czwartek, 17 lipca 2014

Nie byle jaka krew

Są płyty, które już przed odsłuchem, ba nawet przed premierą są na uprzywilejowanej pozycji.
Po pierwsze dotychczas usłyszane kawałki zespołu, który mam na myśli brzmią smacznie niczym prawidłowo ugotowany makaron (obudził się we mnie entuzjasta makaronu).
Po drugie autorzy piosenek zostawili po sobie sytość w uchu po występie na żywo na Open'erze 2014 (siniaki też - żadnego nie żałuję, pozdrawiam ekipę spod sceny).
Po trzecie mają to nieopisane coś, co przyciąga. Są jacyś. Nie są nijacy, Ach, nie lubię o tym pisać, bo nie do końca potrafię to nazwać słowami.
Po czwarte... patrz punkt pierwszy, drugi i trzeci.

25 sierpnia to dzień, w którym światło dzienne ujrzy debiutancki album Royal Blood o wielce kreatywnym tytule... Royal Blood. Selftitled będzie się składał z 10 kompozycji. Mam przynajmniej kilka powodów, żeby już teraz złożyć deklarację o zakupie płyty Brytyjskiego duetu. W życiu jest mało pewnych rzeczy. Makaron nie zawsze uda się ugotować al dente. Jedną z pewnych rzeczy jest to, że album Royal Blood długo nie opuści mojego odtwarzacza.

Out of the Black, Little Monster i Come On Over z niekłamaną przyjemnością udostępniałem już w Muzycznej Czasoprzestrzeni. Co by tu teraz? A niech będzie nowy singiel Figure It Out.


Swoją drogą ładny teledysk, c'nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz