Na okładce widzimy kwiat uformowany w charakterystyczny dla Kamp! trapezowy kształt. Kiedyś nawet znałem nazwę tego kwiatka... Jak sobie przypomnę to napiszę jak na niego mówią. Cóż, specem od kwiecia nie jestem, ale za to w temacie muzyki czuję się o wiele swobodniej.
Musieliśmy trochę poczekać na pierwszy longplej łódzkiego tria. Długi jak na dzisiejsze czasy odstęp czasowy między pierwszym nazwijmy to mniejszym wydawnictwem, a dużym. Dotychczas electro popowy projekt wydał dwie EPki (2009, 2011) i dwa single (2009, 2010). Aż w końcu nastał wielki dzień. Debiutancka płyta długogrająca. Czy warto było czekać?
Poranek. Słońce wyłaniające się zza horyzontu, lekki powiew wiatru, rosa błyszcząca na źdźbłach trawy i ptaszki kwilące na koronach drzew. Tak rozpoczyna się pierwszy longplej Kamp!. Dobry początek. Symbolika czegoś nowego. Oaxaca utwór otwierający album Kamp! zgrabnie przeistacza się w Cairo. Co tu dużo mówić. Cairo to utwór, który na swoim koncie chciałby mieć każdy electro popowy zespół. Bez dwóch zdań najjaśniejszy punkt debiutanckiej płyty Kamp!. Wstęp Can't you wait równie dobrze mógłby być żywcem wyciągnięty z openingu jakiegoś serialu z lat '80/'90. Zazwyczaj nie reaguję entuzjastycznie na dźwięk saksofonu. W Can't you wait wyciągam kciuk w górę, szczerzę zęby i co za tym idzie kupuję saksofon w całości. Sulk ni ziębi nie chłodzi, więc o nim rozpisywać się nie będę, ale za to Melt! Ach, ten Melt. Zapowiedziany, jako singiel numer dwa z debiutu. Piosenka, przy, której przypoci czoło nie jedna osoba, nie dwie, a całe tłumy ludzi. Piosenka rośnie w uszach. Co rusz nabiera większego kolorytu. Kolejne zacne przejście tym razem z Melt do Lux Lisbon, który wycisza na chwilę emocje poprzez delikatny snujący się rytm. W końcu przychodzi czas na następną dobrze znaną, osłuchaną petardę - Distance of the Modern Hearts. Ten kawałek równie dobrze mógłby być hitem w latach '80. Odsłuchując International Landscapes przychodzi mi na myśl porównanie z zespołem z Oxfordu - Trophy Wife. Wokale, efekty ogólnie sama kompozycja iście trophywife'owa, a że lubię tą brytyjską kapelę to nie mam zastrzeżeń. Podobnie jak Cairo i Distance of the Modern Hearts piosenkę Heats znałem już wcześniej. Nie było elementu zaskoczenia. Chciałbym wyróżnić również New Frontier. Świeżynka. I to jaka!
Rozbudowana popowa kompozycja. 7 minut z hakiem. Początek przypomina mi
romans Editorsów z syntezatorami albo dokonania zespołu Kraftwerk. New Frontier to taki progresywny pop. Na koniec trio młodych muzyków zarezerwowało miejsce dla Sirocco, chillowego zwieńczenia prawie 50 minutowego debiutu Kamp! (też trochę trophywife'owy track). Na całej rozciągłości i długości albumu wielki szacunek za wokale. Nie ma fajerwerków, nie są spektakularne, ale trafiają w punkt. Świetnie komponują się z muzyką.
Na moje ucho i nic nie znaczące mniemanie Kamp! to polski towar eksportowy. Gdzie tkwi ich fenomen? Nie wiem. Nie odkrywają przecież muzycznej Ameryki. Może chodzi o to, że nie odkrywają, lecz umiejętnie przywołują. A to niewątpliwie jest duża sztuka. Zaprawdę miło jest przenieść się w zupełnie inną epokę muzyczną słuchając współczesnego zespołu. Trzymam kciuki za dalszy rozwój.
PS. Przypomniało mi się. Kwiat z okładki to anturium ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz