band z Wielkiej Brytanii to gratka dla fanów brytyjskiego akcentu. A jakże, również zaliczam się do tego grona. Brytyjski akcent miażdży ;D Kto jest ze mną? ;D
Dodam jeszcze, że Mysterious Bruises, ostatnia pozycja z płyty Art Brut vs. Satan, zagrzewała mnie do boju przed ustną maturą z angielskiego ;)

Art Brut może nie jest jakimś mega odkryciem, ale w mojej muzycznej czasoprzestrzeni są zawsze mile widziani. To takie muzyczne wariaty (pojęcie art brut to sztuka marginesu, sztuka tworzona spontanicznie, nieprofesjonalnie, prymitywnie, po swojemu), a ja lubię wariatów ;D
Emily Kane to największy hicior Art Brut. Warto posłuchać, oj warto ;)

sobota, 22 stycznia 2011

Wpis-przypominajka. Drugi posTroCK nadchodzi wielkimi krokami

Ludziska z Tarnowskich Gór i okolic! Wujaszek Boltz pragnie w formie wpisu-przypominajki przypomnieć, że równo za tydzień, tj. 29.01.2011 w Tarnogórskim Centrum Kultury o godzinie 19:00 odbędzie się druga odsłona TeCeKowego cyklu posTroCK. Zapowiedź drugiego posTroCKa znajdziecie w tym wpisie (kliknięcie linka wielce zalecane ;))

Bilety w przedsprzedaży kosztują 15 zł, a w dniu koncertu 20 zł. Przed gwiazdą wieczoru New Idea Society jest przewidziany polski support-niespodzianka.
A teraz powiem Wam coś w sekrecie. Ale wiecie, to pozostaje tylko między nami ;> Dowiedziałem się, że przed New Idea Society zagra bytomskie trio Heartsgarage.

Kurczę, cholernie mi się podoba ten utwór. Z wielką przyjemnością posłucham go na żywo ;D



I ciekaw jestem jakie niespodzianki chłopaki z Brooklynu przygotowali na europejską trasę. Zapowiadają, że mają coś w zanadrzu.
Przekonajmy się na własnej skórze ;)

piątek, 21 stycznia 2011

Piątki są fajne, bo w piątki zaczyna się weekend

Weeeeeeekend! Gdzie te czasy kiedy 90% bardziej lub mniej znajomych ludzi na Gadu-Gadu miało w opisie "Weekend" Ach... To były czasy! Weekend był strefą sacrum. Przynajmniej częściowo ;D

Moje empatyczne, wewnętrzne, boltzowe "ja" zmusza mnie do refleksji, że czasami bywa tak, że nawet weekend nie jest dla kogoś wytchnieniem. Tak, tak. Studia, praca, wizyta nielubianej ciotki albo wymagająca natychmiastowego działania awaria czegośtam. Są czynniki, które za nic nie pozwolą Ci odetchnąć nawet w weekend. Co zrobisz jak nic nie zrobisz.
Dlatego postuluję o wykorzystywanie weekendowego odpoczynku w 120% ;) Wyciśnijmy z każdej wolnej chwili maksimum.

Będę zaszczycony, gdy poświęcicie swoją wolną weekendową chwilę na zaznajomienie się z utworem, który w ten weekend będzie królować na mojej plejliście.
Moja weekendowa propozycja muzyczna to remix utworu Lykke Li, który znajdzie się na jej nowym lonpleju zatytułowanym Wounded Rhymes. Nowa płyta Lykke Li ma się pojawić w marcu.
The Magician remix uwydatnia moim zdaniem największy atut kawałka I Follow Rivers, czyli mocarny refren. Od wczoraj podśpiewuję sobie I, I follow I follow you ;D
A zresztą lubię jak do mojej muzycznej czasoprzestrzeni przebojem wkradają się zjawiskowe niewiasty ;D
Miłego weekendu, bez względu na wszystko ;]

czwartek, 20 stycznia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy X

Z moich misternych wyliczeń wynika, że mamy czwartek. Jak pomyliłem się w obliczeniach to mnie poprawcie ;)
Czwartki stoją pod znakiem coverów, ale dzisiaj będzie swoista dwoistość w jedności ;D W CCC, czyli Czwartkowym Cyklu Coverowym przemycę MNPB, czyli Muzycznego Newsa Pana Boltza.

Miałem zupełnie inną koncepcję na dzisiejszy CCC, lecz niejako zostałem zmuszony przez samego siebie do jej porzucenia. W świetle zaistniałej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak zamieszczenie tegoż właśnie covera.
Otóż, dzisiaj przeróbka mojej ulubionej piosenki z trzeciej płyty The Strokes. Na albumie First Impressions of Earth pojawił się eargasmiczny utwór You Only Live Once.
Obiecuję, że ta wersja przerośnie nawet Wasze najśmielsze wyobrażenia.


Tätärä - You Only Live Once by Bltz


Oprócz Strołksów pojawia się również fragmentaryczny cover innej piosenki. Kto zgadnie jakiej? ;>

Jeszcze dwa słowa o autorach covera. Tätärä (jakkolwiek się to wymawia) to street funkowy zespół z Niemiec. Pozbawiony elektroniki projekt bazujący na spontanicznej zabawie muzyką.

I jeszcze ten news co to go zapowiadałem od samego początku. Główny powód zmiany moich coverowych planów.
Uwaga! Nowa płyta The Strokes będzie nosić nazwę Angels i wyjdzie 22 marca!

środa, 19 stycznia 2011

Not In Love (?)

Robert Smith + Crystal Castles, a raczej Crystal Castles + Robert Smith.
A niech to. Przyznam się. Niech stracę. Gdy przeczytałem, że lider The Cure szykuje się do nagrania kawałka z Crystal Castles, zwątpiłem. Szkoda, że nikt nie uwiecznił malowniczego wyrazu zdziwienia na mojej twarzy. Dwa odrębne środowiska muzyczne, dwa pokolenia muzyczne, dwa różne światy. Oni z Kanady, on z Wielkiej Brytanii (tutaj puszczam oczko, poszedłem zbyt daleko ;P). Okej, dobra. Mają wspólną cechę. Oboje charakteryzują się nazwijmy to szeroko pojętą mrocznością. Myślę, że właśnie ta wspólna cecha, ta mroczność zaowocowała ociekającym zacnością efektem. Sposób w jaki Pan Smith dopasował się do "umcy umcy" stylistyki Crystal Castles skłania mnie do powstania z pozycji siedzącej i zderzania wewnętrznych części obu dłoni (swoją drogą to też byłby widok wart uwiecznienia. Pan Boltz bijący brawo na stojąco monitorowi komputera ;D).

Not In Love?. Wręcz przeciwnie. In Love. Bardzo In Love ;)

niedziela, 16 stycznia 2011

Jak oni nie będą wielcy to kupię kapelusz i go zjem

Koncentracja, powaga i skupienie. Koniec śmichów-chichów, bo Boltzu ma dzisiaj dla Was przedstawiciela "Sound of 2011 - Boltz edition". Uprzejmie donoszę o istnieniu muzycznego tria grającego jak to oni sami mówią ambitionless office disco bądź pentatonic pop. Weird, ha? ;>

Po kolei. Wróćmy do momentu, w którym dotarłem do Trophy Wife.
Rzecz działa się w 2010. Było jakoś koło lata albo późnej wiosny. Uskuteczniając czynność zwaną nicnierobieniem, błądziłem znużony po facebookowych profilach czytając o rozterkach ludzi na tematy wszelakie. Przeglądnąwszy kupę quizów, filmików i słit foci (chociaż muszę przyznać, że artyzm niektórych fotek naprawdę poruszył mojego wewnętrznego "znawcę") natknąłem się w końcu na wpis zespołu Foals. Wiadomość chłopaków wspominała o godnym uwagi zespole Trophy Wife z Oxfordu. Nie wypadało nie zweryfikować doniesień. Okazało się, że Foalsiaki promują ich nie tylko na facebooku, ale i na twitterze i majspejsie.
Myspace Trophy Wife zawierał wtedy kilka kawałków. Jak dobrze pamiętam z 3. Każdy smakowity, ale najsmakowitszy dla boltzowego ucha okazał się Microlite - później wybrany na pierwszy singiel.

Mamy rok 2011, a kariera Trophy Wife nabiera tempa. Liczę, że w 2011 trio z Oxfordu wyda jakiegoś longpleja, albo chociaż EPkę. 28 lutego szykują się do wypuszczenia na rynek kolejnego singla Quiet Earth / White Horses.
Piosenka i wideoklip do The Quiet Earth są już do odsłuchu/zobaczenia w internecie. Obczajcie sobie

Garstka ludzi, która na hasło Trophy Wife nie robi już wielkich oczu ze zdziwienia lecz z podziwu jako ich atut wymienia świeżość i widzi w nich duży potencjał. Lastfmowy tag mówi sam za siebie. Pozwolę go sobie zacytować: "if this band doesnt get huge i will buy a hat and eat it". Nic dodać nic ująć.


piątek, 14 stycznia 2011

3 lata z last.fm

Być nie może! Mało co przeoczyłbym 3 rocznicę mojego istnienia na last.fmie. Równo 3 lata temu zarejestrowałem się na last.fmowej stronie. Niech mnie kule biją, niech mnie kaczki zdepcą ;D Już 3 lata. Ależ ten czas zapiernicza...

Przez te 3 lata przewinęło mi się 907 artystów. Jedni zagościli na dłużej, inni nie znaleźli mojego uznania. Proste, to co się moim rejestratorom dźwięku spodobało to ostało się na dłużej ;D O, np. tacy Foalsi z 2150 odtworzeniami królują na szczycie rankingu ulubionych artystów, tuż za nimi mamy Muse'a (896), a za Musem Editorsów (836). Oni wybitnie przypasowali boltzowemu gustowi.
Do godziny 23:42 przesłuchałem 36562 kawałki, ale to akurat schodzi na drugi plan, bo słuchanie muzyki to nie wyścigi. Trzeba się delektować, a nie ;)


Mój pierwszy przescrobblowany kawałek, a za razem najczęściej odtwarzany (189 razy) to Moving to New York kapeli The Wombats. Łezka się w oku kręci ;]
God bless last.fm!


The Wombats - Moving to NEW YORK video

czwartek, 13 stycznia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy IX

Dzisiejszy Czwartkowy Cykl Coverowy poświęcę piosence zespołu, który znacząco przyczynił się do procesu dziwaczenia muzycznego Pana Boltza. Co prawda teraz już nie obserwuję ich poczynań, ale i tak dużo im zawdzięczam. Dzięki nim mogę pochwalić się znajomością gatunku muzycznego zwanego nu metalem. Korn, bo o nim mowa uszami/oczami małego Boltza charakteryzował się nietypowym, brudnym, pierdzącym basem, wstrząsającymi tekstami "o życiu" autorstwa Jonathana Davisa i metalowy "pierdzielnięciem". Taki zestaw robił na młodzieńcu duże wrażenie.


Word Up!, jedynka na Kornowym albumie Greatest Hits Vol. 1 z marszu została przeze mnie zapętlona. Poszperałem tu i ówdzie (bez skojarzeń) i odkryłem, że Word Up! jest coverem amerykańskiego zespołu Cameo będącego przedstawicielem sceny funk i R&B.
Lubię sobie raz na jakiś czas odkurzyć płytę Greatest Hits Vol. 1. Pamiętam, że gdy wszedłem w posiadanie tej płyty długo nie opuszczała mojego starego boomboxa ;D

wtorek, 11 stycznia 2011

Największy kraj świata

Słowem wstępu powiem tylko, że muzyka rodem z krajów nordyckich coraz bardziej miesza w moich plejlistach. Miesza, zakorzenia się i prosi, żeby do niej wracać.

Panie Boltzu przygotował dzisiaj dla Was zjawisko muzyczne, które w zeszłym roku znacznie zaburzyło uporządkowaną strukturę cząsteczkową muzycznej czasoprzestrzeni - przywitajcie się z norweskim kolektywem Casiokids.
Poznałem ich za pośrednictwem NME Radio. Kiedyś tam wychwyciłem piosenkę Fot i hose, zapisałem sobie w kajeciku nazwanym "Cza obzerfofac" (;D) i po jakimś czasie do nich wróciłem.
W myśl zasady: "Pokaż mi jak grasz na żywo, a powiem Ci, że jesteś zajebisty", sięgnąłem po lajfkę, uznałem, że są zajebiści i dorwałem album Topp stemning på lokal bar. Z perspektywy czasu stwierdzam, że wyciągnięcie ręki po to wydawnictwo było bardzo dobrym ruchem. Kawał unikatowego grania. Niezależny, skandynawski, elektroniczny pop cholernie mi zasmakował.


Casiokidsi i ich Verdens største land. Wersja live, wykonana na Moście Squiggly w Glasgow.
Nawet nie znając języka norweskiego możemy wyczuć, że piosenka Verdens største land czyli Największy kraj świata niesie w sobie nutkę pozytywności.


niedziela, 9 stycznia 2011

Muzyczne newsy Pana Boltza - Nowi Strołksi w marcu

Fani The Strokes, pobudka! Nie krępujcie się wydać z siebie radosnego okrzyku radości z powodu nowiny, którą Wam dostarczam. Wszystkie plotki o rozpadzie The Strokes wyrzucamy do kosza. Dotarłem do sprawdzonych informacji jakoby nowa płyta The Strokes miała pojawić się w marcu.
Wiadomości o nowych wydawnictwach The Strokes, zespołu, który przywrócił wiarę w muzykę rockową i udowodnił, że rock nie umarł powinny być przyjmowane z wypiekami na twarzy. Tym bardziej, że na czwartej w dorobku płycie, chłopaki z Nowego Yorku mają wrócić w swoim najsmakowitszym klasyczny wydaniu.

Czy na nowej płycie znajdzie się przebój godny Someday? Przekonamy się w marcu ;]



piątek, 7 stycznia 2011

Muzyczne newsy Pana Boltza - Sound of 2011

No i wszystko jasne! Zwyciężczynią Sound of 2011 została Jessie J!

Wcześniej o Sound of 2011 pisałem tutaj. Żeby wiedzieć co w trawie piszczy zaleca się zapoznanie z powyższym linkiem ;)

Tradycyjnie na początku roku spośród nominowanych artystów wybrano 5 najlepszych. Od poniedziałku na stronie internetowej BBC pojawiali się kolejno wyróżnieni wykonawcy:

5. Clare Maguire
Nie mam o niej nic do powiedzenia. Zobaczymy co z niej wyrośnie.
4. Jamie Woon
Przyznam, że po cichu brałem go pod uwagę.
3. The Vaccines
Muszę się bliżej przyjrzeć, bo gitarowe bandy są zawsze blisko mojego serducha. Pierwsze wrażenie było niezbyt korzystne.
2. James Blake
Powinien być na pierwszym, ale... Cieszę się, że został wyróżniony. Go James!
1. Jessie J
Ale, żeby aż na pierwszym?! No cóż. Trudno.

Żałuję, że w piątce nie ma Warpaint, bo kurde będzie o nich głośno w tym roku! Mówię Wam.
W boltzowej piątce znaleźli się jeszcze Jai Paul i Nero.
Tak więc (nigdy nie zaczynajcie zdania od "tak więc" ;P), dochodzę do wniosku, że Jai Paul jest zbyt dużą zagadką, żeby wrzucić go do piątki, a Nero raczej zgubi się w dubstepowym świecie.

czwartek, 6 stycznia 2011

CCC czyli Czwartkowy Cykl Coverowy VIII

Tuturu tutu! Onomatopeiczne wejście od dawna chodziło mi po głowie. Kolejne "widzimisię" Pana Boltza spełnione ;D
Dzisiaj mamy czwartek, a jak czwartek to CCC.

Urodzony i mieszkający w Szwecji José González należy do wykonawców czarujących akustycznym klimatem. Zanurzając się w jego twórczość przenoszę się w unikalne, magiczne rejony i nie potrafię wyjść z podziwu, że człowiek zaopatrzony w gitarę akustyczną jest w stanie tego dokonać. Zaprawdę powiadam, że González zna się na rzeczy i do impertynentów muzycznych zaliczyć go nie można.
José González ma na swoim koncie dwie płyty: Veneer (2003) i In Our Nature (2007). Na obu płytach pojawiły się covery. Na drugiej José nagrał swoją wersję hitu Massive Attack Teardrops z kolei na pierwszej... No właśnie.

Podejrzewam, że większość osób mogących pochwalić się znajomością poniższego kawałka nie orientuje się, że jest to cover. Nie mogę pozwolić Wam na życie w niewiedzy. Otóż pragnę poinformować, że singiel José Gonzáleza Heartbeats jest coverem elektronicznego duetu ze Szwecji The Knife. Kawałek Heartbeats stał się prawdziwą trampoliną do kariery szwedzkiego kompozytora. Piosenka została użyta w reklamie telewizorów Sony Bravia, przez co dowiedziały się o nim osoby spoza indie światka. W kręgu wielbicieli muzyki niezależnej jego nazwisko przewijało się już dużo wcześniej.

środa, 5 stycznia 2011

Noch einmal!

Jest taki zespół, który spokojnie można nazwać kluczowym elementem układanki składającej się na moją muzyczną czasoprzestrzeń - The Whitest Boy Alive.
Jako że cenię u artystów szczerość, naturalność i oryginalność międzynarodowy band w składzie Erlend Øye (Norwegia) - wokalista/gitarzysta, Marcin Öz (Polska) - basista, Sebastian Maschat (Niemcy) - perkusista i Daniel Nentwig (Niemcy) - klawiszowiec, jak to mówią "trafił w sedno". Indie pop? Electronic dance? Nerd funk? Jakkolwiek nazwalibyśmy styl uprawiany przez norwesko-polsko-niemiecki kwartet - kupuję go. Ba! Polecam również Wam, bo Was również cenię. Dzięki, że poświęcacie swój cenny czas na czytanie o mojej muzycznej czasoprzestrzeni ;)

24 września 2010 w katowickim Jazz Club Hipnoza odbyło się koncerciwo The Whitest Boy Alive. Nie mogłem tego przegapić. Erlend z ekipą w zasięgu ręki. Świetna perspektywa. Toteż, czym prędzej zaopatrzyłem siebie i dwóch Kumpli (Tomek i Domin - bądźcie pozdrowieni! ;D) w bileciki i wyczekiwałem z niecierpliwością dnia koncertu.
Wieczorny koncert w zatłoczonym klubie w ekstremalnie gorącej temperaturze zaliczę do jednego z najpiękniejszych muzycznych doświadczeń. Było 3 razy zacniej niż sobie wyobrażałem. Nieważne, że było gorąco jak w pieprzonym piekle, nieważne, że jeden koleś notorycznie napieprzał mi spoconym łokciem w twarz, ważne, że doświadczyłem TWBA! Niezapomniany nawet nie stage, a bar-diving Erlenda (koleś wskoczył na bar, zaczął tańczyć, ściągnął swoje mega fest zacne okulary i wskoczył na tłum roztańczonej publiczności), zmyślne improwizacje i przemoczona koszulka, która suszyłem gdzieś z 2 dni ;D Warto było.
Po 24 dniu miesiąca września 2010 mój skromny słownik z wyrazami niemieckimi wzbogacił się o dwa wyrazy. Noch einmal! Noch einmal! Noch einmal! ;D Zadanie domowe - zczajcie co to znaczy ;P

The Whitest Boy Alive mają w swoim dorobku dwie płyty długogrające: Dreams z 2006 roku i Rules z 2009. Obie godne polecenia.

Jak już jesteśmy przy koncerciwach i graniu na żywo to proszę ja Was zarzucam występ z Coachelli 2010 i Lowlands 2009.



poniedziałek, 3 stycznia 2011

Don't you call anybody else baby



Och i ach... Kawałek niczym spod ręki Johna Frusciante. Wypisz wymaluj damska wersja Johna.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy dotarłem do informacji (tutaj pobawię się w Plotka, Kozaczka i innego Pudelka ;D), że Emily Kokal - wokalistka Warpaint spotyka(ła) się właśnie z eks-Red Hotem Johnem Fru. Jaki ten świat mały ;)
Rzadko zdarza mi się tak cholernie szybko obdarzyć miłością szczerą nowo poznany kawałek. Baby z debiutanckiej płyty Warpaint - The Fool miażdży. Czym? Melancholijnością, prostotą i bagażem emocjonalnym. Znając życie pewnie pojawi się w ścieżce dźwiękowej 5 różnych seriali. No cóż, nadaje się.

niedziela, 2 stycznia 2011

Cud, miód i orzeszki

Muzyczny rok 2011 rozpoczął się f-a-n-t-a-s-t-y-c-z-n-i-e!
Już 01.01.2011 do mojej muzycznej czasoprzestrzeni zapukało niemieckie zjawisko muzyczne Beat!Beat!Beat!. Zjawisko zauważone jakiś czas temu, ale zapomniane. Wraz z początkiem 2011 zostało przypomniane (God bless last.fm ;)).

Pewnego razu prowadząc muzyczny research natknąłem się na kawałek Fireworks. Następnie uznałem, że podzielę się nim ze znajomymi. Wiecie, trzeba się przekonać czy kawałek faktycznie kopie, czy mam słabszy dzień ;D Zmylony ich niekorzystnymi komentarzami zaniechałem dalszej eksploracji twórczości Beat!Beat!Beat! Mój błąd. Naprawiam go właśnie teraz.

Niemcy mogą być dumni. Anglojęzyczna płyta Lightmares autorstwa czterech chłopaków z Köln ostro namieszała w mojej noworocznej playliście. EPka poprzedzająca pierwszy longplej niemiaszków Stars EP zwiastowała, że zespół idzie w dobrym kierunku i, że z tej mąki może być chleb. Powiem Wam, chlebuś pierwsza klasa!
Dobre wrażenie płyty zaciera nieco delikatny fałsz, zachodzący w zawodzenie w otwierającym album Hard To Cherish. Wokalista ewidentnie się nie przyłożył. Ale co tam, reszta płyty - cud, miód i orzeszki. Mamy do czynienia z cholernie przebojowym wydawnictwem. Praktycznie każdy kawałek może być potencjalnym singlem.
Nie zamierzam porównywać twórczości B!B!B! do innych zespołów. Powiem tylko, że inspiracje czerpią z najlepszych brytyjskich bandów.
Dwójka na płycie Lightmares a za razem singiel - We Are Waves.



Pan Boltz poleca z całego serducha! Warto poznać, wstyd nie znać ;D