niedziela, 14 listopada 2010

Coldplay'owa rozkmina

W piątkowy wieczór kulturalnie spędzałem czas ze znajomymi w knajpie. Aż tu nagle wśród kłębów dymu papierosowego i wrzasku osób mniej lub bardziej upojonych alkoholem pojawił się kawałek nowego Coldplay'a. Ach, ten nowy Coldplay...
Po usłyszeniu utworu Viva la Vida Pan Boltz popadł w solidną rozkminę. Efekt rozkminy dostępny poniżej ;)

Z wytęsknieniem czekałem na płytę Viva la Vida or Death and All His Friends będąc przekonanym, że usłyszę starego, dobrego Coldplay'a z trzech pierwszych albumów. Zawiodłem się. Niezwykle doceniam zespoły "kombinujące" w swojej muzyce, poszukujące innowacji. W przypadku zespołu Chrisa Martina nie mamy do czynienia z "kombinowaniem", mamy przykład przekombinowania. Tęsknię za prostym, klimatycznym i ociekającym szczerością Coldplay'em. Zespołem, który omijał wszelkie produkcyjne fajerwerki. Naturalna surowość ich piosenek była cholernie dużym atutem. Rozmach i pompatyczność Coldplay'a z Viva la Vida... zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
Całe szczęście w każdej chwili mogę ponownie zanurzyć się w Coldplay'a z początków twórczości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz