Na tę chwilę proponuję odsłuch kawałka zespołu, który na niech stracę, dajmy na to 80% zawita latem do Gdyni. Jest w openerowym czasie w Europie i jest mile widziany. Mowa o Pixies.
Nie. Nie będę wrzucał kawałka Where is my mind?. Nie pójdę na łatwiznę.
Ostatni post był o...? Zgadza się. Pisałem o The Cure i ich fantastycznym Disintegration. Nie bez powodu wspominam o tym wydawnictwie. Dzisiejszy track pochodzi z albumu z tego samego rocznika, co Disintegration. W 1989 roku wyszedł album Pixies zatytułowany Doolittle.
Próbuję sobie przypomnieć kiedy słyszałem utwór Monkey gone to heaven po raz pierwszy i śmiało mogę stwierdzić, że usłyszałem go w Antyradiu. Od pierwszego usłyszenia zaintrygowałem się tym kawałkiem. Niby wokal zupełnie niecharakterystyczny, niby nie ma fajerwerków kompozycyjnych, jest surowo, jest buńczcznie, ale cholera: "Cóż to było?". Nie zawsze trzeba być mistrzem wokalnym i używać miliona dziwnych dźwięków, żeby stworzyć przesmaczne muzyczne danie.
Na dzisiejsze muzyczne śniadanie wujas Boltz serwuje kolejny klasyczny kąsek w postaci zespołu Pixies i utworu Monkey gone to heaven. Smacznego ;]
PS. Trzymajcie kciuki, aby o 19 nie było memowego badum-tsss i żeby ogłoszenia były jakościowe. Widzę kto nie trzyma!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz