piątek, 4 listopada 2011

posTroCK nr 4 - Valerian Swing i Late Night Venture [26.10.2011] oczami/uszami Pana Boltza

„Phi. Koncert w środę. Ciekawe kto znajdzie czas, aby przyjść w środku tygodnia na koncert.” Biję się w pierś moi drodzy. Jednak są jeszcze ludzie, którzy nawet w pozornie mało koncertowym dniu tygodnia potrafią zagospodarować czas na doświadczanie muzyki na żywo. Mówiąc za siebie przyznaję, że czas poświęcony na przybycie na posTroCK nr 4 do Tarnogórskiego Centrum Kultury i usłyszenie na żywo Valerian Swing i Late Night Venture był całkiem nieźle poświęcony.

Według zapowiedzi na początek na scenę wskoczyli Włosi. Olbrzymie wyrazy szacunku dla perkusisty Valerian Swing. Pracy tego człowieka przyglądałem i przysłuchiwałem się z szeroko otwartymi oczami. Zadziwiające, że nawet z przedmiotu wyglądającego jak coś na kształt starożytnego nocnika potrafił wydobyć pasujące do całości dźwięki. Miałem wrażenie, że to właśnie David, spec od perkusjonaliów nadawał ton koncertowi Valerian Swing. Zjawiskowe zmiany rytmiki, zmiany tempa, połamane kompozycje. Miodzio. Wszystko w odpowiedniej jakości. Chwila wyciszenia, aby za momencik zerwać się ze zdwojoną siłą. Chłopak z gitarą elektryczną czarował efektami i sprawiał wrażenie, że nie gra na gitarze od wczoraj. W końcowej fazie występu postanowił wskoczyć na fotel, lecz siedzenie zrobiło mu psikusa i zachowało się nie tak jak sobie wyobrażał. Mało, co by się chłopina potrzaskał i potłukł, ale z refleksem się wyratował. Ekspresja go rozpierała. Najwidoczniej chciał dać jej upust. Basista troszku śmiesznie wyglądał, gdyż miał wyuczony jeden ruch i miotał się ciągle tak samo. Kilka razy przesadził i odbił się od ściany. Muzycznie bez zarzutu. Robił swoje tak jak reszta Valerian Swing.

Po przerwie technicznej na scenę weszła 5 chłopaków z Late Night Venture. Koncertowe oblicze Duńczyków okazało się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Popowe brzmienia ze studyjnych wydawnictw na żywo brzmią o wiele bardziej drapieżnie. Utrzymany na równym poziomie koncert obfitował w mocne gitarowe ściany. Late Night Venture zagrał stricte post-rockowy koncert. Spokojniejsze fragmenty, w których przenosili słuchaczy w odległe rejony umysłu, kreując dźwiękiem malownicze pejzaże wyszły wyśmienicie. Gołym okiem/uchem można dostrzec zasobne doświadczenie koncertowe. Pięcioosobowy kolektyw rodem z Danii okazał się być bardzo smakowitym kąskiem. Momentami muzyka Late Night Venture zmusiła mnie doświadczania jej z oczami szeroko zamkniętymi - szacunek. Zjawiskowe muzyczne przeżycie.
Sukcesywne eliminowanie instrumentów zwiastowało finisz koncertu. Raz po raz kolejny członek zespołu kończył swoją partię i odkładał instrument. Przyznaję, że był to bardzo ciekawy zabieg i zaprawdę nieźle wypadł. Chociaż nie do końca, bo publiczność nie pozwoliła zespołowi zejść ze sceny. Po bisie zostali pożegnani zasłużonymi, gromkimi brawami.

Obie ekipy zgodnie stwierdziły, że koncertowanie dla publiki przyjmującej pozycję siedzącą było dla nich ciekawym doświadczeniem. Zazwyczaj grywają w miejscach gdzie słuchacze stoją, ale tym razem jak sami przyznali poczuli się jakby byli w teatrze. W kameralnej sali TeCeKu pojawiła się solidna gromada fanów muzyki alternatywnej. Czy równie dużo osób pojawi się na kolejnym, piątym z kolei posTroCKu, który ma się odbyć w styczniu? Pożyjemy - zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz