poniedziałek, 2 grudnia 2013

Oby dobry dzień!: The Cure

Powiem Wam, że jakoś tak średnio znoszę przyjście zimy. Zimno, ciemno, śnieg w perspektywie. Brrr. "Dobijam" się przy akompaniamencie The Cure. Obecnie na mojej plejliście króluje ich legendarny album Disintegration.

Już od czwartku wałkuję jeden z najlepszych albumów rockowych ever. Album Disintegration pojawił się rok przed moimi narodzinami. Szkoda, że nie pojawił się rok później. Mógłbym szczycić się, że jest z mojego rocznika ;) Płyta z 89' jest fantastyczna od początku do końca. Po raz wtóry dziwuję się, że smutna muzyka jest taka cudowna. Życzę sobie, aby Pan Ziółkowski od Alter Artu wpadł kiedyś do Programu Alternatywnego i wypowiedział nazwę The Cure w kontekście przyszłorocznego Open'era. Widziałbym The Cure w roli headlinera Open'era 2014. Oj, jakbym skakał z radości jakby 5 grudnia (pierwsze ogłoszenie Open'era 2014!) okazało się, że w któryś z festiwalowych dni zagra zespół z Wielkiej Brytanii.

Zostawiam Was z Robertem Smithem i ekipą. Lovesong z Disintegration. Ta partia basu, zgrabny klawisz i wokal Smitha. Och i ach... Klasyka.

Trzymajcie się ciepło!

1 komentarz:

  1. No, Panie Boltz ! Bardzo zacna odmiana na blogu z czymś nieco starszym ;) Disintegration od początku do końca ma niepowtarzalny klimat i oddziaływanie. U mnie, podobnie, The Cure zawsze tak jakoś częściej na plejliście od listopada ;)

    OdpowiedzUsuń